PublicystykaTEMAT MIESIĄCA 02/20Wywiady

Hongkong, Pekin czy Nowy Jork? Chińscy millenialsi na emigracji

Paweł Gościniak
Hongkong, emigracja
Fot. Yoel Peterson / Unsplash
Lee na co dzień studiuje w Stanach, ale kilka miesięcy temu znalazł się w ogniu protestów studenckich w Hongkongu, skąd pochodzi jego rodzina. Veronica urodziła się w Nowym Jorku, jednak już jako niemowlę wyleciała do Pekinu, gdzie miała okazję dorastać w okresie boomu gospodarczego w Chinach. Po swój kawałek amerykańskiego snu wróciła dopiero na studia. Obydwoje krytykują działania chińskiego rządu i tamtejszą cenzurę, która, jak mówi Veronica, “zabija ludzi”. Jak ich rodziny wylądowały w Stanach? Ile prawdy jest w rasizmie i stereotypach o Azjatach? Co ma wspólnego Koronawirus z cenzurą? I, last but not least, jakie filmy o emigracji polecają?

Jak twoja rodzina znalazła się w Ameryce?

Lee: Moi rodzice przybyli do Stanów w latach 60. i 80. Tutaj się urodziłem i wychowałem. Właściwie nigdy nie byłem w kontynentalnych Chinach czy nawet w Europie. Zdarzało mi się lecieć do Hongkongu, gdzie mam swoje korzenie. Moi dziadkowie ze strony ojca zmarli, gdy byłem mały, a ci ze strony matki żyją w Kanadzie lub czasami podróżują do Hongkongu. Niestety nigdy nie miałem okazji nawiązać z nimi głębszej relacji, szczególnie przez barierę językową. Mój kantoński jest bardzo słaby, a babcia czy dziadek nie znają angielskiego. Znam wiele osób w Stanach, które mieszkają w jednym domu ze starszym pokoleniem. Nie wydaje mi się jednak, żeby było to typowo azjatyckie zjawisko, raczej wspólne dla wszystkich emigrantów.

Veronica: Moi rodzice, wtedy absolwenci studiów, poznali się w niewielkim miasteczku górniczym w Montanie, w Stanach Zjednoczonych. Ja urodziłam się już w Nowym Jorku, ale gdy miałam pół roku, wyjechaliśmy do Pekinu, gdzie spędziłam większość swojego życia. Teraz znowu jestem w Ameryce i studiuję w Nowym Jorku, ale moi rodzice nadal są w Chinach.  Przez to czuję się bardziej “zamerykanizowana” – przyswajam amerykańską kulturę, prasę, newsy itd. Moi rodzice i starsza siostra również bardzo aktywnie śledzą zagraniczne media. Do tego całkiem często wspólnie podróżujemy, dlatego nie czuję, żeby ten dystans między mną a moją rodziną w Chinach wpływał negatywnie na naszą relację. W dodatku moi rodzice i siostra mieszkali już w Stanach, więc rozumieją tutejsze społeczeństwo i łatwo jest z nimi rozmawiać o amerykańskiej polityce czy kwestiach społecznych. Natomiast jeśli chodzi o moje babcie, to mają one neutralny stosunek do Ameryki. Ani jej nie potępiają, ani nie pochwalają.

Czujesz się jakoś związany/a z Chinami przez historię czy tradycje kultywowane w domu?

Lee: W naszym domu nie pielęgnujemy chińskich tradycji. To może trochę śmieszne, ale największy związek z Chinami ma chyba nasza kuchnia, to, jakie potrawy przyrządzamy. Moja mama i mój tata są znacznie bardziej otwarci w porównaniu z innymi azjatyckimi rodzicami albo stereotypem “matki tygrysicy”, bardzo znanym na emigracji. Tacy rodzice musztrują swoje dzieci, kontrolują je na każdym kroku i wywierają presję, aby osiągały bardzo wysokie wyniki w nauce. Są też tacy, którzy wysyłają synów i córki do Stanów po wykształcenie, żeby ci następnie wrócili do Chin. Wydaje mi się, że spora część młodych osób myśli po studiach o powrocie do ojczyzny. Chińczycy uznają edukację za klucz do sukcesu, dlatego mają takie podejście. Wszyscy z rodziny mojej mamy mają co najmniej magistra, więc nie ukrywam, że ona też potrafiła być dla mnie surowa, gdy dorastałem. W końcu sam studiuje kierunek mechanical engineering. Nigdy nie było to jednak skrajne. To parcie na sukces jest jednak bardzo smutne, bo sprawia, że ludzie zatracają swoje wartości. Masowo oszukują na sprawdzianach, żeby dostać się na lepsze uczelnie. Dbają tylko o wyniki, nawet w grach komputerowych, gdzie pojawia się mnóstwo cheaterów. Biznesmeni nie zachowują się fair, byleby tylko zwiększyć zyski, a rząd jest skorumpowany. Tak to niestety wygląda.

