5 powodów dla których pokochałam “Portret kobiety w ogniu”
Po pierwszym seansie Portretu kobiety w ogniu byłam zachwycona filmem, ale nie zdawałam sobie jeszcze sprawy z tego, że dzieło Sciammy zostanie ze mną na tyle miesięcy. Nie pomyślałabym też, że pod koniec października wciąż będe zadawała sobie pytanie, czy ta produkcja aby nie będzie moim filmem roku. Niezaprzeczalnie, Portret… rośnie we mnie coraz bardziej — i tęskno mi do dźwięku fal, tęskno mi do niepewności, w której mnie trzymał. Poniżej znajdziecie pięć powodów, za które tak bardzo pokochałam ten film.
1. To film, w którym dźwięk i muzyka naprawdę mają znaczenie.
Rzadko kiedy film wypełniony jest ciszą, bo rytmu produkcji zawsze nadaje muzyka. Sciamma już na samym początku pisania scenariusza wiedziała, że w tym przypadku obędzie się bez niej. Chciała, by widz mógł wejść do świata jej bohaterek tak mocno jak to tylko możliwe. Rytmu nadaje więc szelest książek czytanych przez bohaterki, szum fal czy kroki bosych stóp. Słychać tu każdy szelest materiału, słychać każde westchnięcie — tak, Sciamma dostała Złotą Palmę za najlepszy scenariusz, ale na kanwie Portetu kobiety w ogniu mogą uczyć się nie tylko przyszli scenarzyści, ale i potencjalni dźwiękowcy.
Owa cisza nadaje niesamowitego impetu emocjonalnego jednej z dwóch piosenek występujących w filmie – czterem porom roku Vivaldiego. Jeśli jeszcze nie widzieliście filmu, uwierzcie mi, że po jego seansie będziecie mieć go przed oczami słysząc dźwięki owej kompozycji. Sciamma przy pomocy ciszy zapracowała sobie na wielki, epicki muzycznie finał. Przy ręce każdej innej reżyserki, nie miałby szans na to by wybrzmieć tak dobrze.
2. To film, który sprawia, że coś czujesz.
Kojarzycie to uczucie, gdy spoglądacie na dwoje fikcyjnych zakochanych i chcecie wykrzyczeć „just kiss already”? Portret kobiety w ogniu miesza to uczucie z wprowadzaniem nas w stan wiecznego kwestionowania czy my aby na pewno wiemy to co myślimy, że wiemy. Z jednej strony czas zajmuje nam przecież obserwacja rosnącego romansu, a z drugiej postaci, wydawałoby się z krwi i kości. Możemy pochylić się nad ich dramatami, kibicować w bolączkach codzienności i mieć na twarzy wielki uśmiech, gdy postanawiają trochę się rozebrać. Ten film bawi, czaruje, smuci i raduje. Jest wielką dawką emocji skondensowaną do niecałych dwóch godzin czasu ekranowego.
3. To film, w którym zadbano o równość.
Przy pracy nad „Portetem” Sciamma zatrudniła niemalże tylko i wyłącznie kobiety. Miała ku temu dwa duże powody. Po pierwsze, wiedziała, że produkcja będzie oscylowała między aktorkami i chciała zadbać o ich komfort. Nie chciała pozwolić na żadne niestosowne zachowanie ze strony mężczyzn z zawodu, którzy nawet na fali #MeToo wciąż potrafią wierzyć w swoją bezkarność i nie boją się przekraczać pewnych granic. Sciamma postawiła na komfort i brak jakichkolwiek bodźców mogących zaszkodzić aktorkom. To jednak nie był jedyny powód.
Reżyserce zależało również na tym, by wreszcie prace dostały kobiety, które po prostu na nią zasługują, a branża filmowa odpycha je rękami i nogami — no bo skoro robiła to tak długo, to czemu ma przestać teraz? Sciamma uwierzyła w talent niedocenianych kobiet i postawiła na nie swoje wszystkie karty.
4. To film o kobietach i dla kobiet.
Za każdym razem, gdy myślę o Portecie kobiety w ogniu, pochylam się nad innymi aspektami filmu. Jednak od ostatniego seansu chyba najintensywniej zachwycam się (tak, zachwycam się bardzo intensywnie) nad tym jak w filmie została przedstawiona instytucja siostrzeństwa. Kobiety są tam dla siebie, pomagają sobie i starają się przejść wspólnie przez swoje bolączki oraz zrozumieć te, które należą do innych. Nic tu nie jest wyidealizowane, a produkcja maluje nam pejzaż tego jak powinna wyglądać zdrowa relacja między dziewczynami.
W dodatku to film, który jest naprawdę odważny w mówieniu do kobiet. Na jego przestrzeni muszą walczyć między innymi z niechcianą ciążą czy bólami menstruacyjnymi. I jak to pierwsze często nadaje produkcjom dramatycznego tonu, to o menstruacji twórcy raczej boją się mówić… ale dlaczego?
Dlaczego brakuje im odwagi w mówieniu o czymś tak przyziemnym i naturalnym? Czy świat filmowy twierdzi, że to nie jest dość ważne? Nie umiem policzyć ile razy siedząc w kinie zastanawiałam się nad tą kwestią, bo która kobieta raz w miesiącu delikatnie nie umiera?
5. To film, który dostał Złotą Palmę za najlepszy scenariusz.
I jak nie uważam Złotej Palmy za jakiś niesamowity wyznacznik filmowej wartości, to w tym wypadku kłaniam się w kierunku jury. Portret kobiety w ogniu to produkcja, której scenariusz zachwyca swoją delikatnością i naturalnością. Sciamma podkreśla, że chciała po prostu opowiedzieć pewną historie bez dużego wgłębiania się w historię Francji. Tak, by mimo bycia filmem kostiumowym, Portret mógł być odbierany jako historia współeczesna. To jej się udało. Produkcja porusza mnóstwo tematów, które dziś są szczególnie aktualne bez silenia się na zardzewiałe dialogi. Tu każde słowo, które pada z ust głównych bohaterek ma swoją siłę i cel. Każdy kadr zaś może być ważny w następnej części filmu — wszystko jest tak pieczołowicie zaplanowane…
A jeśli to nie świadczy o genialności produkcji to co innego?