Recenzje

“Życie prywatne” – Recenzja ukrytego arcydzieła Tamary Jenkins

Maciej Kędziora

Snucie się po Nowym Jorku to jedna z moich ulubionych czynności. Rozmawianie o sztuce na nowej wystawie w MoMie, intelektualne zawody, który z nas wymieni więcej inspiracji teatralnych w tegorocznych sztukach z Broadwayu, czy wreszcie kontemplacja najnowszych dzieł kinematograficznych w jednym z lekko opuszczonych artystycznych kin na granicy Manhattanu z Bronxem. Stety, niestety jedynym sposobem bym mógł oddawać się tej niebywałej przyjemności jest oglądanie różnorakich mumblecorów o ludziach po czterdziestce błąkających się i próbujących odnaleźć siebie w mieście, które nigdy nie śpi. Dlatego też zdecydowałem się na zanurzenie w najnowszej opowieści mistrzyni słowa Tamary Jenkins pod tytułem Życie Prywatne. Nie spodziewałem się jednak, że kolejny spacer poprzez amerykański światek artystyczny przyniesie mi tyle odpowiedzi o samym sobie. Nie spodziewałem się, że ten spacer przemieni się w jedną z najbardziej emocjonalnych podróży mego życia.

Private life

Rachel (Kathryn Hahn) i Richard Grimes (Paul Giamatti) to pozornie bardzo szczęśliwe i zadowolone z życia małżeństwo. Ona – jedna z najbardziej cenionych amerykańskich pisarek, on – jeden z najlepszych reżyserów teatralnych. Mimo zawodowego sukcesu coraz bardziej brakuje im dziecka, którego jednak, z powodów niezrozumiałych do końca nawet dla lekarzy, nie mogą spłodzić. Złudną szansą na ratunek zdają się być nowoczesne metody medycyny, zwiększające prawdopodobieństwo zajścia w ciążę. Pozorne, bo o ile pomagają większości przyszłych rodziców, to dla małżeństwa Grimesów od paru lat są jedyną nadzieją na spełnienie marzeń. Nadzieją, niestety cały czas niespełnioną.

Zobacz również: „Chef Flynn – najmłodszy kucharz świata” – Recenzja

Ratunkiem w ich z góry skazanych na niepowodzenie staraniach zdaje się być Sadie (Kaylie Carter), przybrana bratanica, która decyduje się na przekazanie im swoich komórek jajowych, z których jako dwudziestolatka z bardzo dużymi zawodowymi oczekiwaniami, nie zamierza póki co korzystać. Ta genetyczna dotacja będzie nie tylko ostatnią deską ratunku dla małżeństwa, ale również szansą dla Sadie na to, by odnalazła swoją drogę na pierwszym poważnym zakręcie zawodowo-prywatnym w swoim życiu.

Private Life

Tamara Jenkins po raz kolejny udowadnia, że jej miejsce znajduje się w panteonie najwybitniejszych obserwatorek relacji międzyludzkich. Małżeństwo Grimesów jest jedną z najlepszych ekranowych relacji jakie mieliśmy okazje widzieć od ostatnich paru lat. Jedną z najbardziej przejmujących scen, jest ta w której Richard leżąc na łóżku i patrząc w sufit dochodzi do punktu krytycznego, przez który to kolejna nieudana próba in vitro przestaje robić na nim jakiekolwiek wrażenie. Gdy jego związek dochodzi do momentu fiksacji na punkcie dziecka, gdzie przekracza się niebezpieczną granicę urojenia i zapomina się o swoim partnerze jako osobie, którą kochamy, z którą uprawiamy seks, a całą esencję związku sprowadzamy do kolejnych nieudanych wizyt u ginekologa.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Trudno nie utożsamiać mi się również z losem Sadie, uosabiającej ten moment na życiowej drodze każdego nastolatka, w którym sypie się misternie utkany przez lata plan na życie, wymagający nagle wprowadzenia diametralnych zmian. Chwila, w której zaczynamy kwestionować dotychczas podejmowane przez nas decyzje, chwila gdy zrywamy z siebie ten rodzicelsko-szkolny kaftan bezpieczeństwa i decydujemy się stanąć na własnych nogach jako samostanowiący o sobie, niezależny od nikogo człowiek. Dla Sadie okres spędzony u przybranego wujostwa, będzie równie wyzwalający co pobyt w komunie artystycznej dla poszukujących swego miejsca na świecie malarzy i performerów.

