Recenzje

“Granica” – [RECENZJA]

Wiktor Małolepszy

Tina to pracująca w kontroli granicznej introwertyczna Szwedka. Nieśmiała, zamknięta w sobie, mieszkająca w otoczonym przez wielki las domu na uboczu. W tym to właśnie lesie najczęściej spędza wolne chwile – niestety samotnie, gdyż jej lokator/chłopak o wiele chętniej ogląda telewizję i zajmuje się swoimi agresywnymi psami wystawowymi. Ich relację ciężko zdefiniować – Roland raczej nie dokłada się do utrzymania domu, nie jest też zbytnio zainteresowany sferą uczuciową Tiny. Kobieta przyznaje – potrzebuje obecności innych ludzi, a tylko Roland oferuje jej namiastkę prawdziwej relacji.

Na szczęście w pracy idzie Tinie lepiej. Jest doskonałą funkcjonariuszką, gdyż posiada specyficzną umiejętność – potrafi wywąchać ludzki strach, wstyd, intensywne uczucia. Obok niej nie prześlizgnie się żaden przemytnik – ani szmuglujący alkohol nastolatek, ani dystrybutor dziecięcej pornografii. Ów węch nie jest jednak supermocą na modłę marvelowską. Tina w pewnym momencie stwierdza, że jest wręcz zdeformowana. Ma dziki wyraz twarzy, masywny nos, małe oczy, rzadkie włosy i wydatne zęby. Przysporzyło jej to wiele cierpienia w dzieciństwie. Wierzyła, że jest inna, lecz lata życia w małomiasteczkowej społeczności doskonale ją zsocjalizowały. Gdy pewnego dnia przez jej kontrolę przejdzie Vore, mężczyzna z twarzą do złudzenia przypominającej jej oraz z podobnymi bliznami, Tina przypomni sobie owe dziecięce sny i odkryje, że nie było w nich wiele fantazji.

Druga produkcja irańsko – szwedzkiego reżysera Aliego Abbasiego (tworzącego w Danii) oparta jest na opowiadaniu Johna Ajvide Lundqvista (który również pomagał przy stworzeniu scenariusza). Znany przede wszystkim z jednego z najgłośniejszych skandynawskich filmów ostatnich lat – Pozwól mi wejść – oraz jego amerykańskiego rimejku pisarz i scenarzysta w Granicy powraca do realizmu połączonego z elementami nordyckiego folkloru. Wraz z  Abbasim wykraczają jednak poza nieco ograny motyw realistycznej baśni i tworzą synkretyczny miszmasz gatunkowy. Granica to nietypowy romans, film z elementami realizmu magicznego, fantasy, ale też społeczny kryminał noir. Nie mówiąc już o naturalistycznych, często dość obrzydliwych a nawet groteskowych scenach. Za samą umiejętność do stworzenia tak nieoczywistej produkcji, która zamiast się rozsypywać utrzymuje ten charakterystyczny dla nordic noir chłodny klimat należy się Abbasiemu uznanie.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Dodatkowo, Granica wypełniona jest zapadającymi w pamięci scenami oraz zwrotami akcji – jednymi bardziej, innymi mniej logicznymi. Film ma zwartą kompozycję, wątki są przedstawione w logiczny sposób i, co szczególnie ważne w tego rodzaju produkcjach, pokazują inne oblicze protagonistki. Niestety, właśnie przez ową mnogość gatunkową, produkcja Abbasiego jest dość nierówna. Pojawiający się w połowie wątek kryminalny, mimo że sprawnie spełnia swoją rolę fabularną, jest zwyczajnie niezbyt zajmujący dla widza. Co szczególnie zawodzi, ponieważ jest przedstawiony w tak nietuzinkowej rzeczywistości – z jednej strony realistycznej, a z drugiej z mocnym elementem fantastycznym. Sama jego kulminacja i rozwiązanie jest bardzo intrygujące, ale dążącemu do nich śledztwu brakuje werwy.

Najciekawiej w Granicy wypada przedstawienie relacji Tiny i Vorego. Romans między nimi to niezwykle groteskowa wariacja na temat charakterystycznych dla kina skandynawskiego motywów. Przede wszystkim – bliskości z naturą. Inność bohaterów widoczna jest od razu i to w miłości do przyrody odnajdują oni element zapalający romans. Dzikie pierwsze pocałunki, bieganie nago po lesie, wspólne pływanie w jeziorze (i scena seksu, przy której opadła mi szczęka) działają doskonale, dodatkowo kontrastując ze „światem ludzi”, w którym nie ma dla nich miejsca. Warto też zwrócić uwagę na świetną kreację ukrytej pod tonami makijażu (za które zresztą Granica jest nominowana do Oscara!) Evy Melander. Przekonywujące stworzenie postaci zamkniętej w sobie kobiety, która stopniowo wyzwala swoją wewnętrzną dzikość mogło się w takich warunkach wydać karkołomne, lecz spisała się na medal. W jednej scenie wzbudza swoim smutkiem współczucie widza, by w kolejnej wywołać u niego obrzydzenie. Zasłużona nominacja do Europejskiej Nagrody Filmowej.

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]

Granica zdobyła moje serduszko też innym elementem. Tym, że nie boi się epatować brzydotą. Podczas, gdy Akademia Oscarowa zachwycała się Kształtem Wody, którego bohater – w zamyśle nieludzki i dziki – wygląda jak wynik wpisania „sexy fish” w wyszukiwarce rule34 (nie próbowałem, to dowód anegdotyczny), to Szwedzi nie mają oporu przed ukazaniem romansu jednostek raczej nieatrakcyjnych seksualnie – a przynajmniej niewpasowujących się we współcześnie panujące standardy piękna. Dla mnie stanowi to powiew świeżego powietrza, zwrócenie uwagi na potrzeby uczuciowe każdego człowieka. To jest właśnie powód, dla którego warto oglądać kino europejskie, albo po prostu niezwiązane z Hollywood. Często widać w nim prawdziwą tolerancję – nie taką podyktowaną potrzebami marketingowymi i szukaniem nowego rynku – lecz inkluzywną, obejmującą różne osoby w różnych sytuacjach życiowych.

Te wszystkie cechy rysują Granicę jako produkcję nie dla każdego. Wielu widzów może odrzucić groteska z jaką przedstawieni są bohaterowie lub niektóre dość obrzydliwe sceny. Film Abbasiego jest jednak tak kreatywnym i oryginalnym dziełem, że na pewno nie da mu się zarzucić nudy. Nie prawi widzowi komunałów o złu ludzkiej rasy, nie wciska mu w twarz kazań o potrzebie jedności z naturą. Wykorzystuje lokalny folklor, żeby przede wszystkim opowiedzieć historię Tiny. Kobiety, która pierwszy raz czuje, że nie jest sama na świecie.

Ocena

7 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.