PublicystykaZestawienia

Perwersyjne TOP9 “Gwiezdnych Wojen”

Michał Piechowski

Dzisiejsza premiera najnowszego filmu z uniwersum Gwiezdnych Wojen jawi się jako idealny moment na to, by powrócić raz jeszcze do poprzednich dziewięciu filmów z tej serii i ustawić je w kolejności rosnącej. Nie mogliśmy oczywiście zaprzepaścić takiej okazji, więc zebraliśmy pięć osób o zupełnie różnym podejściu do sagi i stworzyliśmy zestawienie, które nawet jeżeli nie rozwieje wszystkich wątpliwości, to przynajmniej sprowokuje do dyskusji.

Liczby znajdujące się obok nazwisk autorów oznaczają miejsce, które film zajął w osobistym rankingu opisującego. Tekst zawiera spoilery.


Gwiezdne Wojny
9. Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy (2015)

Odświeżenie Nowej nadziei w ramach wskrzeszania całej serii dobrym pomysłem wydaje się tylko wtedy, gdy spojrzymy na wyniki box office. Absolutnie neutralny i niezapadający w pamięć, ale przewyższający pierwowzór na polu szeroko pojętej “luźności” i humoru. Tylko i aż wstęp do nowej trylogii. (Michał Piechowski, 6)

Przebudzenie Mocy to produkcja do bólu asekurancka i wtórna względem oryginalnej trylogii. Brakuje tutaj ciekawych rozwiązań fabularnych, a premierowy seans obfitował raczej w sceny śmiechu wywołane niezamierzoną parodią niż humorem. (Andrzej Badek, 8)

Myśląc o tym, co popełnił J.J. Abrams, mam tylko odruchy wstrętu. Sztampowa, blockbusterowa estetyka, powielanie schematów z Nowej nadziei i upośledzona próba ich redefinicji. Subtelne przymiarki do wprowadzenia czegoś nowego zostały przyćmione przez hurrdurralne pokazy nazistowskiego imperium, karykaturalnego Hitlera i kolejnej broni masowej zagłady, która ma jeden słaby punkt. (Kamil Walczak, 9)

Jeśli posiadłbym moc usuwania nieprzyjemnych zdarzeń z uniwersum Gwiezdnych Wojen, to rzuciłbym wszystkie swe midihloriany na Przebudzenie Mocy. Liczba grzechów, jaką Dżej Dżej do spółki z Disneyem popełnili przy produkcji tego filmu, przekracza pojemność boskiego miłosierdzia, szczególnie przy uwzględnieniu faktu, że mieli oni czelność nazywać ten “wyczyn” nowym otwarciem w serii. Czy jest na sali egzorcysta? (Tomasz Małecki, 9)

Operując na motywie, który Gwiezdne Wojny wykorzystały już wcześniej próbuje tchnąć w serię nowe życie w serię z nutką nostalgii. Jest dobrze, ale to nic nowego, a jedyne co zapada w pamięć to miecz Kylo Rena. (Mikołaj Krebs, 7)


Gwiezdne Wojny
8. Gwiezdne wojny: Część II – Atak klonów (2002)

Ten film jest dla mnie tym, czym piasek był dla Anakina. Nie lubię go. (Michał Piechowski, 9)

Z jednej strony jest to najniższa pozycja w moim zestawieniu, a z drugiej nie podzielam tak całkowicie fali hejtu. Poza bezsensownym romansem mamy tutaj niezłego Kenobiego, Django Fetta i całkiem przyjemną sekwencję finałową. (Andrzej Badek, 9)

Obejrzane we wczesnym dzieciństwie pozostało w mej pamięci jako unikalny symbol nowej sagi. I choć dziś dostrzegam liczne błędy, niebagatelny cringe i miałkość dialogów, Atak klonów pozostaje dla mnie klasykiem z naiwnym ale szczerym serduszkiem. (Kamil Walczak, 8)

