PublicystykaZestawienia

Zestawienie 7 najlepszych polskich filmów – [Podsumowanie roku 2018 #2]

Maja Głogowska

Rok 2018 był kolejnym, bardzo ekscytującym rokiem dla polskiego kina. Swój debiut święciła Jagoda Szelc i nasz cały rodzimy światek zamilkł, by wsłuchać się w bardzo zbieżne opinie na temat jej produkcji. Wydaje się, że odkąd ta reżyserka zaprezentowała nam swoje pierwsze dzieło minęło już kilka lat, bo przecież wniosła tak dużo świeżości do polskiej popkultury, że już ciężko jest sobie wyobrazić współczesne polskie kino bez niej.

W środku roku, po premierze na festiwalu w Cannes, na ekrany kin weszło nowe dzieło Pawła Pawlikowskiego, który został we Francji wyróżniony Złotą Palmą za reżyserię. Zimna Wojna zawładnęła sercami krytyków filmowych na całym świecie, tym samym przypominając naszym rodakom, że polskie kino ma się świetnie. Poniższe zestawienie jest swoistą próbą zobrazowania wam naszej miłości do polskiego kina i bardzo subiektywną próbą ułożenia wszystkich zeszłorocznych perełek od najgorszych aż do najlepszych. Aczkolwiek ciężko jest nam pisać tu coś o “najgorszych”, bo przedstawione przez nas produkcje dzieliły jedynie pojedyńcze głosy.


7. 53 Wojny”



Pierwszy pełnometrażowy film Ewy Bukowskej ma do zaoferowania więcej, niż na pierwszy rzut oka by się wydawało. Reżyserka zabiera nas bowiem w podróż po tytułowych światowych konfliktach, nie opuszczając przy tym ani na moment Warszawy, w której główna bohaterka wiecznie czeka na swojego męża, korespondenta wojennego. Film zaczyna się dość niewinnie, ale z każdym kolejnym wyjazdem Witka do pracy, Anka zaczyna popadać w paranoje, a wraz z nią zmienia się i forma oglądanego obrazu – kamera niejako stara się wchodzić w umysł protagonistki, przyjmując jej perspektywę i nawet zmuszając widza do kwestionowania rzeczy, które obserwuje. Wchodzeniu w surrealistyczną fazę opowieści towarzyszy też psychodeliczny montaż dźwięku i odpowiednia muzyka.

Wszystko to tworzy odpowiedni chaos, który jest fundamentem dla grającej pierwsze skrzypce Magdaleny Popławskiej, która kolejny raz udowadnia, iż jest jedną z najwybitniejszych polskich aktorek. Szaleństwo, w które popada oddziałowuje na widza autentycznie mimo towarzyszącej jej postaci ironii i sarkazmu. Jesteśmy bowiem w stanie uwierzyć, że jej uzależniony od adrenaliny mąż, igrający ze swoim życiem, jest mniej pochłonięty tym co robi niż jego kochająca żona. Kochająca miłością silniejszą niż jakakolwiek broń na froncie. (Szymon Pietrzak)

Zobacz Również: “53 wojny” – Recenzja

6. “Fuga”


Zaryzykowałbym stwierdzenie, iż najnowszy film Agnieszki Smoczyńskiej to najbardziej dojrzały emocjonalnie polski film tego roku. Tytułowa choroba jest ucieczką od rzeczywistości w jej najdalszy zaułek, a osoba nią dotknięta traci wiedzę na temat własnej tożsamości. To stawia sobie reżyserka jako punkt wyjścia do wielu pytań, ale przede wszystkim opiera na tej niepewności swoiste uczucie niepokoju i zatracenia. Fuga nie szarżuje formą, choć zachwyca pięknymi, chłodnymi obrazami, które korespondują z zimnem, jaki musi czuć główna bohaterka. Autentyczność przemawia z każdego kadru, a aktorzy robią wszystko (szczególnie wspaniała Gabriela Muskała), żeby móc nie tylko zastanowić się nad ich rozterkami, ale też mieć czas pokusić się o własne pytania. Przełomowe momenty naszego życia, nie muszą bowiem wcale zaczynać się od utraty pamięci – czasem, aby kwestionować swoją tożsamość, wystarczy bardzo niewiele. I bardzo wiele trzeba, żeby znów móc się odnaleźć. Nawet jeśli oznacza to jeden wielki skok w nieznane. (Szymon Pietrzak)

Zobacz Również: “Fuga” – Recenzja 

5. “Zwierzęta”


Gdyby ktoś poprosił mnie o wskazanie najbardziej nietuzinkowej produkcji tego roku nie wahałbym się ani przez chwilę i od razu wskazał Zwierzęta. Trudno bowiem wskazać jakikolwiek film chociaż w połowie zbliżony do dzieła Grega Zglińskiego – oczywiście staramy się bawić w grę polegającą na znajdowaniu nawiązań i doszukujemy się tutaj Davida Lynch, Jodorovskiego, czy też innych twórców graniczących z surrealizmem. Jednak w przypadku filmu tak zachwycającego, nie można pozwolić sobie na spłaszczenie go do definicji “dziwny”.

