“Chilling Adventures of Sabrina”, czyli nastoletnia czarownica po raz drugi – Recenzja
Rok 1941. Miesięcznik Popular Science pierwszy raz używa słowa „nastolatek” i w popkulturalnym świecie zaczyna się wielki głód na historie o młodych dorosłych. Po okresie wielkiej recesji (1929-1939) i ataku na Pearl Harbor (1941) Amerykanie potrzebowali historii o intencjach czystych jak łza, które tchną w nich więcej wiary w świat. Pisarz John Leonard Goldwater wysłuchał pragnień Amerykanów i łącząc je stworzył Archiego – flagową postać wydawnictwa Archie Comics. Ryży nastolatek już po pierwszym rozdziale ze sobą w roli głównej zawładnął sercami młodszych i starszych obywateli Stanów Zjednoczonych. Ci starsi odnajdywali w nim nadzieje związane z młodszym pokoleniem i swoisty wzorzec zachowań, zaś młodsi uciekali do miasteczka Riverdale w poszukiwaniu uśmiechu.
Zobacz również:„Roma” – Wybitna pocztówka z Meksyku – Recenzja
Historie o Archiem przykuwały do komiksowych zeszytów szeroką gamę czytelników, ale Goldwater wciąż szeptał „to mało”. Gdy już niemalże każda postać z otoczenia rudzielca dostała swój własny komiks, autorzy perypetii młodziaków z Riverdale postanowili odświeżyć jego towarzystwo i do kręgu jego znajomych doszła pewna nastoletnia czarownica…
Od niemalże samego początku Sabrina była integralną postacią w uniwersum Archie Comics, choć jej ówczesna kreacja w małym stopniu przypomina tę, którą w tym roku zaserwował nam Netflix. Jednakże warto zaznaczyć, że największe zmiany w historii Sabriny dokonywały się kolejno w latach: 1996 i 2013. Pierwsza wymieniona przeze mnie data to debiut znanego wam z Polsatu sitcomu „Sabrina Nastoletnia Czarownica”. Twórcy tego serialowego widowiska całkowicie przebudowali postaci ciotek Sabriny. Wcześniej Zelda i Hilda były stereotypowymi wiedźmami z długimi nosami i spiczastymi tiarami. Na dobrą sprawę nie odgrywały żadnej roli w historiach o nastoletniej czarownicy. Kluczowym elementem schematu działań tych postaci było po prostu zastraszenie swojej siostrzenicy. Scenarzyści serialu tchnęli w nie nowe życie, absolutnie przekształcając ich kręgosłupy moralne (których wcześniej na kartach komiksu widzieliśmy jedynie zarysy), zachowując jednak pierwotne, charakterystyczne cechy dzięki którym czytelnik mógł je od siebie odróżniać.
Zobacz również: „Dziadek do orzechów i cztery królestwa” – Dzieci ziewają, rodzice zerkają do smartfonów – Recenzja
Zelda od samego początku była bardziej dziarska, wygadana i bezwzględna. Hildę zaś fani mogli rozpoznać po typowej dla niej niezdarności. Netflix zapożyczył znaną z klasycznego serialu manierę postaci, nie pomijając żadnej z ich wad i zalet oraz dodając im większej wielowymiarowości. Po seansie miałam wrażenie, że to właśnie siostry Spellman wywołują największą empatie u widza, mimo iż ich historie poznajemy jedynie z dystansu. Tego samego nie można powiedzieć o szkolnych, „ludzkich” przyjaciołach Sabriny — Rosalind, Susie i Harveyu, choć to właśnie ich historie poznajemy od podszewki.
Reżyser Roberto Aguirre-Sacasa zbyt pospiesznie i nachalnie przedstawia widzom historie owej trójki, próbując przedstawić ich dramat w najciemniejszych barwach. Na szczęście więcej wyczucia ma we wdrażaniu nas w świat czarnoksiężników i czarownic. Każda postać z magicznego kręgu znajomych odkrywa przed nami wachlarz swoich wad, zalet i atrybutów. Dzięki temu, że reżyser pokazuje nam ich z różnej strony mamy okazje zaobserwować nie tyle rozwój tych bohaterów, co (jakkolwiek to brzmi) – ich w swojej całej okazałości. Potencjał owych postaci aż kipi, dlatego nie mogę doczekać się kolejnego sezonu w którym (mam nadzieję) na ich rzecz ludzcy przyjaciele Sabriny zostaną usunięci w cień.
