Recenzje

Ostatni dialog filmowy – “Córka Trenera”

Maciej Kędziora
Kadr z filmu "Córka Trenera"

Marcin

Chyba nie będzie nadużyciem z mojej strony, jeżeli wskażę Córkę trenera jako jedną z najważniejszych tegorocznych polskich premier kinowych. Drugi film Łukasza Grzegorzka na tyle wyróżnia się względem innych produkcji znad Wisły, że jego pojawienie się jako pierwszy omawiany przez nas tytuł w nowym cyklu wydaje mi się czymś naturalnym. Autorskie piętno reżysera i dosyć nośny temat sprawiają, że poruszane motywy powinny być bliskie wielu widzom, a jednocześnie stanowić rewelacyjną bazę do dalszych dyskusji, nie tylko filmowych, ale również osobistych, intymnych. Zacznę jednak szlagwortem, gdyż zewsząd pojawiają się skojarzenia łączące estetykę Córki trenera z festiwalem filmowym Sundance. Czy według ciebie nie jest to jednak dosyć krzywdzące uogólnienie?

 

Maciej
Nie zwykłem składać samokrytyki, ale jeśli mnie pamięć nie myli, sam te skojarzenia przywołałem w mojej recenzji nowego filmu twórcy Kampera. Zupełnie szczerze, porównania do Sundance (czy też SXSW) są dla mnie jedynie pewnym – jakże pozytywnym – wyznacznikiem, gdyż pokazują, że istnieją produkcję wypełniające niszę rodzimego kina inicjacyjnego/mumblecore’owego. I jeśli, nawet utarte, recenzenckie frazesy mogą zachęcić odbiorcę zafascynowanego twórczością Linklatera/Dunham do seansu, to uważam, że są dla Grzegorzka największym komplementem. Bardziej nurtuje mnie w przypadku Córki trenera inne pytanie, na które, jak mam nadzieję, znajdziemy odpowiedź – czym objawia się Sundance w kinie Grzegorzka i jak wygląda ten typ kina w naszych realiach (czy jest na niego w ogóle zapotrzebowanie)?

Marcin

Nie wiem, czy na jakikolwiek rodzaj kina jest zapotrzebowanie, filmowy popyt jest bowiem uwarunkowany tyloma zmiennymi, że trudno uchwycić jakąś uniwersalną i globalną zasadę. Wydaję mi się, że na pewno istnieje pewna tęsknota za małymi formami dramatycznymi, za bohaterami nieuwikłanymi w wojenne zawieruchy, polityczne koneksje, z tymi wszystkimi szekspirowskimi rekwizytami, zdradami i spiskami. Patrząc na rynek literacki, czy na płaszczyznę serialową, dochodzę do wniosku, że widowiska przyciągają miliony, zaś te “ciche”, niepozorne produkcje są często wybierane przez mniejszą liczbę widzów, poszukujących jednak czegoś bardziej konkretnego, bliższego codzienności. I w tym kontekście widziałbym kino Grzegorzka, jako propozycję pozbawioną tandetnego szokowania, oferującą intymne spojrzenie na ludzkie sprawy. A czy może być coś bardziej uniwersalnego od relacji rodzica z dzieckiem?

 

Maciej

Przy kolejnych seansach Córki… coraz częściej łapię się na tym, jak bardzo przypomina mi ona Lady Bird – szczególnie w mojej ukochanej scenie, gdy Wiktoria wyskakuje z auta ojca, symbolicznie zrywając się z łańcuchów jego kontroli. Zarówno Gerwig, jak i Grzegorzek rozliczają się bowiem za swoją przeszłością, opowiadając poniekąd autobiograficzną historię w bardzo przystępny dla odbiorcy sposób. Fascynuje mnie, ile u naszego twórcy tej niespotykanej dotąd zdolności do adaptowania własnych historii i przekładania ich na uniwersalny język filmu, czyniąc to znacznie zręczniej niż np. Jan Jakub Kolski, którego opowieści o Popielawach trafią do hermetycznej grupy odbiorców. Widzimy to nie tylko w historii Kornetów (relacja ojciec-córka), ale i w Kamperze (kryzys wieku dorosłego). Pytanie tylko, ile w Grzegorzku tkwi jeszcze autobiograficznych historii i czy będzie on w stanie przekroczyć granicę “własnych” opowieści?

