Recenzje

“Faworyta” – Recenzja

Marcin Kempisty

Przestrzeń: jeden z pałaców królowej Anny Stuart, z dala od wścibskich spojrzeń, otoczony pieczołowicie pielęgnowanym parkiem, a dalej puszczą pełną dzikiej zwierzyny. Sam budynek utrzymany w znakomitym stanie, ze ścianami zdobionymi różnego rodzaju złoceniami, gobelinami, portretami przodków i obrazami o tematyce mitologiczno-religijnej. Podwieszone pod sufitami żyrandole wyglądają jak szklane koralowce. Komnaty duże, przestrzenne, nieodbierające poczucia wolności. Ogromne okiennice wpuszczają słoneczne promienie, a gdy ich zabraknie, w ruch idą niezliczone zastępy świec, wydobywające z cienia ludzkie sylwetki. Pałac nie ma struktury jednorodnej, w jego murach istnieje wyraźnie wyznaczona granica między przestrzenią życiową dla władczyni i arystokracji, a miejscem pracy dla służby i wszelkich przedstawicieli plebsu.

Zobacz również: Felieton o “Wielkiej drace w chińskiej dzielnicy”

To w tych warunkach Yorgos Lanthimos odegra kostiumowe dziady, wskrzesi prawdziwe postacie, wypełni je założeniami fikcyjnego scenariusza i rozpęta szalone widowisko pełne perwersyjnego humoru i bezczelnego okrucieństwa. Wedrze się ze spojrzeniem dwudziestopierwszowiecznego artysty w głąb wielowiekowej instytucji, po nowoczesnemu rozedrze szwy obyczajowe, przenicuje konwenanse i zabawi się oczekiwaniami odbiorców. Zamknie bohaterów w złotej klatce, poza kadr wyrzuci historyczne wydarzenia, zdejmując z podglądanych ludzików ciężar życia codziennego, a co za tym idzie zachęcając ich do postępowania w zgodzie z fantazjami i nieskrępowanego oddawania się tłumionym perwersjom. Grek zaprezentuje tym samym w Faworycie materiał uszyty z pozornie sprzecznych materiałów, jednocześnie hołdując tradycji i wprowadzając nowy rodzaj dyskursu do kina mainstreamowego.

Założenia stojące za najnowszym filmem Lanthimosa wydają się dosyć konwencjonalne: oto na dwór królowej Wielkiej Brytanii (Olivia Colman) przyjeżdża biedna Abigail (Emma Stone), córka pijackiego szlachcica, co to cały majątek przy karcianym stoliku zmarnotrawił, skazując resztę rodziny na zatracenie. Abigail nie ma przed sobą żadnych perspektyw, w pewnym momencie musiała nawet korzystać z powabów swojego ciała, żeby przetrwać, dlatego też liczy na to, że urzędująca przy władczyni daleka kuzynka Lady Marlborough (Rachel Weisz) pomoże jej uciec przed kłopotami i zapewni wikt w pałacu. Może to być o tyle łatwiejsze, że wprawdzie Sarah posiada męża, zacnego wojskowego dowódcę, ale pod jego nieobecność zdarza jej się najczęściej nocować u boku Anny Stuart. Kobiety łączy zażyłość dalece wykraczająca poza relacje “zawodowe”, więc grana przez Stone bohaterka stosunkowo prędko porzuca mycie podłóg na rzecz znacznie wygodniejszej służby u boku krewnej. Szybki awans społeczny pozwoli na przedstawienie dworskiego życia z perspektywy osoby dopiero wchodzącej w ten świat, nieświadomej jeszcze wszystkich niepisanych zasad, koneksji oraz politycznych aliansów.

