PublicystykaZestawienia

Quentin Tarantino: 5 najlepszych filmów

Andrzej Badek

Quentin Tarantino jest obecnie w trakcie kompletowania niesamowitej obsady do swojej nowej produkcji „Once Upon a Time in Hollywood”. Ja natomiast chciałbym się pochylić nad dotychczasową twórczością Amerykanina i wytłumaczyć, skąd bierze się moja miłość do kina, które tworzy i dlaczego im lepiej poznaję światową kinematografię, tym bardziej cenię tego twórcę. Przygotowałem zestawienie 5 najlepszych filmów w dorobku Tarantino. Zaczynajmy.

  1. Wściekłe psy (1992)

Wściekłe psy

Grupa facetów w garniturach siedzi w knajpie. Opowiadają sprośne dowcipy, piją kawę. W pewnym momencie postanawiają uregulować rachunek. I wówczas rozpoczyna się być może najbardziej absurdalny temat dialogu, jaki nakręcono w latach 90 w USA: słuszność dawania napiwków. Przez kilka minut Mr Pink (Steve Buscemi) wykłada swoją filozofię dotyczącą gratyfikacji pracy kelnera. To właśnie w tej scenie, w reżyserskim debiucie Quentina Tarantino ujawnia się jeden z większych talentów reżysera: konstruowanie dialogu. Temat nie ma tu znaczenia. Rozmowę definiują rozmówcy, ich charaktery oraz interakcje między nimi. Nie mają one nigdy postaci luźnej wymiany zdań jak to bywa u Jarmuscha, albo definiowanej subtelnymi słowami filozofii, z której słynie Linklater. Dialog u tego reżysera to sparing. Potyczka dwóch lub więcej niezależnych osobowości, z których żadna nie zamierza oddać pola oponentowi.

Nie musimy długo czekać, żeby zobaczyć kolejne ulubione zagrania reżysera: podział filmu na rozdziały i rozrzucenie ich po utworze w sposób niechronologiczny. Na początku twórca rzuca nas do pomieszczenia, które stanie się głównym miejscem wydarzeń. Akcja się nie udała, ktoś krwawi, ktoś inny przeklina. Rozpoczyna się szukanie winnego zaistniałej sytuacji. Z kolejnymi scenami poznajemy lepiej bohaterów, dowiadujemy się, co ich łączy, krwiste wymiany zdań nabierają coraz więcej sensu. To tylko 100 minut oparte na dialogu i aż tyle. Nikt nie przedstawi wam morału, nie powie, jak należy żyć. Te 100 minut mają służyć czystej przyjemności, rozrywce czerpanej z oglądania interakcji gangsterów i policji.

  1. Pulp Fiction (1995)

Pulp Fiction

Nikt o zdrowych zmysłach nie zaneguje faktu, że Pulp Fiction to dzieło niesamowicie ważne dla kinematografii. Do dziś tak wiele scen i dialogów z filmu stało się kultowych, że ciężko wymienić je wszystkie w jednym miejscu.

W odróżnieniu od debiutanckich „Wściekłych psów”, tutaj akcja nie jest skondensowana do kilku miejsc i postaci, ale rozrzucona, poszatkowana chronologicznie i złączona ze sobą jedynie bohaterami. Tytułowa „pulpa” ma z definicji być pozbawiona kształtu. I to właśnie w tym leży sukces filmu. Każdy element osiąga maksimum wyrazistości jedynie poprzez sceny, w których bierze udział lub poprzez opowieści, które snują na jego temat inni. W każdej z pomniejszych historii widz zaczyna od zera; jest wrzucony w wir wydarzeń i musi na bieżąco stawiać i weryfikować swoje hipotezy na temat każdej postaci.

Pulp Fiction przykuwa oko widza długimi ujęciami, w których przez wiele minut bohaterowie debatują nad powagą masażu stóp i podobnie błahych tematów. Grają w ten sposób z widzem, budując napięcie. Każdy jest świadom, że kulminacją tej luźnej rozmowy będzie rozładowanie gęstej atmosfery w postaci gwałtownego wybuchu przemocy. A jednak nigdy nie można przewidzieć, kiedy właściwie to nastąpi.

Przeczytaj również:  Posterunek na granicy. Elia Suleiman i humor w slow cinema

Istotnym jest także to, jak dawkowane są nam fragmenty układanki. Wielokrotnie, zanim poznamy jakąś postać, słyszymy jej głos, widzimy zarys ciała. Niemal każdy pozornie nieistotny szczegół okazuje się wprowadzony z pełną premedytacją przez twórcę, a każdy wątek zostaje spójnie domknięty, w taki sposób, że widz nie czuje niedosytu, a jednocześnie nie zostaje mu odebrane pole do własnej interpretacji.

Oscar, Złota Palma, obłędna scena tańca Thurman i Travolty, motyw przechowywania zegarka, royal z serem, Samuel L. Jackson, Zedd… Aż trudno uwierzyć, że to wszystko upakowano w jeden film, który był hołdem dla popkultury, a jak niemalże żaden inny przyczynił się do jej dalszej kreacji.

  1. Bękarty wojny (2009)

Bękarty wojny

Tarantino posiada w sobie specjalny urok, który pozwala mu zamienić produkcje, które na papierze wyglądają jak typowe kino klasy B, na obrazy nagradzane Oscarami i innymi prestiżowymi nagrodami. Bo czy ktokolwiek z was wyobraża sobie, jak absurdalnie musiał brzmieć pomysł nakręcenia opowieści o żydowskim komandzie, które na zlecenie aliantów morduje nazistów podczas II Wojny Światowej w Europie? A jednak, film powstał, a obsadzony w nim Christoph Waltz zgarnął za swoją rolę bezwzględnego, ale inteligentnego SS-mana wszelkie możliwe nagrody.

