Recenzje

“Najlepsze lata” – Droga do zatracenia [RECENZJA]

Maksymilian Majchrzak

Wspomnienia dzieciństwa to dla każdego pokolenia nośny temat, zwłaszcza dla tych osób, które z lubością praktykują oddawanie się nostalgicznym medytacjom. Tęsknota za czasami niewinności i beztroski, świadome, lub nieświadome idealizowanie szczenięcych lat to kulturowy leitmotiv, który zaczyna być coraz bardziej obecny w etosie milenialsów, a nawet pokolenia Z. Z drugiej strony motyw surowego dzieciństwa, bez komputerów, spędzanego na podwórku, który znamy z opowieści rodziców czy wujka na wigilii niekoniecznie jest czymś, co specjalnie wpasowuje się w naszą wrażliwość. Za dużo już się nasłuchaliśmy o piciu śliny niedźwiedzia zamiast coca-coli i oczyszczaniu ran papierem ściernym.


Przeczytaj również: Nowo Horyzontowe Top 10 – Edycja 2019

A co jeśli by wziąć dzieciństwo osób nie wieku naszych rodziców, ale o pół pokolenia od nas starszych? Czy nie byłoby to remedium na nachalność narracji o dorastaniu bez komputerów, za to pozwalające na wiarygodne przedstawienie nieco bardziej spartańskich warunków, w których wychowywali się dzisiejsi dwudziestoparolatkowie. Jonah Hill w swoim reżyserskim debiucie, którego jest też jedynym scenarzystą umieścił akcję w roku 1996. Główny bohater Stevie (Sunny Suljic), nieprzypadkowo ma 13 lat, odpowiada to bowiem dacie urodzenia samego twórcy, która przypada na 1983 rok. Dodajmy jeszcze to tego lokowanie historii w Los Angeles i otrzymujemy solidny przyczółek do bronienia tezy, że Najlepsze lata to film autobiograficzny, lub przynajmniej wiele takich wątków posiadający.

Kadr z filmu “Najlepsze lata”

Urodziłem się w 1996 roku. Powiedzieć więc, że obraz opowiada o “moich czasach” to przesada, jednak czy to ze względu na prowincjonalne środowisko, w którym się wychowywałem, czy niezaprzeczalne lekkie zapóźnienie cywilizacyjne Polski względem Los Angeles mogę jednak stwierdzić, że Mid90s z pewnością rezonuje z moimi licznymi wspomnieniami i wyobrażeniami wczesnego etapu życia. Wydatny w tym efekt klimatycznego soundtracku, w którym znajdziemy wiele klasyków rapu lat 90., ale też Nirvanę, The Misfits, Pixies czy Morrisseya.

Przeczytaj również:  „Kaczki. Dwa lata na piaskach" – ciężkie słowa o trudnej przeszłości [RECENZJA]

“When the MCs came to live out the name and to perform
Some had to snort cocaine to act insane before Pete rocked it on”

Przytoczony wyżej cytat to refren utworu Liquid swords nowojorskiego rapera GZA, wykorzystany w obrazie Hilla w dość triumfalistycznym momencie. Wersy te w nieco biblijny sposób opowiadają o konieczności wyrobienia sobie imienia i walki o udowodnienie swojej wartości w oczach środowiska nawet za cenę autodestrukcji. Sama piosenka jest klasykiem rapowego stylu braggadocio, opartego na wychwalaniu swojej wyższości nad innymi w typowo kabotyński sposób, co wywodzi się jeszcze z tradycji bitw ulicznych u zarania hip hopu. Ta konwencja wiecznej rywalizacji, porównywania się i imponowania rówieśnikom zdaje się doskonale łączyć rap lat 90. z ogólnymi prawidłami rządzącymi wczesnonastoletnim światem, za którymi stara się podążać główny bohater Stevie. Być “fajnym”, być “szanowanym”, dostać się do “kulerskiej” paczki nawet za cenę złamania prawa, odcięcia się od bliskich czy przedwczesnego zatracenia w nałogach. Zdarza się. Liczy się tylko efekt zewnętrzny, pozwalający na chwilę zagłuszyć zakompleksione wewnętrzne ja.

