Recenzje

“Królowa strachu” – Recenzja

Marcin Kempisty
Królowa strachu

Prezentowana na tegorocznym Sundance Królowa strachu wydawała się być jednym z najciekawszych tytułów pokazywanych na 34. Warszawskim Festiwalu Filmowym. Okazało się jednak, że mariaż kina obyczajowego z elementami horroru i metakomentarzami na temat sztuki nie był najskuteczniejszą drogą do osiągnięcia sukcesu. Niby Valeria Bertuccelli i Fabiana Tiscornia skrupulatnie wznosiły fabularną konstrukcję, lecz wykorzystane składniki okazały się niewystarczające do osiągnięcia kinematograficznego Parnasu.

Zobacz również: „Chef Flynn – najmłodszy kucharz świata” – Recenzja

Wszystko rozpoczyna się sceną godną najlepszych dzieł grozy. Oto popularna aktorka Robertina (w tej roli występuje sama Bertuccelli) przebudza się w środku nocy i zauważa, że w jej domu został odcięty prąd i panują egipskie ciemności. Poziom lęku rośnie z minuty na minutę, toteż decyduje się wezwać firmę ochroniarską w celu ustalenia przyczyny usterki oraz sprawdzenia, czy aby na pewno nikt nie zdążył w międzyczasie wtargnąć do jej domostwa. Przybycie czterech dziwacznie zachowujących się mężczyzn, zadających pytania i węszących po wszystkich zakamarkach wzmaga poczucie osaczenia u bohaterki. Twórczyniom udaje się skutecznie podszyć pod stylistykę horroru, dobitnie obrazując demony dręczące protagonistkę.

Królowa strachu

Sęk w tym, że stosunkowo szybko reżyserki odwracają się od kina gatunkowego i portretowania stanu psychicznego aktorki za pomocą skrupulatnie zaplanowanych kadrów. Twórcze wykorzystywanie obrazu schodzi na dalszy plan, ustępując pola konwencjonalnej i stanowczo za bardzo przegadanej historii o blokadzie twórczej, niemocy wyartykułowania wewnętrznych bolączek czy o czasie jako największym przeciwniku ludzkości. Bertuccelli z Tiscornią topornie posuwają akcję do przodu, ocierając się momentami o banał. Spotkania bohaterki z ciężko chorym przyjacielem może mają w sobie potrzebny pierwiastek pozytywnej energii, niemniej jednak są one przedstawiane w tak schematyczny sposób, że nie mogą realnie wpłynąć na percepcję i odczucia widza.

Zobacz również: „Diabeł morski” – Recenzja

Najgorsze w Królowej strachu są jednak te momenty, w których reżyserki wypowiadają się na temat sztuki. Nie dość, że robią z bohaterki cudotwórczynię potrafiącą w kilka dni okiełznać teatralny żywioł, to jeszcze w swoich dywagacjach zbyt często wikłają się we wnioski wyciągnięte z Premiery autorstwa Johna Cassavetesa. Za dużo w argentyńskiej produkcji odgrywania dobrze znanych klisz, a za mało poczynionych osobistych poszukiwań.

Królowa strachu

Wprawdzie połączenie stylistyki sundance’owej obyczajówki z elementami kina grozy jest szyte grubymi nićmi, niemniej jednak nie można od razu spisywać tego filmu na straty. Jest coś w tym filmie ujmującego, zwłaszcza dzięki rewelacyjnej kreacji Valerii Bertuccelli. W zasadzie to dzięki jej roli seans przebiega w sposób sprawny i bezproblemowy. Aktorka oferuje szeroką gamę przeżyć, a prezentowana przez nią naturalność jest doprawdy ujmująca.

Mimo zaprezentowanych wyżej usterek argentyński tytuł powinien zaskarbić sobie sympatię widzów. Królowa strachu jest bowiem produkcją niepozbawioną ciepła, nutki humoru, a przede wszystkim sympatii do prezentowanych postaci. Wprawdzie reżyserki nie zaprezentowały swoich umiejętności od strony realizacyjnej, niemniej jednak napisały na tyle zgrabną historię, że z niekłamaną przyjemnością można śledzić kolejne perypetie Romantiny, co to uciekała przed sceną, mimo że tylko na niej mogła w pełni rozwinąć swe skrzydła.


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.