Veronica: Oczywiście. W domu celebrujemy tradycyjne święta, takie jak Chiński Nowy Rok czy Święto Latarni. Króluje u nas także chińska kuchnia. Wydaje mi się jednak, że pielęgnujemy niektóre zwyczaje, które nie są wyłącznie amerykańskie czy chińskie. Chodzi mi choćby o wspólne jedzenie posiłków przy stole czy zachowanie wyraźnego szacunku w trakcie rozmowy między rodzicami a dziećmi. Amerykańska kultura wpływa jednak poniekąd na nasze tradycje – świętujemy zarówno Boże Narodzenie, jak i Święto Dziękczynienia. Te wydarzenia stwarzają nam okazję do tego, aby po prostu spotkać się w rodzinnym gronie, z jakiegokolwiek, religijnego czy nie, powodu. W kwestii edukacji myślę, że mit amerykańskiego snu panuje nie tyle wśród Chińczyków, ile w całym amerykańskim społeczeństwie. Ludzie myślą, że wykształcenie jest kluczem do sukcesu i bogactwa. Wydaje mi się, że takie podejście do nauki paradoksalnie jest silniejsze w Stanach niż w Chinach.

Przeczytaj również:  TOP 5 najbardziej oczekiwanych produkcji azjatyckich na Timeless Film Festival Warsaw 2024 [ZESTAWIENIE]

Czujesz się bardziej Hongkończykiem/Chińczykiem czy Amerykaninem? Co myślisz o trwających protestach i działaniach chińskiego rządu?

Lee: Zdecydowanie Amerykaninem. Pewnie dlatego, że tu się wychowałem, wyrosłem w tej kulturze i nie miałem styczności z chińską tradycją. Jestem jednak dumny z mojego dziedzictwa, ale gdybym miał wybierać między Chinami a Stanami, wybrałbym te drugie.

Swoją drogą byłem w Hongkongu w maju 2019 roku, tuż przed wybuchem protestów. Moja mama przebywała tam, gdy demonstracje już trwały. Wiele rozmawiałem o tych wydarzeniach z rodzicami. Wspieram tych, którzy walczą o niepodległość i niezależność. Jestem bardzo negatywnie nastawiony do chińskiego rządu. Chiny chcą po prostu odebrać kilku milionom ludzi wolność przez rozszerzenie prawa ekstradycyjnego. Wydaje mi się, że Państwo Środka się nie ugnie, szczególnie z Xi Jinpingiem u władzy. Chińczycy niechętnie rozmawiają o tych wydarzeniach z ludźmi z zagranicy, bo “wielki brat” patrzy im na ręce. Myślę jednak jednocześnie, że demonstracje być może eskalowały zbyt szeroko. Jeśli miałbym spekulować, jak się to skończy, to wydaje mi się, że protesty wygasną. Nie spodziewałbym się kolejnej masakry w stylu Tiananmen. Chiny chcą się tym zająć po cichu.

Veronica: Nie wydaje mi się, żebym musiała wybierać. Uważam, że bycie “Amerykaninem” jest wyraźnie odrębne, ponieważ nie zmusza nikogo do tego, aby zrzekania się części swojej tożsamości narodowej. W dodatku myślę, że określenie “Chinese-American” nie jest wystarczające, aby objąć doświadczenia i różnorodność tak szerokiej diaspory. Na moje życie wpływ mają zdecydowanie obydwie te kultury.