 

Marcin

O to akurat bym się nie martwił. Bliska mi jest Inwokacja autorstwa Józefa Czechowicza, w której poeta pisze: “Liczę 22 piętra / liczę 22 lata / jest nas dwudziestu dwóch.” Życie ciągle dostarcza materiału, z którego można skonstruować interesującą fabułę, także autobiograficzne historie nie powinny się wyczerpać. Poza tym dywagacje na temat ewentualnego “wypalenia zawodowego” nie powinny się pojawiać w momencie, gdy reżyser ewidentnie jest na fali wznoszącej. Udało mu się przedstawić angażującą emocjonalnie opowieść, bo kto nigdy nie czuł bagażu rodzicielskich oczekiwań na plecach, niech pierwszy rzuci kamieniem. Udało mu się również wybrać dwójkę znakomitych aktorów – Jacka Braciaka i Karolinę Bruchnicką – i poprzez wielomiesięczne treningi przygotować ich do ról. A to wszystko zostało spięte niesamowicie subtelną formą. Za estetyczną stronę obrazu odpowiadała operatorka Weronika Bilska, która rewelacyjnie oddała klimat młodzieńczego dojrzewania i letniej pogody. Te piwka przy ognisku, powiewy wiatru, promienie słoneczne… Nie przypominam sobie, by ostatnimi czasy w polskim kinie ktoś potrafił tak pięknie przedstawić tę porę roku.

Maciej

Przeczytaj również:  „Cztery córki” – ocalić tożsamość, odzyskać głos [RECENZJA]

W ogóle “nieprzypominanie sobie” towarzyszy przez cały seans Córki trenera, będącej produkcją całkowicie wyjątkową. Ty Marcinie mówisz Bilska, ja tylko wspomnę o znakomitej ścieżce dźwiękowej, gdzie nostalgia łączy się z nowoczesnością i powiewem świeżości. zupełnie jak w relacji Kornetów. Świetnym tego przykładem jest przecież “Rzuć to wszystko, co złe” Wodeckiego i Mitchów, czyli stary hit (vide przeszłość reżysera) przeżywany na nowo (młodość Wiktorii). Ten zmysł castingowy Grzegorzka również się tutaj objawia – bo o ile Jacek Braciak to klasa sama w sobie – to odkrycie dla rodzimego kina Bruchnickiej. którą przecież niedługo będziemy oglądać też w Monumencie, to jedna z największych zasług twórcy Kampera. Zresztą tak jak i odkrycie samego Kampera, czyli Piotra Żurawskiego, kontynuującego swoje przemiany w życiu. Skoro już wszedłem na to interpretacyjne pole, może spróbujemy ustalić wspólną wersję w dwóch, nurtujących mnie po pokazach kwestiach. Co spowodowało, że Kornet sam nie osiągnął sportowego sukcesu i gdzie leży granica między wymaganiem, a szaleńczym pościgiem za niespełnionymi ambicjami?  

 

Marcin

Na podstawie samego filmu trudno odnaleźć odpowiedź na pierwsze pytanie, zbyt wiele niewiadomych związanych jest z przeszłością Korneta. Jeżeli chodzi o drugą sprawę, to ta granica jest chyba zależna przede wszystkim od osobistych predyspozycji osoby trenowanej. W przypadku omawianego filmu limesem jest nadchodząca dojrzałość, niosąca ze sobą całe dobrodziejstwo inwentarza. Dla Weroniki w pewnym momencie “zwyczajne” życie – miłostki, przygody, łapanie chwil ulotnych jak ulotka –  staje się ważniejsze od tenisa. Jak to jednak bywa, dziewczyna nie tylko musi zmagać się ze swoimi wątpliwościami, ale również z obiekcjami rodzica, który przecież zainwestował cały swój czas i pieniądze w rozwój latorośli. Tutaj też według mnie tkwi ogromna zaleta Córki trenera, w braku jednoznacznego oskarżenia despotycznego ojca, a jedynie przyglądaniu się tragizmowi sytuacji, w jakiej się znalazł. Nareszcie ojciec przestał być figurą niosącą zagładę, a stał się tylko (albo aż) człowiekiem z krwi i kości.

 

Maciej

I też przecież Kornet będzie w pełni wpisywał się w archetyp ojca-trenera znany z naszego tenisowego podwórka, gdzie tata w przypadku chociażby sióstr Radwańskich czy Caroliny Wozniacki stał się życiowym szkoleniowcem. To też przecież jest jeden z największych dylematów wychowawczych – czy przymuszać dziecko do gry (treningu) w imię wyższej konieczności, czy dać mu robić to, co chce. To nie jest tak, że Weronika przestała kochać tenis, po prostu przestała chcieć nim żyć, albo po prostu potrzebowała iskry do wzniecenia swojego buntu. I dla mnie w tym buncie i iście hipisowskiej odzie do wolności tkwi magia Córki…, a najlepszym jej uosobieniem jest postać Piotra Żurawskiego, wiecznego włóczykija pomieszkującego w kamperze. Zresztą może to i ten sam Kamper, co w debiucie Grzegorzka, Kamper, który nadal nie umie odnaleźć siebie w otaczającym go świecie postmałżeńskim (stając się iście duplassowską postacią). A może wręcz przeciwnie i nasz Kamper wreszcie odkrył swoje powołanie wiecznego samotnika?