Bez mojej rejtanowskiej reakcji chłopaki zepchnęliby Atak klonów na sam koniec zestawienia, co stanowiłoby dziejową niesprawiedliwość podobną do tej, zaznanej przez Polskę w Jałcie. Film, w którym każda, nawet najmniej znacząca, klatka wręcz ocieka miłością do uniwersum i prawdziwie dziecięcym (w dobrym tego słowa znaczeniu) pragnieniem jego eksploracji. Lucasa zawiodło jedynie wykonanie, co jednak nie odbiera całości nieopisanego uroku. (Tomasz Małecki, 2)

Zmieszana z ziemią (i piaskiem) bardziej niż na to zasługuje, druga część prequeli oferuje bardzo dobrą rozrywkę  mimo paru usterek i najgorszego romansu w historii kina. Zresztą spójrzcie tylko na załączony kadr – ten film to prawie takie Infinity War franczyzy. (Mikołaj Krebs, 4)


Gwiezdne Wojny
7. Gwiezdne wojny: Część IV – Nowa nadzieja (1977)

Jest niczym wyglądająca majestatycznie Gwiazda Śmierci, której pozycja w historii kina jest tak silna, że mogłaby niszczyć planety, ale w rzeczywistości rozpada się na kawałki w bardzo łatwy sposób, czyli przy każdej próbie spojrzenia na nią w sposób inny niż przez pryzmat wpływu na popkulturę. (Michał Piechowski, 7)

Często tak bywa, że jedyną słabością prekursora jest to, że następcy zrobili po prostu każdy element lepiej. (Andrzej Badek, 6)

Kino nowej przygody nasączone multigatunkowym sznytem i jedynym w swoim rodzaju międzygwiezdnym klimatem. Lucas wprowadza nas do swojej historii z wigorem i sprawnością. Film przygodowy, który dostarcza humorku, dramatyzmu i absolutnej rozrywki. (Kamil Walczak, 4)

Z perspektywy czasu Nowa nadzieja okazuje się najsłabszym graczem starego kanonu. Wszystko bowiem, co udaje jej się stworzyć w swoim własnym, zamkniętym świecie, następne części uczyniły po prostu lepiej, mocniej i przyjemniej. Co nie zmienia faktu, że pozostaje najbardziej memicznym epizodem oryginalnej trylogii. (Tomasz Małecki, 6)

Ja chyba po prostu mam awers do motywów wielkich baz, które można łatwo zniszczyć. (Mikołaj Krebs, 8)


Gwiezdne Wojny
6. Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi (2017)

Konwencja Genewska pozostaje chyba jedyną, której nie złamali twórcy tego filmu. Bawiące się z widzem i inteligentne widowisko, które zjada swój ogon i oblizuje się ze smakiem. Żarty z żelazka, desakralizacja rebelii i niszczenie decorum w rozmowach o Mocy to najlepsze, co ma nam do zaoferowania cała seria. (Michał Piechowski, 1)

Przeczytaj również:  Wydarzyło się 11 marca [ESEJ]

Jest dużo lepiej niż w Przebudzeniu. Szczególnie zyskuje postać Kylo Rena, któremu nadano trochę głębi. Lubię też to, że po raz pierwszy misja protagonistów okazała się brawurowa i bezsensowna. Pomimo powyższego, bolą dziury fabularne i niedobór Mocy. (Andrzej Badek, 7)

Jako oficjalny starwarsowy konserwatysta będę ganił Johnsona. Owszem, ładnie łamie konwencję i stęchłe konwenanse serii. Ale granie na nerwach klasykom i częste odrzucanie gwiezdnowojennej formuły na rzecz zabawy w nowoczesny i lekki blockbuster szkodzi. Idź pan już sobie, panie Riannie, bo mi przykro. (Kamil Walczak, 7)

Nieco lepszy od Przebudzenia Mocy głównie ze względu na podjęcie jakiejkolwiek próby “pójścia na swoje”. Z drugiej strony na każdą zaletę przypadają tu przynajmniej dwie wady, z czego najgorszą i wymagającą wyraźnego potępienia jest jawna propaganda Disneya, mająca na celu przekonanie odbiorców co do słuszności “uśmiercania” starego kanonu. Niech Gryzoń jednak pamięta, że każda rewolucja pożera własne dzieci… (Tomasz Małecki, 7)