Kadr z filmu “Najlepsze lata”

Dla Steviego takim wyznacznikiem społecznego statusu jest jazda na deskorolce. Jest lekko nieśmiałym nastolatkiem o aparycji cherubinka. Żyje w niezbyt okazałym domu wraz z matką Dabney oraz niezbyt empatycznym bratem Ianem (w tych rolach wyśmienici Katherine Waterston oraz Lucas Hedges). Gdzieś za horyzontem jego grzecznego życia przewija się całkowicie inny świat – paczka skaterów złożona z Raya, Fuckshita, Rubena oraz Fourth Gradera. Stanowią oni archetyp atrakcyjnej towarzysko grupy przyjaciół, do tego będąc mieszanką etniczną dowodzącą doskonałej symbiozy, jaka może się wytworzyć między nastolatkami pochodzącymi z całkowicie różnych kultur. Steviemu, po początkowych  porażkach i ośmieszaniu się, udaje się wkupić w ich łaski. Dostaje ksywkę Sunburn (“Skwarek”) a kariera deskorolkarza staję się dla niego trampoliną do podnoszenia swojego statusu towarzyskiego i ogólnej “fajności”.

Przeczytaj również:  „Pamięć” – Zapomnieć czy pamiętać? [RECENZJA]

Przeczytaj również: “Euforia” – Głucha cisza kiedy krzyczę [FELIETON]

Pierwsze próby wykonania niebezpiecznych tricków, pierwsze spóźnione powroty do domu, pierwsze picie alkoholu i korzystanie z używek. Pierwsze, pytanie czy nieprzedwczesne i niepotrzebne, relacje seksualne z kobietami. Jonah Hill z naturalistycznym sznytem pokazuje samonakręcającą się spiralę, po której bohater zstępuję zaliczając po drodze wszystkie mroczniejsze strony dzieciństwa, wszystkie zakazane owoce, które tak wielu z nas kusiły. Mid90s jest swoistym hymnem na rzecz dziecięcego braku hamulców w zatracaniu się i zachłystywaniu nowo poznanymi uciechami, zostawiając dotychczasową niewinność w tyle. Ilu z nas nie doświadczyło w dzieciństwie tej ciemnej strony, przesiadywania na osiedlu z osobami z dysfunkcyjnych rodzin, które wprowadziły nas w świat grzechu o którym wcześniej mogliśmy tylko pomarzyć. Czy się przez to stoczyliśmy?

Kadr z filmu “Najlepsze lata”

W większości przypadków raczej nie, podobnie jak Stevie, który w porę docenia troskę i miłość, którymi darzą go matka oraz brat. Niezwykle pomaga mu też wspaniale pokazana, mentorska relacja z Rayem (Na-Kel Smith) , najbardziej dojrzałym chłopakiem z paczki, który po czasie stara się zastępować mu ojca. Ta niezwykła czułość, z jaką Jonah Hill portretuje swoich bohaterów, potrafi być rozczulająca. Ogólna wymowa – coś w rodzaju bon motu “mieliśmy ciężko, ale daliśmy radę” nie jest czymś szczególnie odkrywczym, ale w zestawieniu z prozaicznością i niedoskonałościami bohaterów wybrzmiewa najpełniej, jak się da.

Ten film może działać jako klimatyczne, pokazujące ikoniczne elementy amerykańskiej kultury z lat 90. coming of age, ale także jako nostalgiczna podróż do czasów, które tak lubimy wspominać (no, oczywiście nie wszyscy). Obraz piękny, jakże przy tym naiwny, ale moim zdaniem idealnie oddający istotę dzieciństwa tak, jak je zapamiętałem.


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.