Zobacz również: „Dziedziczki”, czyli wymarzony debiut – Recenzja
Chilling Adventures of Sabrina nie są pierwszym serialem opartym o powieści graficzne ze stajni Archie Comics. Nie są też pierwszą ekranizacją spod pióra Aguirre-Sacasy. Rok temu na małych ekranach zadebiutowało Riverdale, tym samym reżyser pokazał nam swój największy talent – potrafi w przepiękny sposób przenieść archetypy, klasyczne postaci na modły teraźniejszości. W Chilling Adventures of Sabrina udowodnił, że ten wyczyn nie był kwestią przypadku, a rzemieślniczej, scenariopisarskiej pracy. Jestem zafascynowana tym jak bardzo Netflixowi Harvey i Sabrina przypominają swoje pierwowzory, nie trącąc przy tym komiksową sztucznością.
Wraz z przeniesieniem postaci z kart komiksu na serialowe klatki, w parze idzie bardzo utalentowana obsada. Szczególnie na jej tle wybija się Ross Lynch, którego mogliśmy oglądać na srebrnym ekranie rok temu w filmie biograficznym Mój Przyjaciel Dahmer, opowiadającym o seryjnym mordercy o tym nazwisku. Już w tej produkcji chłopak pokazał na co go stać, dostarczając bardzo solidny portret młodocianego psychopaty. Z jednej strony jestem oczarowana jego rolą, ale z drugiej żałuję, że ją przyjął. Nie zrozumcie mnie źle, Ross Lynch jest Harveyem idealnym – nie mógł zagrać tej postaci lepiej. Jednakże wielki smutek sprawia mi fakt, iż mało serialowych aktorów wychodzi poza ramy swojego przełomowego serialu. Oczywiście są od tej reguły wyjątki takie jak Claire Foy, Benedict Cumberbatch czy Steve Carell, ale spójrzmy prawdziwe w oczy – jakie szansę ma na to bardzo utalentowany, choć (niestety) mało charakterystyczny Lynch?
Zobacz również: „Listopad” – Recenzja
Wracając do największych zmian w świecie Sabriny, znów przypomnijmy sobie dwie daty: Pierwszą z nich była telewizyjna premiera Nastoletniej Czarownicy, drugą zaś wprowadzenie jej komiksowego odpowiednika w mroczniejszy świat. Najlepszą okazją ku temu była jej kluczowa rola w komiksie Afterlife with Archie spod pióra Roberto Aguirre-Sacasy (tak, reżysera Riverdale i Netflixowej Sabriny). W pierwszym zeszycie serii, gdy w wyniku zderzenia z samochodem zmarł pies przyjaciela Sabriny, dziewczyna ożywiła go. Mimo tego, że z jej strony był to jedynie miły gest, okazał się tragiczny w skutkach, bo nekromancja rozpoczęła apokalipsę zombie na skalę światową.
Ta pozycja szybko znalazła się na liście bestsellerów, tym samym niejako mianując Sacase dyrektorem kreatywnym wydawnictwa. Nowa pozycja dała mu nie tylko wiele obowiązków (przez co seria Afterlife with Archie od dwóch lat nie została odświeżona o nowy numer), ale i spektrum nowych możliwości. Rok później na półki weszła seria Chilling Adventures of Sabrina, a świat głównej bohaterki został odświeżony jak jeszcze nigdy dotąd.
Zobacz również: „House of Cards” – Recenzja ostatniego sezonu
Wspomniany przeze mnie komiks bronił się już parę lat temu, ale dziś, po premierze serialu znacząco zyskał na sile. Przy tworzeniu serialu, reżyser inspirował się swoim poprzednim dziełem, ale udowodnił też, że potrafi się obyć i bez spoglądania na nie na każdym kroku. Mimo tego, że fabuła Sabriny rzadko angażuje widza, żadna scena nie wydaje się bezcelowa. Każdy poboczny wątek łączy się z tym głównym, uzupełnia go i powoli buduje motywy, które jak rykoszet powracają w kolejnych odcinkach. To w dużej mierze oddziaływuje na mitologie serialu, która robi niesamowite wrażenie. Świetna scenografia i pieczołowitość w dbaniu o każdy, nawet najmniejszy szczegół, fakty rzucone widzom bez szansy na lukę fabularną, sprawiają, że w świat Sabriny można uwierzyć. Kto by pomyślał, że to możliwe?
Finalnie, widz staje oko w oko z produkcją, której twórcy mają wielkie pokłady wiary i szacunku w materiał źródłowy. Świadczy o tym nawet czołówka, która wykorzystuje każdą swoją sekundę, by zbombardować widzów nawiązaniami do komiksu. The Chilling Adventures of Sabrina nie jest serialem idealnym, ale wszystkie wyznaczone przez siebie cele odhacza perfekcyjnie. Polecam seans każdemu z Was, nawet miłośnikom popkultury o słabych nerwach – na przekór temu jak serial jest reklamowany, ciężko nazwać go horrorem.