“Queen & Slim” – Naelektryzowany politycznie “Drive” [RECENZJA]


Już na dwa dni przed swoją amerykańską premierą, Queen & Slim posiadało zatrważającą ilość wystawionych jedynek na portalu IMDb. Wojna kulturowa w USA trwa i przybiera na sile każdego dnia. Do niej wraz z jasnym stanowiskiem dołącza reżyserka Melina Matsoukas. Ze swoim debiutanckim kinem drogi próbuje wpisać się w ramy aktualnie przybierającej fali filmów zainspirowanych powstałym przed sześcioma laty ruchem Black Lives Matter. Towarzyszący temu gniew i rozpacz są na miejscu, ale o czym właściwie chce nam opowiedzieć reżyserka?
Matsoukas, po tym jak stworzyła dla Beyonce obsypany nagrodami teledysk do piosenki „Formation” i wyreżyserowała parę odcinków serialu Specjalista od niczego, stała się jedną z najbardziej rozchwytywanych twórczyń w branży. W swoim pierwszym filmie pełnometrażowym nadal możemy obserwować jej wyróżniający się styl opowiadania obrazami; surowe emocje znów łączy z zaskakująco poetycką narracją, żonglując kadrami i dźwiękiem, osadzając dialogi jakby poza tym, co widzimy na ekranie, czy zestawiając ze sobą w fascynujący sposób sceny o całkowicie różnych wydźwiękach. W efekcie Queen & Slim przypomina raczej naelektryzowany politycznie Drive Refna, aniżeli kolejną historię w stylu Bonnie & Clyde’a, co w pierwszej kolejności sugerowałby opis fabuły.
Zanim nasi bohaterowie wyruszą w ucieczkę przez kraj, spotykają się na tinderowej randce. Ona – oschła prawniczka, która ma za sobą kiepski dzień, bo jej klient został skazany na śmierć; On – sympatyczny, blisko związany ze swoją rodziną kasjer-abstynent. W prowadzonej rozmowie, reżyserka prezentuje jeden ze swoich wielu talentów – rysowanie cienkiej linii pomiędzy nieoczywistym humorem, a poważnym tonem. Dowcip na temat dość taniego miejsca, w którym jedzą kolację, szybko zostaje ucięty chłodnym wyjaśnieniem, że są tutaj ze względu na czarnego właściciela. Para bada się wzajemnie i droczy, działa między nimi chemia, którą da się poczuć praktycznie od razu.


Kiedy w drodze do domu zostaną zatrzymani przez rasistowskiego funkcjonariusza policji, w powietrzu momentalnie zawiśnie aura nadchodzącej tragedii. Przekroczenie przez policjanta granicy szybko doprowadza do eskalacji i działania w samoobronie. Para, która zna się dopiero od kilku godzin, ucieka z miejsca zdarzenia. W końcu Queen wie z zawodowego doświadczenia, że tacy jak oni nie mają szans w sądzie, nawet jeśli są niewinni. Rozpoczyna się ogólnokrajowe polowanie na duet, który przemierzając kolejne stany, może liczyć na pomoc wielu sympatyków, których zdobyli sobie po tym, jak do mediów trafił film z miejsca zdarzenia.
I ta pomoc będzie im niesamowicie potrzebna. Na początku ich drogi nie będzie się między nimi kleić rozmowa, a do głowy obojgu wpadają skrajnie różnie pomysły. Ich życie na banicji to seria wpadek i naiwności; błędów popełnionych podczas prób zdobycia pieniędzy i pojazdów, czy zakamuflowania się.
Daje to Queen i Slimowi czas na powolne zbliżenie, by w końcu stać się kochającą parą. Brytyjski aktor Daniel Kaluuya po raz kolejny hipnotyzuje swoją niesamowitą grą oczami, którą już tak imponująco pokazał w Uciekaj!, a filmowa nowicjuszka, Jodie Turner-Smith (o pół głowy od niego wyższa) rzuca mu całkiem sporo aktorskich wyzwań. Jest idealnie obsadzona jako silna czarna kobieta, która walczyła o swoje życie z wielką ambicją i poradziłaby sobie w tej podróży sama – ale jest zmęczona ciągłym udowadnianiem tego przed wszystkimi. Jej rolę można spokojnie nazwać przełomem w aktorskiej karierze. Samą przyjemnością jest oglądanie jej ekranowej przemiany – od kobiety ukrytej w biały, elegancki golf, po taką, która nie wstydzi się pokazać sporej części swojego ciała.


Twórczynie chciały na każdym kroku uniknąć porównań do gangsterskiego kina drogi. Gatunkowe ramy zacierają się nie tylko za sprawą wspomnianych poetyckich kadrów, ale również za pomocą muzyki. Jesteśmy w stanie wręcz zatopić się w gęstej atmosferze filmu, który mimo swojej gorzkiej wymowy, stara się być niczym relaksujący album jazzowo-rapowy (Tutaj szczególnie trzeba pochwalić soundtrack stworzony specjalnie na potrzeby filmu). Po drodze jest miejsce na momenty wyciszenia, na poznanie parunastu ciekawych osób – którym zaproszeni jesteśmy się przyjrzeć. To czy skorzystamy, to inna sprawa.
Ta koncepcja zaczyna się jednak w pewnym momencie lekko gubić. Piękne słowa, którymi obdarzają się nawzajem kochankowie; porównywanie swoich wyobrażeń idealnej miłości i śmiałe deklaracje, że będą się trzymać za rękę do samego końca, jeszcze piękniejsze korzystanie z wolności, wyłapywanie oddechów powietrza, które nie jest skazane strachem, jaki spotkał ich w miejscu, z którego uciekają – wszystko to, znów przenosi nas w ramy kina, które jest zaledwie ekstremalnym listem miłosnym.
Wszyscy wiemy, że ta historia musi skończyć się tragicznie, a pod koniec i tak pojawiają się łzy wzruszenia. Tytułowy duet bohaterów stanowił dla czarnej społeczności ikonę, dodał siły i otuchy – i to niejako wbrew samym bohaterom. Niejednokrotnie reżyserka pokazuje, że cała sława, którą nasi bohaterowie sobie zyskali, przyszła do nich wbrew ich woli. I może jest to pewnego rodzaju krytyka – przestroga, żeby nie przypisywać automatycznie każdej niewinnej śmierci wymiaru politycznego. W tym sensie Queen & Slim nie jest filmem o opresji i o walce z nią, a o wolności i o jej pragnieniu.
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
"Drive", "Atlantę", "Specjalistę od niczego"