NetflixRecenzjeSeriale

“Wiedźmin” bez spoilerów [RECENZJA CAŁEGO SEZONU]

Andrzej Badek

Lauren

Później mówiono, że kobieta ta nadeszła od Krainy Wielkich Jezior; od Ohio w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Szła pieszo, a swoimi pomysłami i szczegółami pracy chętnie dzieliła się na Twitterze. Był poranek i kramy powroźników i rymarzy były jeszcze zamknięte, a uliczki puste. Wszyscy wyczekiwali premiery Wiedźmina. Premiery produkcji, o której dekadę temu żaden polski fan nie śmiał jeszcze marzyć. Amerykański serial, wyprodukowany przez streamingowego giganta, z hollywoodzkim aktorem w roli Geralta z Rivii: Wiedźmina, Białego Wilka, Rzeźnika z Blaviken…


Zobacz też: “Pół wieku poezji później”, a fraszki wciąż te same [RECENZJA]

Przed Lauren Schmidt Hissrich, producentką i showrunnerką, czyli osobą odpowiedzialną w największym stopniu za produkcję, stało zadanie niemalże niewykonalne. Musiała stawić czoła wyzwaniu nakręcenia produkcji przystępnej dla widzów na całym świecie, spójnej z materiałem książkowym i wizją Andrzeja Sapkowskiego, w dodatku zadowalającą fanów gier.

Co więcej, abstrahując od realiów prawdziwego świata, sam materiał, którym dysponowała Schmidt, jest niezwykle kłopotliwy. Pierwszy sezon serialu oparty jest bowiem o Ostatnie życzenie oraz Miecz przeznaczenia, dwa zbiory opowiadań poprzedzające pięcioksiąg właściwej powieści. Ich akcja dzieje się na przestrzeni wielu lat i historie nie są zbyt blisko powiązane. Wspomniane opowiadania łączy postać protagonisty: wiedźmina, odrzucanego przez społeczeństwo mutanta, który musi odnaleźć się w niewdzięcznym, rasistowskim świecie, który na domiar złego przesycony jest także magią i potworami.

Andrzej Sapkowski i Lauren S. Hissrich na planie Wiedźmina.

Żeby zbudować spójną fabułę na takiej podstawie można było obrać kilka dróg. Lauren wybrała taką, w której wykorzystuje fakt, że Netflix wręcza widzom cały sezon serialu jednego dnia. Twórczyni daje widzowi kredyt zaufania i prosi nas o to samo. Wiedźmin utkany jest bardzo solidną siecią wzajemnych powiązań; czuć, że to dzieło przemyślane, rozpisane i rozplanowane. Scenarzyści doskonale znają materiał źródłowy, czują świat wykreowany przez Sapkowskiego i mają własny pomysł na jego przedstawienie. Wymagają jednak odrobiny cierpliwości i ufności: jeśli nie czytaliście książek, rzuceni zostaniecie początkowo w wir nazwisk i zdarzeń, które rozjaśnią się dopiero z czasem. Trzeba zwracać tu uwagę na zaburzoną chronologię i na przygotowane z pietyzmem szczegóły. Jestem przekonany, że niejednego widza taki sposób przedstawienia historii odstraszy.

Z drugiej strony, zagorzali fani dostaną tu początkowo wierną adaptację prozy, wzbogaconą o kilka wątków; głównie tych tyczących się Yennefer, do których jeszcze wrócę. Taki układ historii dawał mi sporo satysfakcji z porównywania moich wyobrażeń z wydarzeniami na ekranie, natomiast, gdzieś w okolicy szóstego odcinka, zaczęła mnie nużyć przewidywalność. Kiedy już straciłem więc nadzieję na cokolwiek nowego, Lauren i jej ekipa poczęstowali mnie finałem, w którym udowodnili, że wiedźmiński świat jest im znany na tyle dobrze, że są w stanie nie tylko go odwzorować, ale także poszerzyć o własną wizję.

Coś się kończy, coś się zaczyna…

Blisko dekadę temu świat telewizyjnych seriali podbiła Gra o tron. Jej tegoroczny finał, który przejdzie do historii największych serialowych rozczarowań, otworzył drogę dla sukcesora. Jako że gatunek fantasy jest ubogi w jakościowych reprezentantów, Wiedźmin od samego początku skazany był na porównania z flagową (przez lata) produkcją HBO.