Będąc idealnym przeciwieństwem Michała, Ostatni Jedi ląduje u mnie na samym końcu. Łamanie konwencji sięga tu granic absurdu i złamania konsekwencji względem poprzednich części, a nawet poprzedniej części nowej trylogii. To nie są Gwiezdne Wojny, jednym się to spodoba, innym nie. Ja jestem na nie. (Mikołaj Krebs, 9)


Gwiezdne Wojny
5. Gwiezdne wojny: Część I – Mroczne Widmo (1999)

Urocze guilty pleasure, które stojący w miejscu scenariusz i dziwnie szybko przestarzałe efekty ukrywa pod fasadą wspaniałej sekwencji finałowej walki na miecze świetlne oraz bezbłędnie zrealizowanego wyścigu Anakina. Największym problemem pozostaje Jar Jar Binks, ale po dwudziestym nieudany comic reliefie z jego udziałem idzie się przyzwyczaić (Michał Piechowski, 5)

Hejt na Jar Jara to jedna z tych rzeczy, których nigdy nie zrozumiem. Pewnie, postać nie jest szczególnie zabawna, ale nie uważam żeby była słabsza na przykład od Ewoków, czy innych comic reliefów z różnych filmów. A sam film to relatywnie udane origin story. (Andrzej Badek, 5)

Nazywany największy zawodem fanów SW, jest dla mnie szczególnie wyjątkowy. Nie narzekam na wprowadzenie polityki w świat serii, kiedy poznajemy tak kultowy origin story Obi-Wana, John Williams jak nigdy robi jeb w organki, a sekwencja pojedynku z Darthem Maulem przy akompaniamencie The Duel of the Fates sprawia, że mam mokro w gaciach. (Kamil Walczak, 5)

Niech o jakości Mrocznego Widma poświadczy fakt, że w jednym z najlepszych filmów w historii według użytkowników Filmweba, znalazł się bezpośredni cytat z bitwy na równinach Naboo. Chodzi rzecz jasna o Avengers: Wojna bez granic, które w ten sposób oddało należyty hołd wojennemu rozmachowi Lucasa. Najsłabszy epizod z trylogii prequelowej, ale nadal o półkę wyżej niż propagandowe posunięcia Myszki Miki. (Tomasz Małecki, 5)

To w zasadzie jest taki prequel prequeli. Świetna muzyka, świetne sceny akcji i umierający Liam Neeson. Nie potrzebuję niczego więcej. Lubię to, ale nie kocham. (Mikołaj Krebs, 6)


Gwiezdne Wojny
4. Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie

Idealnie wyważony patetyczny prometeizm, którego ostatnie czterdzieści minut, gdzie batalistyczna perfekcja bezbłędnie komponuje się z kulminacją utrzymanego w odcieniach szarości dramatu szeregowców, to popis niespotykanej wcześniej wrażliwości i niejednoznaczności. Małe (w skali sagi) wielkie kino i nadzieja na kolejne świetne spin-offy. (Michał Piechowski, 4)

Perełka Disneya. Z jednej strony film zupełnie poboczny do głównej sagi, z drugiej strony bardzo mocno osadzony w uniwersum. Paradoksalnie jedyna produkcja spod skrzydeł Myszki Miki, gdzie naprawdę czuć potęgę Mocy (Andrzej Badek, 4)

Edwards miał szansę dostarczyć. Są dobre postaci, świetny comic relief Alana Tudyka i niezły plot. Niestety, albo akcja grzęźnie gdzieś przy własnych fanaberiach jak z Forestem Whitakerem, albo samemu filmowi nie udaje się mnie dostatecznie zainteresować. Tak, ja to ten koleś, co hejtuje fanservice z Vaderem na końcu. (Kamil Walczak, 6)