Przeczytaj również:  Posterunek na granicy. Elia Suleiman i humor w slow cinema

Czym więc są Zwierzęta? Są niesamowicie złożoną, dopracowaną w każdym szczególe zagadką, która wymaga od odbiorcy przynajmniej trochę zaangażowania, a najlepiej dwóch-trzech ponownych seansy. I o ile za pierwszym razem tylko nielicznym uda się złamać Enigmę Zglińskiego, o tyle kolejne powtórki pozwolą zauważyć wszystkie misternie utkane nitki, które pozwolą nam dojść do celu, jakim jest objawienie o wybitności tego filmu. Niesamowita odwaga utara, podjęcie ciężkiej gry z widzem, wnikliwa psychologia postaci, a także umiejętność prowadzenia niespotykanej w naszym kinie narracji. Tylko w Zwierzętach faktycznie poczujemy zatarcie między fikcją z rzeczywistością, prześladować nas będą gadające koty, a po pojawieniu się napisów końcowych, najchętniej przejdziemy na drugą salę kinową, by zacząć projekcję jeszcze raz i zakrzyknąć – tym razem Cię rozszyfruję. Z miejsca uprzedzę – będzie ciężko. (Maciej Kędziora)

Zobacz Również: “Zwierzęta” – Recenzja 

4. “Zimna Wojna”


Lubię wywoływać dyskusje o kinie z ludźmi, którzy raczej na co dzień nie mają z nim wielkiej styczności. W dopytywaniu się niedzielnego widza o filmy, które nim poruszyły jest coś co mnie najzwyczajniej dogłębnie fascynuje. Dzięki takim konwersacjom ostatnio dowiedziałam się, że moja stara znajoma ze szkolnej ławki przepłakała cały wieczór po seansie rodukcji Był sobie pies, a dla mojego sąsiada Creed 2 to coś, co na najbliższym rozdaniu Oscarów powinnaozebrać niemalże wszystkie złote statuetki („No może oprócz tej dla najlepszej aktorki, bo jakoś się nie popisała”). Nie traktujcie tego jako ironię — ja naprawdę wierzę w to, że w tych prostych emocjach jest coś pięknego. Niestety tacy znajomi mają jedną, najczęściej tę samą przywarę; wyśmiewają polskie kino. Nie wiem ile razy, osoba X wiedząca, że ja (osoba Y) pasjonuje się kinem z wielkim uśmiechem na ustach metaforycznie klepnęła mnie w plecy i zawołała „no, ale polskie kino to słabe”.

Fakt, iż nasi rodacy z góry zakładają, że nasze rodzime kino zawodzi jest dla mnie niesamowicie przykry. Przecież w swoim portfolio mamy coraz więcej kina, które chwyta widzów z całego świata za portfele i serca a poważanych krytyków za połyskujące, prestiżowe nagrody. Zimna Wojna to jeden z takich filmów, które każdy kto chce poznać faktyczny stan polskiego kina powinien obejrzeć z szeroko otwartymi oczami. Reżyser w swoje najnowsze dzieło włożył nie tylko swoje serce, ale i masę rzemieślniczego kunsztu. Rzadko kiedy widzi się na srebrnym ekranie dzieła tak poetyckie i wrażliwe w swojej prostocie – nie tylko w Polsce, ale i na świecie jest to pewien ewenement. Co prawda nasza redakcja nie pokochała Zimnej Wojny tak bardzo, by umieścić ją na podium, ale śmiało mogę napisać, że wszyscy uważamy to dzieło za coś godnego polecenia. (Maja Głogowska)

