Recenzje

“Nie jestem czarownicą” – Recenzja

Andrzej Badek
Nie jestem czarownica (I Am not a Witch)
fot. Kadr z filmu “Nie jestem czarownica”

Afryka. Zapewne każdy ma o niej własne wyobrażenia, oparte o przekazy medialne, szkolne lektury, kino akcji i inne źródła. Jeśli jednak kiedyś wylądujecie na Czarnym Lądzie, gdzieś poza obszarem ścisłych destynacji turystycznych, zostaniecie zmuszeni całkowicie zrewidować swoje poglądy. Obejrzycie ziemię, gdzie ludzie mają mało jedzenia, za to biegają ze smartfonami w rękach. Ujrzycie ulice, po których jeżdżą samochody, które w Europie zostały zakwalifikowane jako stare i nienadające się do użycia, a wzdłuż tych ulic reklamy darmowego internetu i sklepów muzycznych z kasetami. Rungano Nyoni dokonuje próby przybliżenia nam tego niezwykłego kontynentu w swoim nagrodzonym BAFTA debiucie Nie jestem czarownicą.

Główną bohaterką filmu jest Shula, młoda dziewczynka, która staje się czarownicą. Nieważne, czy faktycznie nią jest; lokalna społeczność nie ma co do tego wątpliwości. Wszakże widziano jak podejrzana patrzyła się na kobietę, która przewróciła się podczas noszenia wody ze studni, a podczas przesłuchania na lokalnym komisariacie policji, jeden mężczyzna zeznaje, że Shula pozbawiła go ręki za pomocą siekiery – we śnie.

Dziewczyna zostaje zbadana przez prawdziwego – jak ten mówi o sobie – szamana, który potwierdza u niej posiadanie mocy magicznych. Na szczęście, okazuje się, że wiedźmy w Zambii mogą znaleźć łatwe zatrudnienie w pracy „dla rządu”. Bohaterka trafia więc pod opiekę pana Bandy, który wykorzystuje jej rzekome umiejętności magiczne do przywoływania deszczu i rozstrzygania sporów sądowych.

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]

Wraz z kolejnymi scenami obserwujemy, ile zmuszona jest wziąć na swoje barki Shula. Zambijka jest małomówna i zamknięta w sobie, a my oglądając zastanawiamy się, ile jeszcze wytrzyma bycia traktowanym jako coś pomiędzy zwierzęciem domowym a wynaturzeniem.

Zaskakujące jest to, jak bardzo lekką produkcją jest Nie jestem czarownicą. Scenariusz co rusz dostarcza nam zabawnych scen, które dobrze podkreślają mentalność bohaterów. Z drugiej strony, film zachęca nas do śmiania się z ubrania i zachowania miejscowego szamana czy z błagalnego tańca o deszcz. Trudno nie ulec wrażeniu, że elementy te są bardzo łatwym celem do obśmiania, a być może warto potraktować je nieco poważniej, bowiem stanowią klucz do zrozumienia dzielących nas różnic kulturowych. Afrykańska magia może nas bawić, ale nie zapominajmy, że stanowi ona element wielowiekowej tradycji ludowej, a niejednokrotnie funkcjonuje jako ważny element służby zdrowia. Podczas seansu zdawało mi się, że ciężar humoru niejednokrotnie został położony w takim punkcie, żeby zachodni widz mógł z zadowoleniem potwierdzić swe przekonanie o wyższości zachodniej cywilizacji. Choć należy tutaj również oddać pani reżyser sprawiedliwość, że w swoim dziele znalazła miejsce na celną krytykę bezmyślnej i powierzchownej turystyki.

Nie jestem czarownica (I Am not a Witch)
fot. Kadr z filmu “Nie jestem czarownica”

Pewną kontrowersję stanowi dla mnie dobór muzyki zastosowany przez twórców. O ile umieszczenie fragmentów współczesnej muzyki country czy pop, rozbrzmiewających w radiu lub na słuchawkach bohaterów, wydaje mi się pomysłem bardzo trafnym, podkreślającym nierówności cywilizacyjne kontynentu, o tyle powtarzające się sekwencje muzyki klasycznej stanowią dla mnie pewną zagadkę. Z jednej strony bardzo dobrze dodają dramatyzmu i symboliki odpowiednim scenom, natomiast słysząc utwory Vivaldiego, nie mogłem uwolnić się od myśli, że tych samych utworów słuchali być może koloniści i europejscy handlarze niewolników, dokonując swych zbrodni i przyczyniając się do nadania Afryce kształtu, który ma po dziś dzień.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Film najmocniej działa na widza podczas długich ujęć, kręconych na szerokim planie, gdzie obserwujemy akcję z pewnej odległości, mogąc przyjrzeć się szerzej krajobrazowi. Afryka w utworze to ląd porośnięty suchą trawą i bezlistnymi drzewami; nieprzyjazny, zaskakująco zimny. Operator kamery miał świetne oko do zdjęć; znaczna część kadrów to małe dzieła sztuki, a ujęcia są realizowane w bardzo nietuzinkowy i intrygujący sposób.

Rungano Nyoni mówi o sobie, że urodziła się w Zambii, wychowała w Portugalii, a obecnie mieszka w Walii. Film jest produkcją brytyjsko-francuską, bez udziału Zambii. I, choć to symboliczne, taki właśnie jest Nie jestem czarownicą – kręcony przez kogoś, kto zna Afrykę, ale dla zachodniego widza, tak, żebyśmy nie odczuli w trakcie seansu żadnego moralnego dyskomfortu i nie zmienili w szczególnym stopniu naszego zdania na temat drugiego największego kontynentu świata.

fot. Materiały prasowe / Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Ocena

6 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.