Recenzje

“Zgliszcza” – słoweńska Synekdocha? – Recenzja

Bartłomiej Rusek

Osiągający sukcesy reżyser teatralny zaczyna pracować nad kolejną sztuką, odgrywaną tym razem w plenerze. Planuje do niej zaangażować osoby ze swojego otoczenia, a cały spektakl ma być podsumowaniem jego dotychczasowych sukcesów. Taki opis od razu przynosi na myśl dzieło, którego seans w pewien sposób bardzo wpłynął zarówno bezpośrednio na mnie, jak i na mój sposób postrzegania pewnych rzeczy. Teraz jednak mowa nie o dziele Charliego Kaufmana, a o słoweńskim filmie Janeza Burgera – Zgliszcza – z 2004 roku.

Rusevine

Zgliszcza, gdyż tak brzmi polski tytuł filmu, zdobyły nagrody we wszystkich jedenastu kategoriach, do których były nominowane w 2004 roku na Festivalu Slovenskega Filma. Przedstawiona tam historia, momentami bardzo przypomina wydaną zaledwie cztery lata później Synekdochę, Nowy Jork Charliego Kaufmana. Odtwórca głównej roli, Darko Rundek, znakomicie się sprawuje w roli rozdartego w swoich uczuciach reżysera, który jest gotowy na poświęcenia, aby tylko jego sztuka była jak najlepsza. Widać to po obsadzie – główną rolę żeńską ma zagrać jego żona, przy czym głównym aktorem jest jego najlepszy przyjaciel Gregor (Matjaž Tribušon). Tymczasem, reżyserujący spektakl Herman doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że wspomniana wcześniej dwójka darzy się większym uczuciem. Wciąż jednak, mocno przy tym sfrustrowany, chce doprowadzić sztukę do realizacji.

Tytułowe Zgliszcza, to nazwa islandzkiej sztuki, której reżyserem ma być właśnie Herman. Oznacza to jednak coś więcej – można je uznać za pewnego rodzaju epitafium. O ile nie dotyczy to jego kariery, która się prężnie rozwija, a on sam zyskuje sławę i szacunek, o tyle z łatwością można tę nazwę dopasować do jego życia prywatnego, które tworzona przez niego sztuka stopniowo wyniszcza.

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]

Rusevine2

Motywem przewodnim filmu, dobrze ukrytym za akcją, która toczy się w dużej mierze w teatrze, jest miłość. To, co jest w tym niezwykłym uczuciu prawdziwe, a co sztuczne. Przedstawione są jej różne motywy i rodzaje. W krótkim opisie filmu na słoweńskim serwisie Kolosej pojawiło się określenie, że Zgliszcza Janeza Burgera to film o ludziach, którzy chcą kochać, ale nie potrafią. Sam lepiej nie byłbym w stanie tego sformułować. Mimo pojawiających się w niektórych momentach nielicznych elementów komediowych, film ten przede wszystkim dramat. Dramat ludzi, których nieokiełznane emocje ukazują się w najmniej odpowiednich momentach, przy czym są one wygaszane wtedy, kiedy powinny wyjść na jaw. Jest to smutna, pełna pesymizmu opowieść o relacjach niszczących ludzi, którzy pozornie się rozumieją i którym na sobie wzajemnie zależy.

Zobacz również: Klasyka z Filmawką

Tym samym, jest to chyba jeden z najlepszych, widzianych dotychczas przeze mnie filmów, które zostały wyprodukowane właśnie w Słowenii. O ile tamtejsze kino słynie z filmów pesymistycznych, często naruszających różnego rodzaju tabu, tak czegoś takiego jak Zgliszcza dawno nie widziałem. Fakt, Janezowi Burgerowi daleko do dzieła Charliego Kaufmanna, a Darko Rundek to nie Philip Seymour Hoffman, ale pojawiające się w pierwszym akapicie porównanie obu filmów jest jak najbardziej na miejscu. Janez Burger w (moim zdaniem) najlepszym ze swoich filmów kontynuuje falę słoweńskiego kina egzystencjalnego obrazem dorównującym słynnemu reżyserskiemu debiutowi Jana Cvitkoviča, jakim był film Chleb i Mleko z 2001 roku.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Ocena

7.5 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.