KomiksKultura

“Superman: Rok pierwszy” – Frank Miller mierzy się z amerykańskim mitem [RECENZJA]

Maurycy Janota
Superman Rok Pierwszy Frank Miller
Fragment okładki autorstwa Johna Romity Juniora

Frank Miller stanowi najbardziej skrajny przykład komiksowego artysty, którego kariera znalazła się na zakręcie. O rysowniku, będącym inspiracją dla szeregu znakomitych ilustratorów, a zarazem scenarzyście, który swoją twórczością zrewolucjonizował medium do tego stopnia, że jej wpływ czuć do dziś, obecnie częściej mówi się w kontekście nieczytelnych bazgrołów i grafomańskich historii. Takimi tytułami jak Superman: Rok pierwszy zdecydowanie nie pomaga sobie pozbyć się tej łatki…

Gdyby spróbować zdiagnozować, gdzie leży przyczyna jego twórczego kryzysu najprościej byłoby napisać, że po sięgnięciu szczytu za bardzo uwierzył we własną wielkość. Dopóki budował nazwisko na Daredevilu dla Marvela czy Powrocie Mrocznego Rycerza dla DC, znał umiar i potrafił wyczuć jak daleko może się posunąć w swoich scenariuszach. Z czasem zaczął dostawać coraz większą swobodę artystyczną i o ile najpierw zaprocentowało to klasykami pokroju Sin City, 300 oraz The Man Without Fear, o tyle później formuła się wyczerpała, a kolejne tytuły Millera przypominały już co najwyżej parodię jego dawnych dzieł. Biorąc jednak pod uwagę, że załamanie formy przypadło u niego na moment, w którym rozstawał się po blisko dwudziestu latach z wieloletnią współpracowniczką i żoną, Lynn Varley, oraz prawdopodobnie zmagał się z chorobą, odpowiedź przestaje wydawać się tak prosta.

Superman: Rok Pierwszy recenzja
Kadr z “Superman: Rok pierwszy” / fot. materiały prasowe

Tego, że Superman: Year One ukaże się po polsku prędko po amerykańskiej premierze można było spodziewać się z dwóch powodów. Po pierwsze, co wynika z reputacji Millera, pozycje z jego portfolio od lat cieszą się popularnością wśród rodzimych wydawców i rzadko kiedy przechodzą przez nich niezauważone. Po drugie, Egmont od początku istnienia powstałej w 2018 roku linii Black Label, skupiającej komiksy dla dorosłych czytelników, zapowiadał, że zamierza uwzględniać je w swoich planach i odważnie na nie stawiać.

Paradoksalnie, choć Miller nigdy wcześniej nie dostał od DC tak wyraźnego przyzwolenia, by się nie hamować (jego saga o Mrocznym Rycerzu nie ukazywała się w końcu w ramach specjalnego imprintu), w Roku pierwszym pokazuje się z mniej fatalistycznej, ugrzecznionej strony niż zazwyczaj. Widać, że autor znany z mrocznych historii z Gotham czy Basin City, starał się oddać ducha klasycznych opowieści o przybyszu z planety Krypton, ale im więcej czasu spędzał nad scenariuszem, tym gorzej odnajdywał się w tej konwencji. Jakby na starcie naprawdę przyświecało mu złożenie Supermanowi najlepszego hołdu, na jaki go stać, i dopiero potem odezwały się w nim stare nawyki.

Przeczytaj również:  Wydarzyło się 11 marca [ESEJ]

Geneza Człowieka ze stali dzieli się tutaj na trzy części, z których każda obrazuje konkretny etap życia Kal Ela. Inauguracyjny zeszyt skupia się wokół jego dzieciństwa i dojrzewania w małym – za małym dla niego – Smallville. W drugim obserwujemy jak wchodzący w dorosłość Clark służy w wojsku i odkrywa, że nie jest jedyną istotą na świecie, która nie mieści się w ogólnie przyjętych granicach tego, co naturalne. Finał to z kolei rzut oka na ukształtowanego, ale wciąż uczącego się swojego fachu herosa i osadzenie go w ogromnym, barwnym uniwersum, w którym czekają na niego zarówno sojusznicy, jak i groźni rywale.