Na skalę niniejszego uniwersum Łotr 1. stanowi swoisty fenomen. Dlaczego? Bo trwa tylko około 30 minut. Tyle bowiem z niego zostaje, gdy usuniemy wszystko, co przestaje mieć sens po ujrzeniu epizodu na Scarif. Gdyby Disney odważył się na nieustanne trwanie przy wojennej konwencji pierwszej połowy filmu, to być może miałby szansę zachowania twarzy. (Tomasz Małecki, 8)

Koledzy już powiedzieli wszystko, co można powiedzieć o samym filmie. Łotr 1 zbudził we mnie gamę emocji, której od dawna brakowało mi w serii. To najlepsze co Disney wypuścił i wypuści spod szyldu Gwiezdnych Wojen, wspomnicie me słowa. (Mikołaj Krebs, 2)


Gwiezdne Wojny
3. Gwiezdne wojny: Część VI – Powrót Jedi (1983)

Nieskończone możliwości w nieograniczonym uniwersum, a Lucas drugi raz w przeciągu trzech filmów raczy nas Gwiazdą Śmierci? Czemu nie. Piękny wątek Jabby szybko zostaje przykryty przez smutne rozważania smutnej rebelii, pozbawione jakiegokolwiek suspensu sceny w bazie Imperium oraz idylliczną walkę dobra (oraz Gumisiów) ze złem w tak pięknych okolicznościach przyrody na pewnym lesistym księżycu. A reszta jest jeszcze gorsza… (Michał Piechowski, 8)

Przeczytaj również:  Posterunek na granicy. Elia Suleiman i humor w slow cinema

Godny finał trylogii, choć o poziom niżej niż Imperium Kontratakuje. Mniej mroczny od poprzednika, obfituje w zbędną rasę Ewoków, ale wynagradza to satysfakcjonującym starciem Jasnej i Ciemnej Strony. (Andrzej Badek, 3)

Zwieńczenie Starej Trylogii to nie tylko kwestia sentymentu. To również bezpardonowo porywająca fabuła, mroczne sceny z Imperatorem, masa wzruszeń i radości. Powrót Jedi to Star Wars w pełnym wydaniu, gdzie mimo trochę przestarzałych chwytów dalej czuć autentyzm i zapierającą dech w piersiach pompę – zwłaszcza podczas starć kosmicznych. (Kamil Walczak, 3)

Na jakość Powrotu Jedi składa się przede wszystkim rewelacyjny pierwszy akt na Tatooine, który jest zarazem najlepszym intrem w historii całego uniwersum. A no i oczywiście zakończenie, choć ono nabiera na impecie dopiero w zestawieniu z prequelową opowieścią. Nawet pomimo faktu, że Hayden w nim się znaleźć nie powinien. (Tomasz Małecki, 4)

Powrót Jedi to przykład na to, że można nieskończenie wiele razy dokonywać recyklingu jednego motywu (no, nie licząc jeszcze Przebudzenia Mocy) i będzie to działać. Oprócz tego to także bardzo dobre zakończenie trylogii, dające satysfakcjonujące spełnienie oczekiwań względem każdego z głównych bohaterów. (Mikołaj Krebs, 5)


Gwiezdne Wojny
2. Gwiezdne wojny: Część V – Imperium kontratakuje

Świetnie wyważona i poprowadzona dwutorowo akcja, w końcu angażujące relacje pomiędzy głównymi bohaterami, kilka nieironicznie ikonicznych dialogów oraz gorzkie zderzenie Rebelii z rzeczywistością w końcówce. Czy fakt, że George Lucas nie napisał scenariusza ani nie wyreżyserował tej części ma jakiś związek z tym, że jest ona aż tak dobra? Nie wiem, ale się domyślam. (Michał Piechowski, 3)

Jeden z najlepszych sequeli w historii kinematografii. Mroczny, ciekawy, rozwijający postaci, z najbardziej ikonicznym plot twistem w historii. Jedyne czego żałuję, to że nie dane mi było usłyszeć w kinie z zaskoczenia “No, I am your father”. (Andrzej Badek, 1)