Marcin

Na pewno Córka trenera jest filmem o borykaniu się z samotnością oraz drugim człowiekiem, na ile pozwolić komuś innemu wparować w swoje życie, a na ile postawić nieprzekraczalną granicę. Może Kamper uosabia symbol homo viator w nowoczesnej wersji Piotrusia Pana, co też często staje się wyidealizowaną w popkulturze formą męskości, ale na szczęście stary Kornet idzie inną drogą. Bywa szorstki i nieprzystępny dla córki, ale mimo wszystko jego zachowanie można, tak po ludzku, zrozumieć. W końcu chce wszystkiego, co najlepsze dla młodej latorośli. Przyznam szczerze, że ta istota młodzieńczego buntu w filmie Grzegorzka gdzieś mi umyka, to znaczy nie postrzegam tego w takiej pozytywnej formie. Widzę raczej żmudną walkę o marzenia, których spełnienie i tak będzie miało zawsze gorzkawy posmak. Właśnie to jest w Córce… dla mnie najlepsze – te niejednoznaczności, półtony, balansowanie na granicy powagi i zwyczajności.

 

Przeczytaj również:  „Pamięć” – Zapomnieć czy pamiętać? [RECENZJA]

Maciej

A propos tych marzeń przypomniała mi się słynna już konferencja Jerzego Janowicza o konieczności trenowania w hangarach, która nadeszła niedługo po niebywałym sukcesie na Wimbledonie. Wypowiedź ukazująca dziwny stan polskiego tenisa – z jednej strony sportu mocno ekskluzywnego, kojarzącego się z elitami, z drugiej sportu hermetycznego, jeśli chodzi o najbardziej utytułowanych i uzdolnionych. Dlatego też – tu wracając do goryczy – ten powtarzający się jak widmo napis “Wimbledon jest po drugiej stronie” niby napawa nadzieją, lecz tak naprawdę, po dosłownie drugiej stronie ściany, nie czeka nic, czy jakby to określiła Bitamina – “na placu pustka”. Dlatego patrząc na treningi nie traktuję ich jako faktyczne przygotowanie pod mistrzostwo, a bardziej sposób wypełnienia czasu, gdy Kornet z Wiktorią mogą uprawiać jedyną rzecz, która ich jeszcze łączy i podczas której w pełni się rozumieją. Bo ta relacja, w takiej intensywności kontaktu, za chwilę się skończy, a o ile Wiktoria czeka na to z wytęsknieniem, to na twarzy Braciaka pojawia się strach – nie tylko przed utratą córki (swojego życiowego, trenerskiego dzieła), ale też przed przerażającym widmem samotności.

 

Marcin

Niezależnie od tego, czy te rodzinne treningi doprowadziłyby Wiktorię na korty Wimbledonu, czy tylko pozwalają jej na sukcesy w prowincjonalnych turniejach, to jednak nie traktowałbym ich tylko jako “wypełniaczy”. Na pewno tenis pozwolił dziewczynie wykuć hart ducha i inne ważne cechy wolicjonalne, także niezależnie od efektów pracy, liczy się ta droga, którą przeszła wspólnie z ojcem. Za to również szanuję film Łukasza Grzegorzka – za oddanie tej dyscyplinie sportowej tego, co należne, za niepotraktowanie jej po macoszemu, tylko pretekstowo. Córka trenera porusza wiele tematów i jednym z nich jest również piękno sportu i nieprzewidywalne zmiany, do jakich dochodzi za jego przyczyną. Niezależnie od specyfiki, gdybym był trenerem, to od razu puściłbym podopiecznym ten film jako zachętę do walki o lepszy los, ale i przestrogę przed poświęcaniem wszystkiego w imię odległych sukcesów, które finalnie mogłyby się okazać jedynie fatamorganą. To jest właśnie sedno kina inicjacyjnego, pozbawionego ideologicznego naddatku, potrafiącego zwięźle i trafnie ujawnić blaski i cienie wybieranej ścieżki życiowej przez młodych bohaterów. To właśnie takie produkcje powinny jak najczęściej powstawać, by w umiejętny oraz subtelny sposób przeprowadzać przez trudy okresu dojrzewania, ale również przez blaski i cienie życia rodzinnego.

Maciej
I tą myślą, co do której jesteśmy zgodni – że to właśnie takie produkcje powinny powstawać – skończmy nasz wywód o Córce trenera, by dać jej na trochę odetchnąć po naszym filmowym treningu. Gdzieś w kościach czuję, że jeszcze wrócę z nią na kort, bo mimo naszych życzeń, by takiego kina było w Polsce jak najwięcej, póki co się na to nie zapowiada. Przynajmniej możemy liczyć, że za rok, dwa lata wróci Grzegorzek, Żurawski i spółka, i znów otrzymamy magiczno – realistyczną opowieść, z tak zagubionym w naszym kinie pierwiastkiem szczerości.

Zobacz również: Recenzję filmu “Córka Trenera”

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.