Recenzje

“Pokémon: Detektyw Pikachu” [RECENZJA]

Andrzej Badek
Pokemon: Detektyw Pikachu

Mniej więcej rok temu, krótko po premierze drugiej części Deadpoola, po raz pierwszy usłyszałem o projekcie aktorskiego filmu w uniwersum Pokemon, w którym najbardziej znany jego przedstawiciel przemówi głosem Ryana Reynoldsa. Od tego momentu postanowiłem odciąć się od wszelkich nowych wiadomości, informacji i przeczekać do premiery, zastanawiając się, w którą stronę pójdą twórcy z tak egzotycznym pomysłem. Skierowany do dzieci film familijny? A może sprośna komedia z żartami pełnymi seksualnych podtekstów rodem z zeszłorocznego projektu Reynoldsa? Z zaskoczeniem, ale i nieukrywaną satysfakcją melduję, że twórcom udało się znaleźć złoty środek, który sprawia, że na filmie coś dla siebie znajdzie dziecko, ale także dorosły widz. Szczególnie ten, który w dzieciństwie zetknął się z serią Pokemon.

Zobacz również: “Film Pokémon: Wybieram cię!” – czyli Pikachu na nowo [RECENZJA]

Przyznam Wam się szczerze do czegoś. Nigdy nie byłem fanem anime z Ashem Ketchumem. Bohatera wspominam głównie z wczesnego dzieciństwa i programów w telewizji, w której razem z przyjaciółmi podróżował po kolejnych regionach łapiąc tajemnicze stworki. Serial oraz kilka pełnometrażowych filmów, które widziałem zawsze zdawały się dla mnie infantylne. Dużo bardziej zapadły mi w pamięć same Pokemony. Oglądane na ekranie, znajdowane na kapslach w czipsach, czy na naklejkach wklejanych do odpowiedniego kajetu wzbudziły we mnie, podobnie jak w milionach ludzi na całym świecie, potrzebę kolekcjonowania – słynnego “złapania ich wszystkich”. Prawdziwy szał rozpoczął się jednak dopiero wtedy, gdy w moje ręce trafił GameBoy Advanced z FireRed Edition a jakiś czas później Nintendo DS z edycją Diamond.

Pokemon: Detektyw Pikachu
Kadr z filmu “Pokemon: Detektyw Pikachu”

Możliwość wcielenia się w trenera Pokemon, wyboru jednego ze startowych Pokemonów, a następnie łapanie coraz to nowych, pochłonęły mnie na setki(!) godzin. Do dziś żadna gra, nawet Wiedźmin 3 czy Skyrim, nie mogą się pochwalić tyloma godzinami na liczniku co seria Pokemon. Z pozoru prosta mechanika rozgrywki – polegająca na walkach między stworkami w systemie turowym, gdzie wybierało się jeden z czterech dostępnych ruchów – zawsze była szalenie przystępna nawet dla zupełnie zielonych graczy. Pod tą powierzchnią skrywała się cała masa zależności, statystyk, dodatkowych przedmiotów i możliwości, które zapewniały radość zawodowcom. Istnieją smaczki, o których dowiedziałem się dopiero kilka lat temu, przeglądając dedykowane serii fora! Cała zabawa polegała jednak nie tylko na zbieraniu stworków i walce nimi, ale też na ich rozwoju oraz ewolucjach. Z każdą potyczką nas podopieczny zdobywał punkty doświadczenia, dzięki którym zyskiwał kolejne poziomy, co jakiś czas mogąc przekształcić się w o wiele silniejszą i doroślejszą postać siebie.

