Recenzje

“Krzysiu, gdzie jesteś?” – Recenzja

Tomasz Małecki

Zakładam, że trudno byłoby dziś spotkać osobę, która na jakimkolwiek etapie swojego życia nie miałaby styczności z Kubusiem Puchatkiem. Powołana do życia przez Alana Milne’a postać misia o małym rozumku odpowiada bowiem za wychowanie kilku pokoleń odbiorców kultury – i to nie tylko literackiej, ale również wizualnej. Kubuś i jego przyjaciele doczekali się przecież kilkunastu pełnometrażowych produkcji animowanych i kilku kreskówkowych seriali, które w mniej lub bardziej satysfakcjonujący sposób rozwijały ich czarujący wizerunek.

Niemniej w dobie mody na realizowanie aktorskich wersji popularnych baśni i bajek, przez dość długi czas trzymali się oni na uboczu, schowani wewnątrz swych drzewiastych chatek i spoglądający z przerażeniem na tendencję, która w dużej mierze odziera oryginały z ich niepowtarzalnego klimatu. Jednak co się odwlecze, nie uciecze – finansowa lokomotywa Disneya ruszyła po szynach i dotarła na stację o nazwie Stumilowy Las, skąd rękami maszynisty Marca Fostera zamierzała odebrać transport nostalgii, w zamian oferując nowoczesność. Czy tego typu relacje import/eksport wyszły jednak filmowi Krzysiu, gdzie jesteś? na dobre?

Fot. kadr z filmu Krzysiu, gdzie jesteś?
Fot. kadr z filmu Krzysiu, gdzie jesteś?

Nie do końca, a istotę tych relacji można by z grubsza przyrównać do imperialistycznej wymiany bezwartościowych paciorków za kość słoniową. Krzysiu, gdzie jesteś? to bowiem skondensowane i uogólnione do 105-minutowego metrażu doświadczenia serii, w których jedyną nowinką i autorskim wkładem twórców jest animacja 3D. Co więcej, film nie ma oporów, by w dość bezpośredni sposób sugerować swoją tożsamość – już pierwsza scena, która jest dosłowną parafrazą zakończenia słynnej Niezwykłej Przygody Kubusia Puchatka, każe spodziewać się raczej artystycznego pasożytnictwa aniżeli twórczej inspiracji. Nie byłoby w tym co prawda nic złego, w końcu istnieją pewne stałe formy, za które tę franczyzę kochamy i kochać będziemy, lecz jeśli zdamy sobie sprawę z tego, że co najmniej połowę scenariusza zapełniają teksty napisane i wypowiedziane dekady temu, to problem naprawdę przybiera na znaczeniu.

Zobacz również: $700 milionów dla „Czarnej Pantery” – Niezasłużona wisienka na box office’owym torcie?

Nie inaczej jest też w kontekście samej historii i character developementu. Poszukiwania Krzysia i przyjaciół Puchatka wałkowane były już kilkukrotnie (chociażby we wspomnianej Niezwykłej Przygodzie), przez co widz kompetentny, czyli zaznajomiony z “uniwersum”, systematycznie napotykać będzie na swej drodze efekt déjà vu. Jedynym odstępstwem od niniejszego schematu w Krzysiu, gdzie jesteś? jest wiek tytułowego bohatera, który dorósł, dojrzał i zapomniał o tym, co naznaczyło jego dzieciństwo. Ten potencjalnie płodny motyw ginie jednak w morzu disneyowskiej standaryzacji, której celem staje się uśrednienie i upodobnienie historii do emocjonalnego klucza narracyjnego Myszki Miki. Siła Kubusia Puchatka, tkwiąca przez cały ten czas w niedopowiedzeniach, podprogowej intuicji i mimowolnego kojarzenia emocji, zostaje tu więc zastąpiona tandetnym słowotokiem, którego momentami nie wstydzi się nawet sam miś.

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]
Fot. kadr z filmu Krzysiu, gdzie jesteś?
Fot. kadr z filmu Krzysiu, gdzie jesteś?