Nie ma drugiego filmu tego reżysera, który w lepszy sposób uwypukla naczelną łączną zasadę dotyczącą pisanych przez niego bohaterów: nigdy nie są oni karani za swą niezależność. W żadnym filmie nie znajdziemy postaci, która przez swój własny kodeks wartości zostaje złamana i zniszczona. Nawet jeśli ktoś taki ginie lub przegrywa to w sposób zgodny z akceptowanymi przez niego lub ją zasadami.

„Bękarty…” mistrzowsko wykorzystują budowanie napięcia w dialogach. Wizyta w chacie połączona z piciem mleka, rozmowa w restauracji, czy wymiana oficerskich zdań w piwnicy są kręcone w taki sposób, że widz odczuwa niemalże namacalnie gęstość i powagę atmosfery i czuje się prawie tak przygwożdżony do ściany jak bohaterowie.

Do tego dochodzą najróżniejsze dziwaczne pomysły twórcy takie jak skalpowanie nazistów i wycinanie im swastyki na czole. Zaś cały film zwieńczony jest zakończeniem, które każdy z nas chciał zobaczyć w kinie, ale bał się poprosić.

  1. Nienawistka ósemka (2015)

Nienawistna ósemka

Nie ma lepszego gatunku filmowego niż western. Szczególnie western, którego akcja sprowadza się do jednego pomieszczenia, kilku wyrazistych postaci i ich umiejętności opowiadania historii. Stany Zjednoczone epoki szeryfów i rewolwerowców są piękne, dzikie i stanowią niesamowicie duże pole do popisu dla scenarzystów. Dziki zachód to naturalna przestrzeń dla wszelkiej maści niejednoznacznych moralnie bohaterów i antybohaterów, motywów podróży i umiłowania wolności.

Przeczytaj również:  Wydarzyło się 11 marca [ESEJ]

Już od pierwszych minut zostajemy powitani mroczną i ciężką muzyką Ennio Morricone, wprowadzającą nas do zimowego świata, który przemierza samotny powóz konny. Początkowa podróż daje nam okazję do zapoznania trojga bohaterów, jednak dopiero po przybyciu do stojącej w środku zamieci chaty, w której skrywa się ośmioro ludzi, rozpoczyna się właściwy film.

Tarantino stawia tutaj na znanych sobie aktorów, niektórych nieco już zapomnianych i wyciska z nich wszystko, co mają do zaoferowania. Pod względem formy, „Nienawistna…” przypomina trochę „Wściekłe psy”; także tutaj fabuła opiera się na braku zaufania każdego względem każdego oraz na niepewnych i nietrwałych sojuszach. Tym, co wyróżnia film jest wykorzystanie konwencji westernu. Łowca głów, weteran wojenny, kowboj, szeryf… Każdy ma swoje racje, swoje doświadczenia i doskonale napisaną historię, którą uraczy współtowarzyszy.

Nie chcę tutaj zdradzać zakończenia fabuły, ale prawdziwym mistrzostwem tego filmu jest absurdalność okoliczności, w której, pod koniec utworu, bohaterowie śmieją się. A ja śmiałem się razem z nimi. Dla członka mojej rodziny, który widział jedynie tę jedną scenę i mój śmiech, musiałem wyglądać jak psychopata.

  1. Kill Bill (2003-2004)

Kill Bill

To niepopularna opinia, ale dotychczasowym opus magnus Quentina Tarantino pozostaje dla mnie dylogia „Kill Bill”. Nie znam innej pozycji, która tak bardzo epatuje miłością do kina, jak ta. Nie umiem wskazać produkcji, w której tak bardzo jak w tej, czuję, że twórcy tak dobrze bawili się przy tworzeniu filmu, przy którym i ja się świetnie bawię.

Wspaniała muzyka Morricone, krwawa historia zemsty, cudownie zrealizowane postaci kobiece, elementy westernu, kina akcji, anime i kina z Kraju Kwitnącej Wiśni oraz rewelacyjny i tajemniczy antagonista.

Owszem, prawie nic w tym filmie nie jest ściśle oryginalne. Prawie każdy element, motyw, czy utwór znajdziemy w jakiejś innej produkcji nakręconej wiele lat wcześniej. I to stanowi dla mnie największą zaletę. Za każdym razem, gdy powtarzam seans „Kill Billa”, bogatszy względem poprzedniego seansu o kilkadziesiąt filmów na karku, rozpoznaję nowe elementy wielkiej mozaiki, która tworzy gargantuiczny hołd dla innych twórców; od Japonii po Stany Zjednoczone.

Zobacz również: Bracia Coen: Zestawienie 10 najlepszych filmów

Przemoc w utworze jest doprowadzona do poziomu prawdziwej sztuki. Niezależnie, czy objawia się pod postacią pastiszowej walki z całą armią uzbrojonych w katany przeciwników, przepięknego pojedynku w śniegu, starciem w przyczepie kempingowej na głębokiej prowincji USA, czy wzruszającą animacją, która wprowadza nas w życiorys jednej z bohaterek – zawsze sprawia widzowi maksimum satysfakcji. Tak się powinno kręcić filmy; z miłością, radością, bez zbędnego moralizowania i dla dostarczenia ogromnej dozy rozrywki widzowi.


A jak wygląda wasza lista ulubionych filmów reżysera?

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.