Recenzje

Wiara utracona – recenzja “First Reformed”

Konrad Bielejewski
Kadr z filmu "Pierwszy Reformowany"

Najnowsza produkcja Paula Schradera jest z pewnością równie skomplikowana jak dorobek filmowy wspomnianego reżysera. Paul Schrader zasłynął dzięki swej współpracy z Martinem Scorsese – na podstawie jego scenariuszy powstały takie filmy jak TaksówkarzWściekły Byk czy Ostatnie kuszenie Chrystusa, dzieła prawdziwie niezwykłe i wyjątkowe. Z czasem jednak ta owocna współpraca dobiegła końca, a  skąpany w blasku chwały scenarzysta zdecydował się również stanąć za kamerą i spróbować swych sił w profesji reżyserskiej, co poskutkowało m. in. w wydanym dwa lata temu filmem Geniusze Zbrodni – koszmarnym potworkiem z przerysowanym Nicolasem Cage’m w roli głównej. W tym roku zrobiło się znów o reżyserze głośno za sprawą hucznie wieszczonego “powrotu do formy” filmem First Reformed. Niestety z przykrością muszę rzec, że jest to raczej czkawka dawnej chwały.

Kadr z filmu “First Reformed”

First Reformed podąża śladami obsypanego nagrodami i pochwałami filmu Spotlight, ujawniającego mroczne zaplecze korporacji religijnej w Stanach Zjednoczonych. Głównym bohaterem jest zmęczony życiem ksiądz Toller (Ethan Hawke), świeżo po objęciu diecezji w jednym z najstarszych kościołów na nowym kontynencie. Poczciwy klecha ma za sobą traumatyczną przeszłość, utratę dziecka i inne, nieszczególnie dobrze uwidocznione sekrety. Jest też pierwszorzędnym pijakiem, delektującym się szklaneczką whisky zdecydowanie zbyt często, jak na przedstawiciela kasty duchownych. Głównym tematem fabularnym filmu First Reformed nie jest niestety ujawnianie grzeszków kościoła, a raczej kłębiące się czarne chmury nad głową głównego bohatera – nadciągająca rocznica powstania kościoła, rak oraz młode małżeństwo z okolicy, przechodzące przez koszmar niespodziewanej ciąży. Problemem jest jednak fakt, iż Schrader nie wykorzystuje żadnego z tych wątków w sposób wystarczający, oferując nam chaotyczną mieszankę różnych wydarzeń, często na pograniczu niemalże Lynchowskiego surrealizmu. We wszystko to zaś wplata się element ekologiczny, strach przed nadciągającym kataklizmem spowodowanym przez ludzką chciwość oraz pytanie, jak wiele człowiek jest w stanie poświęcić dla swoich przekonań?

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]
Zobacz również: Kuro – recenzja

Zamysł interesujący, wykonanie – co najmniej średnie. Przede wszystkim uderza w oczy powolna akcja, niczym w kinie artystycznym dzieje się tu stosunkowo niewiele – ładne, ale puste ujęcia spowitych w mroku zakątków, zalane szarością sceny dominują w życiu Tollera, wpędzając zarówno jego, jak i widzów w melancholijną depresję. Po prawdzie niemalże cały scenariusz to zlepek rozmów, połączonych nudnymi i depresyjnymi spacerami naszego bohatera. Z jednej strony nadaje to filmowi pewnej specyficznej atmosfery, dodatkowo podkreślającej ekologiczny wydźwięk umierającego świata, z drugiej zaś jest to koszmarnie wręcz nudne przez dobre 60% filmu. Sama fabuła może nosić miano “anty-Taksówkarza”, gdyż bohaterowie obydwóch filmów przechodzą przez podobną metamorfozę (będąc jednocześnie w kompletnie odwrotnej sytuacji życiowej) i choć Hawke bardzo się stara, to jednak nie dorasta De Niro do pięt. Reżyser nie ukazał nam wystarczająco wiele z życia prywatnego Tollera, byśmy mogli zauważyć zmiany zachodzące w jego umyśle, jedynie dopowiedzenie samemu sobie faktu, iż Toller zmienia swą religię pod wpływem pewnego samobójstwa i źle napisanego romansu nadaje scenariuszowi jakiegokolwiek sensu. Wydaje mi się, iż pytanie o poświęcenie za swe przekonania, wybranie drogi męczennika mogło zostać pokazane znacznie, znacznie lepiej.

Jest jednak kilka rzeczy, które Schraderowi się udały – ostatni akt znacząco poprawia leniwe tempo filmu, mamy też do czynienia z kilkoma interesującymi efektami, a sam reżyser stara się bawić w Davida Lyncha. Koncept jest ciekawy, ekologiczny element nie cuchnie rażącą propagandą, a aktorstwo jest co najmniej znośne. Zdecydowanie ujęcia są najlepszą stroną First Reformed oferując nam wachlarz smutnych, szarych scen. Ostatecznie jednak nie jest to film, który trzeba zobaczyć jako miłośnik kina. Jeżeli którykolwiek z tematów wspomnianych w recenzji was interesuje, to zachęcam do seansu, jeżeli jednak ekologiczne i religijne kazania was nudzą – lepiej omijajcie ten film z daleka.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.