Wystarczy ledwie kilka pierwszych minut filmu, by reżyser lekką ręką przekreślił całą tradycję ukazywania brytyjskiej Korony. W Faworycie nie sposób uświadczyć nabożnego podejścia a’la Stephen Frears, nikt również nie bije pokłonów przed królową, jak przed Elżbietą II w serialowym The Crown. Czoło Greka jest nieskalane wiernopoddańczym uderzaniem o bruk, próżno w jego taktyce szukać uwznioślania, idealizowania, czy też nadmiernego fetyszyzowania głowy brytyjskiego państwa. Anna Stuart jest w jego obiektywie postacią słabą pod względem politycznym, uzależnioną od woli kochanki, ale jednocześnie potrafiącą w krytycznych momentach wykrzesać z siebie siłę i postawić na swoim. Colman bywa na przemian rubaszna, seksualnie niezaspokojona, ale również płaczliwa i skora do obżarstwa, co kończy się wymiotami. Lanthimos przedstawia ostatnie chwile dynastii Stuartów na tronie, ale nie roztacza przed widownią epopei na wzór Luchino Viscontiego. Pewien etap w historii zostanie definitywnie zakończony, ale to nie jest powód do snucia fatalistycznych wizji. Mimo że królowa ma za sobą tragiczną przeszłość, wszak kilkunastokrotnie poroniła, lub rodziła nieżywe dzieci, to obowiązkowy w takich przypadkach dekadencki odorek zostaje zastąpiony niemalże kampową dezynwolturą oraz wisielczym poczuciem humoru.

Zobacz również: Recenzję “Mojego pięknego syna” z Chalmetem i Carellem

Pierwsze skojarzenia łączą Faworytę z kubrickowskim Barrym Lyndonem, nie od dziś przecież wiadomo, jak silnie kino Greka zakorzenione jest w twórczości autora Lśnienia. Powiązanie to uzasadnione, chociaż zbyt oczywiste, sklecione na oczywistych przesłankach, lecz prowadzące do mylnych wniosków. Najnowsza produkcja Lanthimosa to niewątpliwie hołd w sferze formalnej, złożony poprzez wykorzystanie wielu podobnych zabiegów technicznych – rezygnacji w niektórych scenach ze sztucznego oświetlenia, czy kombinowania z ogniskową obiektywu w celu uzyskania “panoramiczności” obrazu. Artystów łączy wskrzeszenie osiemnastowiecznej aury, lecz dzieli ich cel wędrówki. O ile dzieło Stanleya Kubricka cechuje monumentalność, niebywały rozmach i “malarskość” kadrów, o tyle recenzowany tytuł odznacza się znacznie większą dynamiką narracyjną i ekspresją wykonania. W Faworycie czas nie jest komarem zatopionym w bursztynie, lecz wartkim strumieniem, w którym trzeba za wszelką cenę się utrzymać.

Wprawdzie twórca Zabicia świętego jelenia stara się niekiedy malować kadry i ozdabiać je kunsztownymi ornamentami, lecz wydaje się, że bardziej jest on zainteresowany dynamiką relacji, szybkimi najazdami kamery, nadążaniem za dialogami wystrzeliwanymi jak z karabinów maszynowych. W pamięci pozostaje sposób wydobywania sylwetek z cienia przy pomocy światła świec, gdy np. Emma Stone podgląda kochanki, przypominający barokową estetykę, lub obrazy Georgesa de La Toura, ale są to jedynie przebłyski, intuicyjne poszukiwania nawiązań, aniżeli poświadczone fakty, jak w przypadku wnikliwego studiowania przez Kubricka obrazów Williama Hogharta czy Thomasa Gainsborough.

Co jednak najważniejsze, odejście Lanthimosa od Amerykanina polega na eksploatowaniu komizmu, na odszukiwaniu pokładów humoru tam, gdzie widz raczej nie spodziewałby się ich odnaleźć. Próżno szukać w Faworycie subtelnej ironii, zdystansowanego podejścia do obserwowanej rzeczywistości czy delikatnego kreślenia różnic między bohaterami. Grek notorycznie korzysta ze slapstikowych zagrywek, bez wahania sięga po kampową przesadę, wtyka postaciom w usta bluzgi sypiące się przy każdej sposobności. Dzieło autora Lobstera przypomina wesołe miasteczko oferujące feerię wizualnych ekscesów, począwszy od popychania w błoto kobiet, wymiotów, fantazyjnie pomalowanych męskich twarzy, wyścigów kaczek, rzucania owocami w stronę nagiego, otyłego szlachcica, a skończywszy na leśnych, wyuzdanych schadzkach.