Zobacz również: „Apostoł” – horrororowa perełka Netflixa – Recenzja

W całej tej snutej przez Jenkins opowieści o dramacie czterdziestolatków patrzących na swoją przeszłość z poczuciem “Straciliśmy moment, w którym mogliśmy być w pełni szczęśliwi” nie ma jednak zbytecznego dramatyzowania. Ta zamknięta w każdej z postaci depresja, wymuszająca na nich nakładanie masek – “szczęśliwy wujek”, “wiecznie zadowlona pisarka”, powoduje w widzu poczucie ciągłego smutku i żalu. Ulotność szczęśliwych scen w Życiu prywatnym jest również bardzo życiowa. Gdy naszym bohaterom zdarza się czerpać garściami z życia i żywić się nadzieją na lepsze jutro, oczekiwać na potomstwo, czy też ekscytować się przejażdżką po jednej z amerykańskich dróg, automatycznie nasza dusza się cieszy, bo nam – widzom – na tych bohaterach bardzo zależy. Jednak, podobnie jak w życiu, największy żal odczuwamy po szczęśliwych etapach, gdy wracamy do smutnej i beznadziejnej rzeczywistości, gdy słońce nad Nowym Jorkiem znów zakrywa się chmurami, a my uświadamiamy sobie, że to poczucie radości gdzieś wyślizgnęło nam się z rąk.

Private life

Naturalność dialogów u Jenkins łączy się jednak z równie pożądaną przeze mnie cechą, czyli budowaniem rozmów w tej intlektualno-kulturowej otoczce. Połączenie tych dwóch cech jest dla wielu twórców trudne, tu jednak przychodzi z lekkością i łatwością, której reżyserce spokojnie mogliby pozazdrościć wielcy twórcy kina “przegadanego” tacy jak Linklater i Baumbach. Samoświadomość tworzenia inteligenckiego filmu, skupiającego się głównie na tych prostych i pierwotnych potrzebach człowieka, jaką jest posiadanie potomstwa, instynkt matczyny i ojcowski, czy też chęć uprawiania miłości.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?
Zobacz również: „22 Lipca” – Recenzja

Wybitny poziom filmu to również zasługa dwóch znakomitych ról głównych – Kathryn Hahn po raz pierwszy w swojej długiej już karierze, nie musi ograniczać się do komediowych drugich planów. Wreszcie może stworzyć wielowarstwową postać, łączącą w sobie czasem skrajne cechy, świetnie przy tym korespondującą z inną, skądinąd również wybitną, rolą Laurie Metcalf w “Lady Bird”. Paul Giamatti po raz kolejny udowadnia fakt bycia archetypem mężczyzny pogrążonego w depresji, którą próbuje gdzieś w głębi stłumić i zignorować. Wymowne spojrzenie bólu egzystencjalnego, które próbuje ukryć pod lekko zaparowanymi okularami jest jednym z najbardziej przejmujących elementów Życia prywatnego. Dodatkowo świetnie z tą zmęczoną życiem parą kontrastuje Kaylie Carter, reprezentująca pokolenie Milenialsów z Carpe Diem na ustach. Osób, które wierzą, że z wystarczającą ilością samozaparcia i chęci są w stanie zmienić świat, oraz z dużą dawką tego pozytywnego i mobilizującego do pracy egoizmu.

 

Jestem też przekonany, że na Życie Prywatne, jak przystoi mumblecore’owi, całkowicie inaczej patrzą osoby z większym bagażem życiowym ode mnie. Dla niektórych będzie to film o momencie przejścia i utracenia pewnych możliwości fizycznych i sprawczych, dla innych o dramacie wyboru między poświęceniem paru lat na wychowanie dziecka, a rozwojem swojej kariery zawodowej (jeszcze jedna książka, jeszcze jedna sztuka). Dla mojego pokolenia, może być to również opowieść o odwadze ludzi w naszym wieku, którzy decydują się odrzucić aspekt losowy na bok i wziąć sprawy w swoje ręce. Chociażby poprzez budowanie relacji z drugą, bardzo ważną dla nich osobą.

Zobacz również: „Lemoniada” – Recenzja (oficjalnego) zwycięzcy festiwalu Ars Independent 2018

Tamara Jenkins perfekcyjnie oddała moją wizję świata, zdrowych relacji i szczerej miłości, niepozbawionej tej jakże nieodzownej w naszym życiu goryczy. Mimo przejmującego smutku płynącego  Życia Prywatnego jest w nim dużo akceptacji i ciepła – dlatego, że możesz i powinieneś sam o sobie decydować i nikt nie ma prawa cię osądzać. Mam tylko nadzieję, że na swoje kolejne dzieło, pani reżyser nie każe nam czekać kolejne 11 lat. Bo takiej szczerości w pisaniu może jej pozazdrościć każdy twórca.


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.