Zobacz również: “Aladyn” – W obronie infantylności [RECENZJA]

Te wszystkie wspomnienia kłebiły się w mojej głowie, gdy wchodziłem na przedpremierowy pokaz filmu w siedzibie Warner Bros. Pragmatyzm kazał mi patrzeć sceptycznym okiem na cały projekt – w końcu lata doświadczenia nauczyły nas, że filmowe adaptacje gier komputerowych to w przeważającej większości klapy, a w najlepszym razie średniaki. Przyczyna tego leżała dotychczas głównie w próbie zaimplementowania mechaniki gry do filmu. Media te, podobnie jak choćby kino i literatura, dysponują zupełnie innymi środkami przekazu i pewne elementy, które wciągają gracza, ze względu na bezpośredni udział w świecie przedstawionym, pozostawią widza zupełnie niewzruszonym. Taką porażkę zaliczył choćby kinowy Assassin’s Creed z Michaelem Fassbenderem w roli głównej.

Przeczytaj również:  „Pamięć” – Zapomnieć czy pamiętać? [RECENZJA]

Oparta o serię gier o zakapturzonym zabójcy produkcja zdawała się niemalże skazana na sukces. Potencjalnie pełna akcji, osadzona w interesującym okresie historycznym i przyprawiona aurą tajemniczości pobudziła wyobraźnię producentów i fanów i zakończyła się fiaskiem. Niestety, to tylko pierwszy z brzegu przykład spektakularnej porażki, pomimo angażu wielkich nazwisk z Hollywood.

Pokemon: Detektyw Pikachu
Kadr z filmu “Pokemon: Detektyw Pikachu”

Rob Letterman, reżyser Pokémon: Detektyw Pikachu znalazł prosty sposób na zrobienie dobrego filmu na motywach gry komputerowej: po prostu opowiada prostą, nieszczególnie oryginalną historię z elementami kryminału, używając dobrodziejstw świata przedstawionego jako tła, ale przede wszystkim jako narzędzi do budowania świata i fabuły. Jeśli miałbym wymienić jeden element, który dał mi najwięcej radości w trakcie seansu, byłaby to ekspozycja. Naprawdę uwierzyłem w świat, w którym Pokemony żyją obok ludzi. Już otwierająca sekwencja, w której w powietrze wzbija się klucz ptaków, które automatycznie rozpoznałem jako Pidgeye, wypełniła moje serce uczuciem przyjemnego ciepła. Takich elementów mamy w produkcji naprawdę wiele – sekwencje walk Blastoise’a z Gengarem, wszechpotężnego Mewtwo, Jiglypuffa śpiewającego w barze, Squirtle gaszące pożary ze strażakami, na Magikarpiu w akwarium skończywszy. Istnieją tutaj dziesiątki lub setki nawiązań i smaczków, które tylko czekają na wyłapanie.

Zobacz również: “Monsters and Men” – Errata nie przyjdzie łatwo [RECENZJA]

Na całe szczęście, ani bitwy ani trenowanie stworów nie zostało wykorzystane w głównym wątku. Akcja zogniskowana została wokół młodego chłopaka, jednego z niewielu, którzy nie posiadają własnego Pokemona. Pracujący na prowincji Tim dostaje informację, że jego ojciec, detektyw, zginął w wypadku samochodowym. Następnie uda się do miasta, w którym Pokemony i ludzie żyją na równych prawach, a walki między stworzeniami są zakazane, żeby zabrać rzeczy po ojcu z jego mieszkania. Tam spotyka cierpiącego na amnezję Pikachu, którego on jako jedyny może zrozumieć. Razem postanawiają rozwiązać sprawę zagadkowego wypadku. Pomoże im w tym reporterka CNM, Lucy Stevens i jej przesympatyczny, cierpiący na migreny Psyduck.

Pokemon: Detektyw Pikachu
Kadr z filmu “Pokemon: Detektyw Pikachu”

Pikachu przemawiający głosem Ryana Reynoldsa to drugi najlepszy element produkcji. Żółty stworek jeszcze nigdy nie był tak sympatyczny. Elektryczna mysz jest wygadana, co rusz rzuca ciętymi żartami i jest uzależniona od kofeiny, a przy tym pozostaje niezwykle słodka. Nie wiem, jak wyglądać będzie polski dubbing, ale na Waszym miejscu robiłbym wszystko żeby trafić na wersję z napisami. Humor Pikachu to ten element, który czyni produkcję atrakcyjną dla dorosłego widza. Przy czym humor ten nigdy nie przekracza dopuszczalnych norm przyzwoitości. Może oprócz dość niepokojącej sceny z zapałką, ale to musicie zobaczyć sami!