Superman: Rok Pierwszy recenzja
Kadr z “Superman: Rok pierwszy” / fot. materiały prasowe

Spadek jakości następuje stopniowo. Samo rozpoczęcie jest całkiem wdzięczne, nawet pomimo tego, że Millerowi dawno uciekł gdzieś świat i dalej stosuje podobne, dziś już co nieco archaiczne, zabiegi narracyjne, co trzydzieści lat temu. Opowiadając o młodym Clarku, stroni od ryzyka i sprawdzonymi metodami buduje fundament pod dalsze przygody Supermana. Nie eksperymentuje, a w takim przypadku historia o przysposobionym przez bezdzietne małżeństwo, dosłownie spadającym im z nieba niemowlęciu, zawsze ma dużo uroku i niewinności.

Prawdziwe problemy wypływają na wierzch, gdy scenarzysta wyciąga Kenta poza rodzinne miasteczko. Wizyta w Atlantydzie dowodzi, że Miller nie umie przedstawiać damsko-męskiej relacji bez nadmiernej egzaltacji i maczyzmu, a zakończenie w Metropolis to odarta z puenty i morału chaotyczna pomyłka – wystarczy tylko wspomnieć o tym, że przyszykowana na nie złożona intryga, w której oprócz protagonisty uczestniczą także zapatrzona w niego Wonder Woman, przerysowany aż do śmieszności Batman, pozbawiony charyzmy Lex Luthor i zupełnie zbędny Joker, rozgrywa się na przestrzeni zaledwie kilkunastu stron.

Za rysunki w komiksie odpowiada inne głośne nazwisko z branży, a mianowicie John Romita Jr, z którym Miller współtworzył wcześniej m.in. napomknięte przeze mnie The Man Without Fear. Charakterystyczna kreska – krzycząca wręcz, że dla osoby z ołówkiem w ręku nie istnieje żadna subtelność, a proporcje to coś, co można do woli naginać na potrzeby efektownych scen akcji – która tak doskonale sprawdzała się w miejskich realiach Hell’s Kitchen i potrafiła płynnie dojrzewać wraz z Mattem Murdockiem i odsłaniać pomału brutalną rzeczywistość, tu zwyczajnie… nie gra. W otwierającym album melancholijnym zeszycie, zdającym się miejscami korespondować ze wstępem opowieści o Daredevilu, Romita wypada najszczerzej. Pozostałe, które wymagały od niego odrzucenia tej dziecięcej naiwności, naszpikował zaś tak wieloma anatomicznymi błędami i kompozycyjnymi wpadkami, że jego pracy nie da się finalnie obronić. Pojedyncze, udane całostronicowe ilustracje prezentujące majestat Supermana, to za mało by zatrzeć negatywne wrażenie.

Przeczytaj również:  „Pamięć” – Zapomnieć czy pamiętać? [RECENZJA]
Superman: Rok Pierwszy recenzja
Kadr z “Superman: Rok pierwszy” / fot. materiały prasowe

Muszę też zaznaczyć, że niestety nie jest to jeden z tych tytułów, które są tak złe, że aż dobre – a takich w bibliografii Millera przecież nie brakuje. O ile jednak jego późniejsze komiksy o Batmanie: Mroczny Rycerz Kontratakuje i All Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec były na tyle specyficzne i groteskowe, że dało się z nich czerpać coś na kształt przyjemności, tak z Supermana bije pewna powściągliwość, która pozbawia całość charakteru. Gdy zatem z głowy wylecą już absurdalne dialogi i najbardziej koślawe grafiki Romity z ostatniego zeszytu, nie zostanie nic za co Rok pierwszy można by faktycznie zapamiętać.

Jeśli znajdą się odważni, którzy mimo wszystko chcieliby przekonać się na własnej skórze jak Miller radzi sobie z postacią Człowieka ze stali, polecam im przerwać lekturę po pierwszym rozdziale. Moment, w którym młody Clark żegna się ze Smallville i na dobre zaczyna swoją drogę ku byciu Supermanem, jest czymś uniwersalnym i symbolicznym dla każdej historii o tym herosie. To, co dzieje się później stanowi zaś po prostu kolejną z wielu alternatywnych wizji, których różni scenarzyści zgotowali czytelnikom dziesiątki.

Ocena

3 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.