Recenzje

“Kursk” [czyli czekając na ratunek] – Recenzja

Maciej Kędziora

W tym roku filmowcy opowiadali już o wielu tragediach współczesnego świata – Paul Greengrass i Erik Poppe o zamachu na wyspie Utoya, Sergiej Łoznica o wojnie hybrydowej w Donbasie, a Philipp Van Leeuw w Czterech ścianach życia poruszał temat życia w epicentrum starć zbrojnych. W ten nurt wpisuje się również jeden z najważniejszych sygnatariuszy Dogmy – Thomas Vinterberg. Zdecydował się on pokazać historię katastrofy łodzi podwodnej K-141 Kursk, na której to pokładzie z powodu przegrzania wybuchła torpeda, co doprowadziło do większościowego zalania statku.

Wybuch przeżyła jednak garstka załogi (znajdującej się wówczas na odgrodzonej przez reaktor rufie) i to właśnie ich losy będziemy śledzić. Przewodzić będzie im Mikhail Kalekov (Matthias Schoenaerts), za wszelką cenę próbujący uratować swoich przyjaciół i wrócić do czekającej w domu żony. By jednak to się stało rosyjskie władze muszą przyznać się do militarnej porażki i przeprowadzić akcje ratunkową, wymagającą (prawdopodobnie) wsparcia brytyjskiej marynarki pod wodzą Davida Russella (Colin Firth). Problem w tym, że echo zimnej wojny jeszcze nie ucichło, a osłabiona przez rządy Jelcyna armia nie może sobie pozwolić na kolejną marketingową wpadkę – nawet jeśli miałoby to oznaczać skazanie marynarzy na niechybną śmierć.

Podobnie jednak jak w innych filmach Duńczyka, kluczowym jest tutaj prolog. Tym razem Vinterberg podaje nam tu cały Kursk na tacy – od próby jak najdłuższego utrzymania oddechu w wannie przez syna Mikhaiła, przez ukazanie Tanyi (Lea Seydoux) jako osoby zarządzającej domowym ogniskiem i piosenkę opuszczających dom marynarzy, aż do weselnej mowy o trudzie bycia żoną marynarza, która przede wszystkim musi być wytrwała. W trwającej 15 minut sekwencji “na lądzie”, twórca Festen udowadnia swój geniusz – każdy mały element pojawi się potem w historii, każdy symbol będzie spięty klamrą w epilogu, żadne słowo nie padnie tutaj na marne.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

W momencie wypłynięcia Kurska, film niestety traci na jakości i następuje gwałtowne wyhamowanie. O ile pewne sekwencje, tak jak szaleństwo Leo, czy też marynarska piosenka, potrafią chwycić widza za serce, o tyle za często narracja wytraca narzucone przez siebie tempo nie ofiarując niczego w zamian. Wina spoczywa tutaj na barkach aktorów – poza Schoenaertsem nie jesteśmy w stanie odróżnić większości bohaterów, którzy najczęściej nie wyróżniają się niczym, przez co trudno w pełni odczuć dramat przebywania na tej klaustrofobicznej przestrzeni – choć momentami również my będziemy z trudem łapać oddech.

Sekwencje na statku rekompensuje jednak wątek Tanyi oraz innych żon marynarzy. To one będą ciągnęły całą historię – to one będą zmuszone do walki o życie ich mężów. To one będą wystawały w siedzibie Frontu Północnego, by dowiedzieć się czy ruszyła już misja ratunkowa i czy jest szansa, że ojcowie wrócą do swoich dzieci. Gdy Lea Seydoux staje oko w oko z Admirałem granym przez Maxa von Sydowa, serce zaczyna bić mocniej. W końcu jest to starcie dwóch światów i interesów – z jednej strony pragnienia zobaczenia znów swego ukochanego i wspólnego wychowania nienarodzonego jeszcze dziecka, z drugiej dbania o urojony interes państwa i wiary w swoją wyższość. Tu  kluczowym będzie ignorowanie praw człowieka i przekładanie interesu kraju nad interes jednostki.

Szkoda jednak, że Vinterberg zbyt często – jak na twórcę jego kalibru – ucieka w schematy, szczególnie w sekwencjach przepakowanych akcją. Znów udowadnia, że najlepiej wychodzi mu skupianie się na pojedynczych relacjach międzyludzkich, które potrafi kreślić w sposób zaprawdę wyjątkowy. Gdy jednak przychodzi do mówienia o grupie, zdaje się, że Duńczyk poszedł na łatwiznę, czerpiąc garściami z klasyki kina katastroficznego i uciekając w zbytnią patetyczność.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Trudno jednak przyczepić się do jakiegokolwiek elementu Kurska, gdyż Vinterberg nawet bez swojego nowatorskiego spojrzenia nadal perfekcyjnie rozumie sztukę filmową. Dlatego też możemy oglądać piękne zdjęcia – szczególnie z konferencji prasowych (poprowadzonych lepiej niż w “First Manie”) i podwodnych sekwencji (idealne oddanie klaustrofobii sytuacji w jakiej znajdują się bohaterowie), a także świetną ścieżkę dźwiękową stworzoną przez Alexandra Desplata.

Thomas Vinterberg w Kursku opowiada o wytrzymałości człowieka i wiecznym czekaniu na ratunek. I choć nie wszystko tutaj wyszło, a sama produkcja nie zapisze się na kartach historii tak jak Polowanie, czy Festen, to Duńczyk tworzy ważny obraz, w którym nadal widać jego niesamowity talent do budowania relacji. Celowo bądź nie, w tak ważnym dla kobiet roku w kinie, również Kursk ma wydźwięk mocno kobiecy – bo to one tutaj są głosem rozsądku, w pędzącym za sukcesem i próbującym utrzymać zbyteczne pozory świecie rosyjskiej marynarki wojennej. I za to należą się Vinterbergowi szczególne brawa.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.