Przeczytaj również:  „Bękart" – w poszukiwaniu ziemi obiecanej
Zobacz również: “Gra o tron” – Koniec gry [Podsumowanie serialu]

Hołd należy oddać także grafikom i animatorom, którzy włożyli ogromną ilość pracy, żeby znane nam z gry i animacji stworzonka były jednocześnie wierne oryginałowi, jak i rzeczywiste. Sam Pikachu jest przesłodki i aż chciałoby się go dotknąć! Charizard, Lickitung, Mr Mime, Bulbasaury, Aipomy, Eevee i inne potworki wyglądają naprawdę świetnie i chyba tylko animacja jednego z nich, Sneasela, wydała mi się nienaturalnie wkomponowana w świat. Nie oznacza to niestety, że film pozbawiony jest wad. Justice Smitch w roli głównego bohatera, Tima, wypada co najwyżej przeciętnie. W niektórych scenach jest nadekspresywny, w innych w ogóle nie okazuje emocji. Dużo lepiej na ekranie radzi sobie Kathryn Newton, choć może to być zasługa tego, że dostała ciekawszą i bardziej wyrazistą rolę do odegrania. Drugi plan to głównie Bill Nighy i Ken Watanabe. Obaj obsadzają bardzo generyczne role, odpowiednio biznesmena wizjonera i policyjnego detektywa.

Sama historia również nie należy do nadzwyczaj oryginalnych. Posiada kilka raczej spójnych logicznie zwrotów akcji, ale uważny widz wyłapie większość z nich wcześniej. Oddajmy jednak sprawiedliwość: film celuje w równie dużym stopniu do fanów, co do dzieci. Jakkolwiek wymaganie fabuły rodem z mrocznego thrillera byłoby nieuczciwe, możnaby oczekiwać czegoś więcej niż recyklingu opowieści, którą Fabryka Snów opowiada już dziesiątki lat, tylko w nieco innej odsłonie.

Pokemon: Detektyw Pikachu
Kadr z filmu “Pokemon: Detektyw Pikachu”

Bardzo wyważona jest także kolorystyka produkcji. Pastelowe barwy to strzał w dziesiątkę, bo komponują się z bajkowym światem, a jednocześnie dobrze sprawdzają się w mrocznych zaułkach miasta w ciągu nocy. Ich zastosowanie sprawia też, że całość nie została przesycona kolorystycznie, co mogłoby się zdarzyć gdyby chciano w zbyt dużym stopniu odwzorować animację.

Zobacz również: “Cat Sick Blues”. Czy kot jest warty więcej niż ludzkie życie? – Recenzja [CAMPING #30]

Pokémon: Detektyw Pikachu celuje w dwie grupy odbiorców. Jedna z nich to dzieci, które po seansie mogą złapać bakcyla i stać się kolejnym pokoleniem trenerów. Druga to dorośli już dziś fani serii, tacy jak ja, dla których film jest spełnieniem dziecięcego marzenia. Być może coś dla siebie znajdą tutaj także nienależący do żadnej z powyższych grup wielbiciele Reynoldsa. Jeśli nie zaliczacie się do żadnej z powyższych, dostaniecie jedynie przeciętną historię, która nie przybliży Was do zrozumienia fenomenu marki. Natomiast, jeśli macie w sobie chociaż małą nutkę nostalgii do kieszonkowych potworków, wybierzcie się na seans. Dostaniecie małą ucztę, na której będziecie się naprawdę dobrze bawili. Po Avengers i Johnie Wicku, jest to kolejna produkcja tego roku skonstruowana pod oczekiwania specyficznej grupy odbiorców. Jak dla mnie super; niech żyje 2019!


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.