Ten fakt rzutuje natomiast na konstrukcję samych postaci. Choć w każdym przypadku szkielet pozostaje niezmieniony, to nie sposób odwieść się od wrażenia, iż od ostatniej wizyty Krzysia w Stumilowym Lesie wszyscy stali się niezwykle wygadani. Niewinne i urocze spostrzeżenia Puchatka, drobnostkowość i skromność Prosiaczka czy przede wszystkim introwersja Kłapouchego zyskują tu niezwykle liczną ilustrację słowną, co znowuż kompletnie gryzie się z konwencją oryginału. Szczególnie ten ostatni przypadek zdaje się wykraczać poza wszelkie obowiązujące dotąd normy – w pewnym momencie nihilistyczny osiołek swą erudycją zawstydza samego Schopenhauera, wybijając się na pierwszy plan i (jak nigdy dotąd) pozostając tam przez dłuższy czas. Podobnie rzecz się ma w nieco większej skali, albowiem prócz wymienionej trójki i Tygrysa, reszta bohaterów (Królik, Sowa, Kangurzyca i Maleństwo) zostaje zepchnięta na absolutny margines. Równość charakterów i roli, jaką pełnią w fabule, została tym samym nieodwracalnie zaburzona, spuścizna Alana Milne’a zszargana, a narracja skrajnie zsubiektywizowana.

Zobacz również: Okiem Filmawki – najlepsze blockbustery w 2013 roku

Zażalenia można składać również pod adresem formy. Choć sama animacja, swym kształtem nawiązująca do lalkowego pierwowzoru, wypada nadzwyczaj znośnie, tak nie da się tego powiedzieć na temat reżyserskiej konwencji. Z niewytłumaczalnego względu dominują tu zbliżenia na twarz i to nie tylko żywych postaci, ale również tych animowanych, co nie ma żadnego backgroundu emocjonalnego, jak i wytłumaczenia w narracji. Jeśli już w punkcie wyjścia twórcy uznali za wartość nadrzędną żerowanie na nostalgii, to również w tym względzie mogli pokusić się o umieszczenie kamery w trochę większej odległości od postaci i filmowanie ich ruchów w perspektywie amerykańskiej bądź pełnej. Problem sprawia tu również niezwykle dynamiczna zmiana planów, przez którą tempo produkcji przybiera horrendalną wręcz wartość. Wiadomo – film kierowany jest przede wszystkim do widza młodego, a ten przyzwyczajony do youtube’owego montażu, wymaga dynamiki i akcji. Szkoda tylko, że odbija się to na jakości całej produkcji.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?
Zobacz również: „Holiday” – Laureat nagrody jury konkursu Nowe Horyzonty – Recenzja
Fot. kadr z filmu Krzysiu, gdzie jesteś?
Fot. kadr z filmu Krzysiu, gdzie jesteś?

Wszystkie wymienione tu wady filmu korespondują jednak z pewną nieuchwytną, pozytywną cechą, jaką jest… przyjemność jego doświadczania. Krzysiu, gdzie jesteś? z pewnością nie należy do produkcji udanych, o których pamiętać będziemy lata po jej premierze, co nie zmienia faktu, że “tu i teraz” stanowi bodziec do odkurzenia motywów, na których wychowały się całe pokolenia. Mimo więc tego, że większość elementów odsyła tu swą oryginalność do lamusa, to budzi jednocześnie masę pozytywnych skojarzeń i wspomnień, które w trakcie wyścigu o najwyższą liczbę ocenionych filmów na Filmwebie, mogły nam się nieco zatrzeć.

Przysłuchując się kolejnym rozmowom naszych bohaterów i obserwując zmiany, jakie zaszły na łamach ich relacji przez lata rozłąki, sami możemy wpaść w nostalgiczny nastrój wspominek, związanych z osobistym doświadczeniem historii Kubusia i ferajny. Niemniej to za mało, by móc mówić o wygranej w meczu o serca widzów. To może chociaż gol honorowy? Już prędzej, choć od mieszkańców Stumilowego Lasu moglibyśmy oczekiwać nieco więcej.


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.