Jeśli chodzi o protesty w Hongkongu, nie można patrzeć na nie skrajnie. To nie jest tak, że mamy tylko dwóch aktorów na scenie. To nie jest po prostu walka Hongkong kontra Chiny. Trzeba oddzielić zwykłych ludzi od rządów. Interakcja między tymi aktorami, trzymając się metafory, ciągle się zmienia i jest bardzo skomplikowana. Zdecydowanie nie akceptuję przemocy, którą stosują demonstranci, ale jednocześnie myślę, że ten protest w niezwykły sposób pokazuje próbę walki o wolność.

W kwestii działań chińskiego rządu – obserwuję, że obecnie ludzie częściej niż kiedyś zdają sobie sprawę z tego, że cenzura zabija ludzi. Tak jak niedawna sprawa doktora Li, pierwszego lekarza, który poinformował o wirusie w Wuhan na kilka tygodni przed tym, jak sam nim się zaraził. Wysłał wiadomość do swoich studentów na WeChacie, oni puścili ją w świat i tak dotarła do władz. Doktor Li został okrzyknięty przez ludzi bohaterem, ale w międzyczasie został on oskarżony o rozsiewanie plotek i wezwany na komisariat policji. Aby go opuścić, musiał podpisać dokument, w którym przyznawał się do “kłamstwa”. Zdrowe społeczeństwo nie powinno mówić tylko jednym głosem. Wolność słowa jest ogromnie zagrożona w Chinach. Chciałabym zwrócić także uwagę na to, że technologia, szczególnie monitoring, który posiada chiński rząd, pozwala na praktycznie całkowitą kontrolę internetu. Nie mówimy tu tylko o cenzurze w Chinach, wpływy Państwa Środka są dużo większe. Firmy takie jak Google już zaczęły tworzyć specjalne wyszukiwarki dla Chin. Jedna z nich to Firefly. Dostosowuje się ona do restrykcji chińskiego rządu. Sprzęt wykorzystywany w wielu chińskich technologiach pochodzi z amerykańskich firm. Warto zastanowić się nad strukturami i rozbudowaną siecią “graczy”, którzy pozwalają na to, żeby taka sytuacja trwała.

Jakie stereotypy dotyczące tzw. Chinese-American są najpopularniejsze w Stanach? Są one pretekstem do rasistowskich zachowań?

Lee: Klasycznie stereotypowy Azjata ciężko pracuje, jest geniuszem matematycznym i zna kung-fu. Wszystkie takie poglądy bazują na generalizacji, żeby można było łatwo określić większą grupę osób. Może to też wynikać z tego, że etniczne społeczności, w tym Azjaci, przebywają w swoim gronie. Pierwsza generacja chińskich imigrantów, która nie znała angielskiego, musiała zakładać Chinatown, bo inaczej nie byłaby w stanie sobie poradzić. Z kolei każde kolejne pokolenie asymilowało się coraz bardziej i stereotypy powoli zanikały.

Żyję w bardzo różnorodnym społeczeństwie, więc właściwie nie dotyka mnie rasizm, ale to nie znaczy, że on nie istnieje. Raczej chodzi tu nie tyle o bezpośredni, co ukryty rasizm, objawiający się w tym, że ktoś rzuci jakimś żartem czy nie pozwoli mi wykonywać jakiejś czynności ze względu na moją rasę. Wydaje mi się, że jest to jednak dosyć subtelne, choć pewnego razu na plaży dzieciaki krzyczały do mnie “cing ciang ciong” z tym stereotypowym akcentem. To chyba jedyny taki incydent w moim życiu.

Veronica: Ze względu na bieżące wydarzenia przychodzi mi do głowy stereotyp, który twierdzi, że Amerykanie chińskiego pochodzenia są chorowici lub brudni. Wydaje mi się, że nie jest to odpowiedź na to pytanie, która od razu nasuwa się na myśl. Ze względu na ostatnie doniesienia mediów o epidemii koronawirusa, ten stereotyp odżywa na nowo. Ta generalizacja, tak samo jak wiele stereotypów o mniejszościach etnicznych, bierze się z długiej historii ich dyskryminacji i homogenizacji. Ja sama nie spotkałam się z rasizmem. Mam w Stanach wielu przyjaciół, z którymi rozmawiam z pełnią szacunku o naszych kulturach, różnicach czy podobieństwach między nimi. Jestem jednak zdania, że mniejszości, niezależnie czy są to Amerykanie chińskiego pochodzenia, czy nie, sami zrzucają na siebie rasizm.