Absolut Gwiezdnych wojen, który wciąż uważam za wzór Sagi. Ten film transcenduje fun, suspens i emocje do poziomu przestrzeni kosmicznej – z tą różnicą, że nie ma tu próżni. Imperium kontratakuje to świeży (mimo ponad 30 lat!), pozbawiony zerojedynkowej sztampy i fałszywego blichtru, jakim mogą śmierdzieć dzisiejsze epizody. To film z prawdziwym kręgosłupem, który zachwyca pod wieloma aspektami tak technicznymi, jak i fabularnymi, a przy tym pozostaje przystępny dla każdego śmiertelnika. (Kamil Walczak, 1)

Perła w koronie oryginalnej trylogii, jak i oczywiście całej sagi. Desant na Hoth, twist Vadera, ikoniczność Solo, mrok Dagobah i gwiezdnowojenność Bespinu – ktoś jeszcze potrzebuje jakichś dowodów na wielkość tej marki? (Tomasz Małecki, 3)

Imperium kontratakuje jest dla mnie jak pierwsza miłość z liceum. Nie potrafię o tym filmie myśleć źle, chociaż wiem, że nie jest perfekcyjny – po prostu wszystkie jego zalety potrafią przyćmić wady. Najbardziej ikoniczny plot twist, którego 2000’s kids nigdy nie doświadczą i bitwa na Hoth, to jest to. (Mikołaj Krebs, 3)


Gwiezdne Wojny
1. Gwiezdne Wojny: Część III – Zemsta Sithów (2005)

Gdy byłem mały, bałem się tego filmu i nie lubiłem go najbardziej z całej sagi. Teraz jednak widzę wyraźnie ten maksymalnie wykorzystany potencjał tragizmu historii Dartha Vadera w najpoważniejszej odsłonie całej sagi. Bez przedłużanych scen w senacie byłby dziełem totalnym, ale wielowymiarowość, mroczność i nieintencjonalna memiczność w zupełności wystarczają. (Michał Piechowski, 2)

Ten film to porażka George’a Lucasa. Na całe szczęście dla nas. Zamiast filmu, który w jego założeniach miał się skupić na drewnianym Anakinie, dostaliśmy produkcję, w której stanowi on jedynie tło do świetnego politycznego thrillera z postacią przemiany bohatera w tle. (Andrzej Badek, 2)

Rozwinięta intryga, geneza Vadera, balet Williamsa, pojedynek na Mustafar, zjawiskowa scenografia, postępujący galaktyczny dekadentyzm i tytułowy odwet, na myśl o którym do dziś mam ciarki na plecach. Jeśli coś powinno się znaleźć w słowniku pod hasłem Gwiezdne wojny to zdecydowanie film przewspaniałego George’a Lucasa. (Kamil Walczak, 2)

Zobacz również: Han Solo: Gwiezdne wojny – historie” – Recenzja

Jedyny film z uniwersum (i jeden z niewielu w ogóle), który wzrusza mnie przy każdym podejściu. Za pomocą III epizodu Lucas udowodnił, że poziom realizacji nie zawsze decyduje o jakości produkcji, a konceptualizm sam w sobie potrafi wyzwolić najczystszą energię ekranowej namiętności. Blockbusterowy ideał, znajdujący się poza zasięgiem wszelkiej konkurencji. (Tomasz Małecki, 1)

Okej, przyznam się wam do czegoś. To jedyna część Star Wars, którą oglądałem więcej niż 10 razy. Polityka, wielkie ambicje, wielopoziomowa, świetnie wykreowana relacja mistrz – uczeń, oraz najbardziej ikoniczny pojedynek w całej serii z wykorzystaniem wyższego gruntu, który na zawsze zapisał się w historii popkultury poprzez memy. Całe szczęście, że tak mało w tym George’a Lucasa. Padmé na pewno umarła ze smutku – smutku, że Zemsta Sithów dobiegała do końca. (Mikołaj Krebs, 1)

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.