„Kimi no Na Wa.” — Recenzja
Kimi no Na Wa. opowiada historię dwójki nastolatków mieszkających, a jakże, w Japonii. Jednak mieszkanie w jednym kraju nie sprawia, że pochodzą „z tego samego świata”. Taki mieszka bowiem w Tokio, wielkim mieście, tętniącym życiem i oferującym mnóstwo rozrywek, zajęć czy możliwości spędzania wolnego czasu. Mitsuha pochodzi z malutkiego miasteczka, czy raczej wioski, w którym nie ma nawet kawiarni. Bohaterów pozornie nic nie łączy. Pozornie, bo po pewnym czasie wydaje się, że śnią. Dokładniej zamieniają się we śnie swoimi życiami… Ale, jak później się okazuje, to nie sen. To wszystko dzieje się naprawdę. Co więcej, dzieje się nie bez powodu.
Film jest ciekawie poprowadzony, nie ujawnia wszystkiego od razu, w dobry sposób dawkując kolejne elementy fabuły. Pozwala się zastanowić, co nieco przemyśleć i dojść do własnych wniosków. W pewnym momencie zakończenie staje się oczywiste. Trudno zrzucić tu winę na barki tego, że „jest przewidywalne”, bo nie o to chodzi. To po prostu produkcja, która nie mogła zakończyć się inaczej, ale nadal ciekawe jest to, co dzieje się w środku i nie ma się przy tym uczucia zażenowania oraz wrażenia, że reżyser traktuje widza jak idiotę. Jedyny elemnt, który wydaje się być nagięty, żeby pasował do scenariusza (dodatkowo mocno oklepany), to rozmowa Mitsuhy z jej ojcem, gdy ten jeden raz dokładnie wiesz, co się zaraz stanie i masz nadzieję, że może jednak film cię zaskoczy. Niestety tak nie jest.
To film głównie dwóch aktorów. Postacie poboczne są delikatnym tłem dla swoich pierwszoplanowych kolegów i odgrywają raczej niewielką rolę na zasadzie: „ktoś musi to zrobić, gdy bohater będzie w innym miejscu”. Nie są jednak irytujący i nie przeszkadzają, a Mitsuha i Taki wypadają na ich tle dość dobrze. W dobry sposób kradną przy tym show bez męczącego wrażenia, że czegoś w tym wszystkim zabrakło. O ile ciężko powiedzieć coś o postaciach drugoplanowych, tak ci główni wykreowani są ciekawie, w bardzo różny sposób. Interesująco odnajdują się również w tych niecodziennych sytuacjach, w które zostali wmieszani. Widać, że pochodzenie z bardzo odmiennych środowisk odpowiednio ich ukształtowało, a nagła zamiana miejscami sprawia, że nie tak łatwo się im odnaleźć w nowych rolach.
Kreska postaci jest bardzo charakterystyczna dla klasycznego anime. Jak anime wygląda, każdy widzi, przedstawiać nie trzeba. Na uwagę jednak zasługują pełne, szczegółowe, pięknie odmalowane tła oraz cudownie wyglądające jedzenie. Od czasu do czasu dane nam będzie również zachwycić się naprawdę urzekającym, ślicznie wykonanym kadrem.
Z kolei muzyka może wydawać się europejskiemu widzowi nieco dziwna, może nawet śmieszna, ale wynika to z niczego więcej, jak różnic kulturalnych i nośnika danych, anime rządzi się bowiem w tych kwestiach swoimi prawami i to nic dziwnego, że w jego soundtracku znajdzie się nagle skoczny utwór, j-popowego artysty.
Co mnie w Kimi no Na Wa. mierzi, to japońskie poczucie humoru na poziomie delikatnego ecchi. W tym wypadku po zamianie ciał, tradycyjnie bohater w kobiecym ciele musi się zmacać, bo jakże by inaczej. Pada również nieśmiertelne „nie no, nie powinienem”, a sekundę później, niczym w klasycznym „Comedy Gold”, staje się „nieprzewidywalne”.
Podsumowując, Kimi no Na Wa. to dość interesująca animacja z nieprzesadnie prostą fabułą. Przyjemnie się ją ogląda, nie ma się wrażenia ogłupiania przez reżysera. Można popatrzeć na bardzo ładną kreskę tła i poznać interesujących głównych bohaterów oraz ich historię czy z zainteresowaniem posłuchać tego, co mają do powiedzenia. Nie jest to film bez wad, a japońskie poczucie humoru może nie każdemu przypaść do gustu, jednak są to mankamenty tak nieduże, że można przymknąć na nie oko.