FelietonyPublicystyka

Badek: Kulturowa pustynia pod Warszawą

Andrzej Badek
fot. blog Kwiat w świat

Na czas ferii zimowych wróciłem do domu – do Piotrkowa Trybunalskiego; miasta średniej wielkości w województwie łódzkim. Ilekroć tu wracam, sprawdzam repertuar lokalnego Heliosa – jedynego kina w mieście. Za każdym razem przeżywam wówczas bolesne zderzenie z rzeczywistością.

Tym razem nie było tak źle. W kinie nadal można złapać dwukrotnie w ciągu dnia 1917 Sama Mendesa, czyli wielkiego zwycięzcę Złotych Globów i faworyta w wyścigu do tegorocznej głównej Nagrody Akademii. Oprócz niego mamy do dyspozycji niestety jedynie polskie komedie, tanie horrory bazujące na jump scare’ach i produkcje skierowane do najmłodszych.

Taka sytuacja to norma. Pół biedy, gdybyśmy mówili o środku wakacji albo innym okresie, który skąpi nam wielkich premier. Ale jesteśmy ledwie tydzień przed Oscarami! Na ekranach kin w dużych miastach dopiero co zawitały Małe kobietki, wciąż można oglądać nominowanego w kilku kategoriach Jojo Rabbit, a w wielu miejscach nietrudno o wznowione seanse Bożego ciała, Parasite czy Bólu i blasku.

Niestety, wyjeżdżając za granicę Warszawy, Krakowa, Wrocławia i innych największych miast, lądujemy na pustyni, na której dostęp do kultury zostaje znacznie ograniczony. Widać to boleśnie po statystyce czytelników Filmawki – blisko połowa z Was pochodzi z pięciu największych miast w Polsce.

Sytuację ratuje w ostatnich latach Netflix – dostępny wszędzie, gdzie istnieje zasięg internetu, sprawiając że legalny seans Historii małżeńskiej, Irlandczyka albo Dwóch papieży to kwestia kliknięcia przycisku klawiatury lub pilota. Chwała im za to, bo po skali dyskusji w mediach społecznościowych widać, że dzięki streamingowi produkcje te zyskały znaczna rozpoznawalność w szerszym gronie odbiorców.

Przeczytaj również:  TOP 10 najbardziej oczekiwanych filmów na Timeless Film Festival Warsaw 2024 [ZESTAWIENIE]

Kina sieciowe z mniejszych ośrodków będą się oczywiście bronić, że seanse niszowych filmów (choć mówimy tu o oscarowych faworytach, nie o festiwalowych odkryciach Sundance!) przynieść mogą im tylko straty. Z jednej strony jest to argument słuszny i oczywisty. Z drugiej, należy się zastanowić, jak wielką rolę mogą mieć te repertuary na kształtowanie gustów filmowych Polaków.

Popularność Vegi czy wyśmiewanych już komedii z Karolakiem czy Adamczykiem nie bierze się znikąd. Te produkcje otrzymują po kilka seansów dziennie w niemalże każdym polskim kinie. Samo wyjście z domu na film nie kojarzy się także wielu ludziom z obcowaniem ze sztuką, ale raczej z formą rozrywki. Nie ma w tym nic złego – na komedię zawsze było i będzie ogromne zapotrzebowanie i często samą wartością dodaną jest wyjście z domu; zwłaszcza rodzinne.

Upieram się jednak przy tym, że poza Warszawą, Poznaniem i Gdańskiem mamy w kraju wielu widzów, którzy z przyjemnością poszliby do kin na filmy Gerwig albo Waititiego, a duże sieciowe kina stać na to, żeby wykreować popyt na te produkcje w małych i średnich miastach.

fot. Materiały prasowe/Bong Joon-ho

Tym, którzy nie pamiętają, przypomnę że w zeszłym roku duże sieci kin wahały się przed wprowadzeniem na swoje ekrany Parasite. Produkcja z Korei Południowej wydawała się nieatrakcyjna dla marketingowców, przyzwyczajonych do tego, że największe sukcesy notują jedynie polskojęzyczne filmy. Ostatecznie, między innymi dzięki naszej akcji na Facebooku, film Bonga zawędrował do kin i wykręcił rekordowy wynik w swojej kategorii (filmu azjatyckiego oraz laureata Złotej Palmy w Cannes) – blisko 200 tysięcy widzów!

Przeczytaj również:  Satyajit Ray – jak czytać kino bengalskiego mistrza [ZESTAWIENIE]

Rozrzut pomiędzy repertuarami dużych miast i reszty Polski jest niepokojący na wielu płaszczyznach. Oddzielenie od kultury i rozdzielenie zainteresowań Polaków może mieć groźne konsekwencje. Choć w dobie internetu zdawać się mogło, że dostęp do rozrywki i filmu stał się powszechny, rzeczywistość pokazuje, że było to bardzo iluzoryczne.

Jest to szczególnie bolesne ze względu na coraz lepszy stan ogólny polskiej dystrybucji. Jeszcze kilka lat temu musieliśmy czekać aż do drugiej połowy lutego czy marca na kinowe premiery filmów oscarowych. W momencie rozdawania Złotych Globów na początku stycznia, większość utworów była w naszym kraju często niemalże anonimowa.

W 2020 roku, na tydzień przed Oscarami możemy obejrzeć wszystkie produkcje nominowane w głównych kategoriach z wyjątkiem roli Toma HanksaCóż za piękny dzień, na którą musimy poczekać miesiąc. To gigantyczny postęp na przestrzeni zaledwie kilku lat.

Trudno przewidzieć, co przyniesie nam przyszłość. Optymistyczna wizja to taka, że popularność nagradzanych produkcji filmowych dostępnym na Netfliksie i HBO sprawi, że właściciele kin ośmielą się na szerszy wachlarz premier. Pesymistyczna, że różnica w sposobie spędzania wolnego czasu jedynie pogłębi przepaść, którą coraz mocniej widać między mieszkańcami miast wojewódzkich a resztą Polski.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.