Przekreślenie przez Greka dominujących tendencji polega również na oddaniu kobietom całkowitej władzy i ukazaniu ich w przeróżnych odcieniach. Zarówno królowa Anna, Sarah Marlborough, jak i Abigail, nie są cnotliwymi białogłowami rozczytanymi w ckliwych romansach. Nie rzucają rękawiczek dla dzielnych młodzieńców, nie wzdychają, nie łkają spazmatycznie, nie ukrywają się za sztywnym gorsetem przekonań. Każda z bohaterek jest na swój sposób silną osobowością, łapczywie pożerającą kolejne dni, dramatycznie poszukującą spełnienia, blichtru, czy uznania. Można by było nawet pokusić się o stwierdzenie, że te postaci mogłyby znaleźć się na feministycznych sztandarach, gdyby jednak ich zachowania nie cechowała obłuda, egoizm i umiejętność doszczętnego zniszczenia przeciwnika. W Faworycie nie ma zatem miejsca dla mężczyzn. Są oni albo słabymi, zmanieryzowanymi paniczykami (Nicholas Hoult), albo marionetkami w rękach partnerek (Mark Gatiss). Żołnierzyki biją się na wojnie, o której tylko się debatuje, a jedyne strzały na ekranie padają w trakcie polowań urządzanych przez Rachel Weisz.

Wszystkie wymienione powyżej przemyślenia i doznania skłaniają do jednoznacznego obwołania Faworyty arcydziełem. Oglądanie tego filmu naprawdę sprawia mnóstwo przyjemności, niektóre sceny wywoływały podczas pokazu spazmy śmiechu wśród znacznej części widowni. Po seansie pozostaje jednak pewien niesmak, co staje się już normą w kontekście twórczości greckiego artysty, jak gdyby był on blagierem oferującym najdoskonalsze produkty, lecz tak naprawdę zapewniającym ugaszenie jedynie podstawowych pragnień. Zdaje się, że udało mu się stworzyć perfekcyjny produkt pod kątem upodobań odbiorców, który marketingowo sprzeda się znakomicie, mimo że absolutnie jest pójściem na łatwiznę. Kino kostiumowe bywa zazwyczaj uwielbiane, mieszanie tragizmu z komizmem pozwala uniknąć wyszydzanej patetyczności, silne bohaterki wpisują się umiejętnie w feministyczne strategie, zaś wewnętrzne zepsucie tych samych bohaterek to oręż w ręku tych, dla których przemoc władzy nie wynika z pierwiastka męskiego, lecz z istoty samej władzy.

Można się również zżymać na sam sposób wykreowania bohaterek, których postępowanie nie ma żadnego uzasadnienia. Reżyser tym razem nie może się ukryć za fasadą dystopii (Lobster), nie może przyoblec w szaty uniwersalnego mitu (Zabicie świętego jelenia), lecz tworzy tragikomedię charakterów, mających swe źródło tylko w fantazji autora. Naturalnie Faworyta nie jest i nigdy nie miała być moralitetem czy studium psychologicznym, niemniej jednak przyświecająca wszystkim podejmowanym działaniom zasada deus ex machina na dłuższą metę wydaje się być bolesnym uproszczeniem, ucieczką przed ukonkretnieniem problemu, wytrychem umożliwiającym budowanie świata przedstawionego na tylko sobie znanych prawach i tym samym zmuszającym widza do zaakceptowania tej taktyki.

Lanthimos gra na wielu instrumentach, rozpisuje partyturę na orkiestrę tematów i chwytów stylistycznych, starając się każdego zadowolić. Rozplątuje pruderyjny kostium konwenansów, wprowadza własne perwersyjne imaginarium w ramy kina mainstreamowego, tworząc danie bodaj najłatwiejsze do przetrawienia ze wszystkich do tej pory zaprezentowanych. Grek mizdrzy się i łasi, puszcza oko i uwodzi, a jednocześnie niewątpliwie udoskonala rzemiosło, co prowadzi do osiągania coraz lepszych efektów. Faworyta jest filmem na tyle sprawnie zrealizowanym, że na pewno spadnie nań deszcz nagród, i na tyle atrakcyjnym, że na stałe zapisze się w świadomości wielu odbiorców. Wydaje się jednak, że ten lanthimosowski rozkrok między osobistym temperamentem, a “grą pod publiczkę” musi wreszcie się zakończyć.


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.