Za mniejszościami, które “chcą stać się białe” stoi długa historia. Widać to dobrze na przykładzie spraw sądowych Ozawa v. United States (prawo głosiło, że wyłącznie “wolni biali ludzie” mogą otrzymać obywatelstwo Stanów Zjednoczonych, a Ozawa uważał, że Japończycy są biali – przyp. red.) czy United States v. Bhagat Singh Thind (Indianin określał siebie “Aryjczykiem z wysokiej kasty, czystej indiańskiej krwi”, nie mógł otrzymać obywatelstwa na podstawie wspomnianego prawa – przyp. red.) , które pochodzą z lat 20. XX wieku. Wiele ugrupowań imigrantów myśli, że aby polepszyć swoją sytuację, powinni oni asymilować się z “bielą”, aby otrzymać status prawny, jakim historycznie cieszyli się biali Amerykanie. Z drugiej strony te mniejszości często nie zwracają uwagi na marginalizację ze strachu przed tym, że inne grupy imigrantów mogą zagrozić ich niepewnej sytuacji.

Sporo mówi się też o Chinatown. Nie wydaje mi się jednak, że większość Amerykanów chińskiego pochodzenia uwielbia życie w odizolowanych dzielnicach. Wielu z nich mieszka na przedmieściach i nawet ci z miast są w pewnym stopniu rozproszeni. Jak wspomniałam, są oni bardzo różnorodni, a to, gdzie żyją, zależy przykładowo od ich statusu socjoekonomicznego czy wieku.

Jest też kwestia fetyszyzowania przemocy przez media i mainstreamowe kino, co zdecydowanie robią poprzez podkreślanie zorganizowanej przestępczości wśród mniejszości, głównie takich jak Afroamerykanie czy Latynosi. To smutne, bo napędza rasizm. Myślę, że przyczynia się to także do rozprzestrzeniania negatywnych stereotypów dotyczących kojarzenia dzielnic, w których mieszkają te mniejszości, z przestępczością, co nie jest dobre.

Na koniec, jako że jesteśmy Filmawką, podziel się proszę jakimiś filmami, które twoim zdaniem dobrze pokazują sytuację Chińczyków w Stanach Zjednoczonych.

Lee: Bajecznie bogaci Azjaci przedstawili naszą kulturę na wielkim amerykańskim ekranie, co było niesamowitym ukłonem w stronę tutejszych Azjatów. Imigranci z naszego grona rzadko dostają główne role w takich filmach. Ta produkcja nie wydaje mi się jednak reprezentatywna. Dużo lepiej naszą sytuację przedstawia Przepis na amerykański sen. Uwielbiam go, nieźle pokazuje dorastanie dzieci chińskich imigrantów w Stanach. Dobrą robotę robi też Kim’s Convenience, choć opowiada o koreańsko-kanadyjskiej rodzinie. Obydwa seriale podkreślają doświadczenia dzieci drugiej generacji, które znajdują się między azjatycką a amerykańską kulturą. Muszą balansować między społeczeństwem zachodnim a kultywowanymi przez rodziców domowymi zwyczajami.

Victoria: Filmy, które próbują przedstawić sylwetki Amerykanów chińskiego pochodzenia i ich realia, często stają się coraz bardziej dopracowane i, co ważniejsze, samoświadome. Żaden film nie jest w stanie przedstawić całości doświadczeń tej grupy, bo, tak jak wspomniałam, są one niezwykle zróżnicowane. Filmy takie jak niedawno wypuszczone Kłamstewko są świetnym przykładem tego, jak amerykańskie kino stara się przedstawić różnice między chińską rodziną a córką wychowaną w Stanach. Z kolei Pushing Hands wyreżyserowane przez Ang Lee stanowi bardziej humorystyczną reprezentację podobnych zderzeń kulturowych. Myślę, że te filmy zagłębiły się już całkiem wyraźnie w eksplorację tych różnic. Osobiście brakuje mi jeszcze filmów o środowisku queer wśród Amerykanów chińskiego pochodzenia, ale trzeba robić krok po kroku. Jestem przekonana, że filmy o naszej społeczności staną się jeszcze bardziej wrażliwe i wnikliwe.

Imiona rozmówców zostały zmienione, ale ich historie są jak najbardziej prawdziwe.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.