“Sofia” – Recenzja
W rodzinie Sofii wszystko zdaje się być w porządku. Razem zasiadają do wspólnego posiłku, snując plany na piękną przyszłość, w której to zamożny Ahmed wejdzie w spółkę z jej ojcem Faouzim. Wtedy życie stanie się prostsze, razem przeniosą się do lepszej dzielnicy by tam prowadzić iście idylliczne życie. Problem w tym, że tego dnia Sofia nie czuje się najlepiej; na pytanie kuzynki kiedy ostatnio miała okres odpowiada: “Przychodzi wtedy kiedy chce.”. Nikt nie spodziewał się, że za chwilę – wraz z niespodziewanym odejściem wód płodowych – runie cały misternie utkany przez rodziców plan na poprawienie sytuacji materialnej. Nikt jednak zdaje się nie zauważać tego, że największy dramat przeżywa sama dziewczyna, która musi zmierzyć się nie tylko z gniewem bliskich, ale również widmem więzienia i utraty jakichkolwiek perspektyw na szczęśliwy związek.
Zobacz również: Wspomnienie o Rockym
Zgodnie z marokańskim prawem seks pozamałżeński jest karany więzieniem, a także ostracyzmem społecznym. Dlatego też nie dość, że musi ona urodzić dziecko w obdzierających z godności warunkach, to jest zmuszona wskazać ojca (sama, ze względu na syndrom wyparcia ciąży, nie będąc świadoma jej faktu). Omar, bo tak nazywa się chłopak, przez cały czas wypiera się potomka, jednak system policyjny, opierający się na łapówkach, zmusza go do jego uznania i wejścia w związek małżeński z dziewczyną. Związek, który pozwoli mu na utrzymanie swojej matki i rodzeństwa, wynosząc go na wyższy poziom w hierarchii społecznej.
Dopiero z czasem przekonujemy się, że każdy z bohaterów skrywa przed innymi własne sekrety, a także mając wzgląd na dobro swej familii, posuwa się do pozornie niezrozumiałych czynów. Wszystkich, od żądnego sukcesu ojca, przez skrzywdzoną Sofię i zagubioną w całej sytuacji Lenę, aż do Omara, dotknęła okrutność ichniejszego systemu prawnego, który tak naprawdę jest największym wrogiem bohaterów. System wymuszający utrzymywanie sztucznej fasady, niszczący społeczeństwo od środka, wprowadzający w życia obywateli lęk i odbierający im szanse na szczęście.
Debiutująca za kamerą Meryem Benm’Barek-Aloïsi, buduje relacje między bohaterami w sposób, którego nie powstydziliby się czy to Asghar Farhadi, czy też Abbas Kiarostami. Oglądając Sofię przez cały czas towarzyszy nam poczucie goryczy i nieopisanej beznadziei towarzyszącej nie tylko postaciom, ale i nam widzom. Czy to w scenie kiedy dziewczyna próbuje pozostawić dziecko, mając świadomość, że jest ono równoznaczne z zakończeniem pewnego etapu niewinności w jej życiu, czy też w momencie, gdy przekłada dobro swojej rodziny, nad własne poczucie sprawiedliwości. Nie powinno przecież być tak, że skrzywdzona przez ludzi dziewczyna, podejmuje decyzję mając na względzie jedynie dobre imię jej familii.
Zobacz również: Wspomnienie “Smaku Currym”
Geniusz w budowaniu narracji Sofii polega na tym, że nie daje widzowi ani chwili na wzięcie głębokiego oddechu, przez cały czas ściskając go emocjonalnie. Od momentu porodu, przez konieczność mierzenia się z biurokracją i licznymi społecznymi konwenansami, aż do obdartego ze szczęścia wesela. Każda chwila przebyta w tej przeszytej brudem i hipokryzją Casablance, odbiera nam wiarę w świat i w społeczeństwo. Benm’Barek-Aloïsi nie daje również ujścia emocjom widza pod koniec, pozostawiając nas z zakończeniem, które nie pozostawi nam złudzeń na lepsze jutro. Bo na takie w Maroku nie można liczyć.
O ile grające główną rolę Maha Alemi zalicza udany ekranowy debiut, o tyle cały ekran zagarnia dla siebie Sarah Perles, wcielająca się w rolę kuzynki głównej bohaterki – Leny. Jest ona wyrwana z całkowicie innej bajki; wierzy w to, że świat i ludzie mogą być dobrzy, że ze statusem quo należy walczyć – jest uosobieniem wyzwolonej kobiety, która chce zmieniać realia w jakich żyje. Jej ekranowa pewność siebie, wiara w każde wypowiedziane słowo, a także moment zawodu gdy okazuje się, że prawda jest znacznie bardziej brutalna. Perles zagarnia każdą scenę dla siebie, tworząc bardzo przekonującą postać, z którą nie sposób się nie identyfikować.
Sofia poza byciem filmem wyjątkowym i wartym każdej chwili jest również idealnym przykładem jak można stworzyć artystyczne kino poruszające ważny społecznie temat. Meryem Benm’Barek-Aloïsi jest świetną obserwatorką życia codziennego, łącząc przepełnione bólem dialogi z umiejętnością tworzenia iście Dostojewskich portretów psychologicznych. Nie spodziewajcie się przyjemnego seansu, nie liczcie na złagodzenie narracji, bo “Sofia” zniszczy was emocjonalnie od pierwszej sceny do końca. Ale w tym właśnie drzemie potęga kina.