Zobacz Również: “Zimna Wojna” – Recenzja i “Zimna Wojna” – Analiza

3. Atak paniki


Ekspedientka w Żabce nie ma wydać grosika. Furia. W autobusie brzydko pachnący osobnik przekracza dopuszczalną granicę komfortu. Furia. Idiota, dla niepoznaki zwący się politykiem, mówi o sprawach, o których nie ma bladego pojęcia. Furia. Wysokość wypłaty za poprzedni miesiąc. Furia. Rodzina. Furia. Życie. Furia. Kto nie widzi w Polsce bulgoczącego w ludziach gniewu, ten najprawdopodobniej w tym kraju nie żyje, albo jest szczęśliwym człowiekiem. Paweł Maślona w swoim pełnometrażowym debiucie Atak paniki zauważył jednak tę niebezpieczną prawidłowość rządzącą postępowaniem wielu współplemieńców, dostrzegł emocjonalny granat, od którego zawleczka już dawno została wyrzucona, i na przestrzeni 100 minut zaprezentował istną symfonię gniewu. Reżyser podzielił historię na kilka, niekolidujących ze sobą, nowelek, pieczołowicie budując atmosferę narastającej złości.

Przeczytaj również:  Wydarzyło się 11 marca [ESEJ]

A to małżeństwo usiądzie w samolocie obok nieprzyjemnego pasażera, a to gra komputerowa zaprzątnie głowę pracującego przy organizacji wesela młodego chłopaka, a to wdzięcząca się zawodowo przed sex-kamerką dziewczyna będzie miała niezapowiedzianych gości – każdy powód jest wystarczająco dobry, by gwiazda śmierci zaczęła pompować jad do każdej komórki ciała, by w myślach zrodziły się śmiercionośne fantazje. Atak paniki nie jest jednak filmem wdzierającym się z socjologiczno-psychologicznym sznytem w tkankę polskiego społeczeństwa. To zaledwie jeden pomysł, jeden wniosek dotyczący rzeczywistości, opakowany w dynamiczny montaż i rewelacyjną ścieżkę dźwiękową. Produkcja Maślony jest jak tuwimowska Lokomotywa – rozpędza się powoli i ociężale, by na końcu pędzić na wprost, para buch, tłoki w ruch. A gdy jeszcze dodamy do tego znakomitą obsadę aktorską (według mnie na wyróżnienia zasługują Aleksandra Pisula, Magdalena Popławska i Artur Żmijewski), to ostatecznie otrzymamy jeden z najlepszych polskich filmów, nie mówiąc już o debiutach, pod kątem techniczno-formalnym. (Marcin Kempisty)


2. Jeszcze dzień życia


Dwa dni w 2018 roku były dla mnie szczególnie istotne jako dla podróżnika. 2 lutego po raz pierwszy postawiłem stopę w Gambii, natomiast 29 lipca; w trakcie festiwalu Nowe Horyzonty, Damian Nenow Raúl de la Fuente zabrali mnie do Angoli lat 70, ekranizując książkę jednego z najbardziej intrygujących reporterów świata. Rozpisywałem się już wielokrotnie wcześniej na temat immersyjności i wyjątkowości filmu, ale myślę, że to, co wyróżnia go na tle setek, może nawet tysięcy innych produkcji to fakt, że zostaje on na zawsze z widzem. Na stałe zmienia nasze podejście do wojny, zawodu reportera, Ryszarda Kapuścińskiego, a także zostawia nas z głodem wiedzy i chęcią głębszego poznania tego niezwykłego kraju w południowej części Afryki. Nie wiem, jak Wy, ale ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że chcę kiedyś zobaczyć ten kraj na własne oczy. (Andrzej Badek)

Zobacz Również: “Jeszcze dzień życia” – Recenzja 

1. Wieża. Jasny dzień


Najodważniejszy pełnometrażowy polski debiut reżyserski XXI wieku. Krytyczna wizja utraty kontaktu z własną naturą, bezcelowej próbie konfrontacji i wynikającej stąd permanentnej depresji (nie)istnienia. Zrywając z ciążącymi rodzimej kinematografii więzami narracyjności, Jagoda Szelc otwarła nieustannie pęczniejącą bańkę psychologicznych tropów i nawiązań, skutecznie dbając przy tym o to, by każde z nich nie posiadało ani początku, ani tym bardziej końca. Wszystko zdaje się tu funkcjonować w kontekście, wszystko zdaje się mieć pozorny sens – ale tylko pozorny. Wieża. Jasny Dzień to inteligencki koszmar, antyburżuazyjny antybiotyk, kat pozytywnego umysłu. To film, jakiego potrzebujemy, by nie zapominać o prawdziwej naturze kinematografu. Naturze niezakłóconej widzialności. (Tomasz Małecki)

Zobacz Również: “Wieża. Jasny dzień” – Recenzja 

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.