Nie tylko fantasy jest tu zresztą wspólnym mianownikiem. Sukces Wiedźmina 3: Dzikiego Gonu, polskiej gry komputerowej, która podbiła serca fanów na świecie, był silnie skorelowany z modą na mroczny świat osadzony w realiach zbliżonych do średniowiecza. Obie produkcje różniły się znacznie od moralizującego i cukierkowego Śródziemia z Władcy Pierścieni, pokazując ludzi jako istoty pełne słabości, nikczemności i okrucieństwa. Obie epatowały przemocą i seksem. W obydwu bohaterowie byli wikłani w politykę. Wreszcie, w obydwu jeden z najbardziej wpływowych możnowładców przemawiał głosem Charlesa Dance’a.


Zobacz też: “Gra o tron” – Koniec gry

O ile jednak Gra o tron była fantasy dla ludzi, którzy nie lubią fantasyWiedźmin nie chowa za pazuchą fantastycznych elementów. Są one wyeksponowane już od samego początku; magii znajdziecie tu w jednym sezonie więcej niż w trakcie całego serialu spod skrzydeł konkurencji.

Pełno tutaj także realistycznej przemocy i przeróżnych, najokrutniejszych sposobów zadawania bólu i śmierci. Mam przy tym wrażenie, że Wiedźmin jest serialem o dekadę dojrzalszym od GoT-a. Obawiałem się, że zostanę potraktowany z miejsca nie tylko przemocą, ale także nachalnymi scenami seksu i erotyki na pograniczu pornografii. Obawiałem tym bardziej, gdy zobaczyłem, które opowiadanie twórcy wybrali jako pierwsze do ekranizacji. Dostałem natomiast serial, który bynajmniej nagości się nie wstydzi i daleko mu do pruderii, ale nie czyni z kobiecych piersi wielkiej kampanii marketingowej. Być może to kwestia ostatnich lat i afery #metoo, być może kobiecej ręki Hissrich – grunt, że wychodzi to produkcji na dobre.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Henry Cavill

Jeśli miałbym wskazać jakiś pozytywny element osławionej adaptacji książek Sapkowskiego z 2001 roku, byłby nim Michał Żebrowski w tytułowej roli. Podobne szczęście miały gry, które sprawiły, że głos Geralta stał się dla graczy niemal tożsamy z głosem Jacka Rozenka. Ogromnym zaskoczeniem było więc dla mnie to, jak płynnie przyjąłem Henry’ego Cavilla do szeregu udanych odtwórców roli wiedźmina.

Głos aktora wybrzmiewa szorstko i burkliwie. Jego gra aktorska jest wstrzemięźliwa, ale nie sztywna. Słowem: ma wszelkie zadatki na Białego Wilka. Muskulatura mężczyzny prezentuje się bardzo okazale i podkreśla odmienność protagonisty od innych przedstawicieli gatunku ludzkiego. Nawet jeżeli peruka wygląda momentami sztucznie, Cavilla da się lubić oraz, przede wszystkim, da się go bać, gdy wpada w napędzany eliksirami wir śmierci.

Aktorsko serial wypada naprawdę dobrze. Joey Batey bardzo dobrze bawi się wchodząc w skórę Jaskra, barda, kobieciarza oraz mimowolnego przyjaciela Geralta. Scena, w której, zgodnie z opowiadaniami, nasi bohaterowie nawiązują znajomość jest niezwykle intertekstualna. Dynamika między bohaterami bardzo przypomina tę pomiędzy Osłem i Shrekiem (sic!), a w kulminacyjnym momencie pojawia się nawet wątek cebuli! W innej scenie młody śpiewak bardzo samoświadomie komentuje swoją rolę jako narratora, który ma za zadanie eksponować przed nami świat przedstawiony.


Zobacz też: Krótki przewodnik po świecie Wiedźmina, czyli słowniczek do monstrum Netflixa

Duża sympatię wzbudziła we mnie także postać Eista (Björn Hlynur Haraldsson), który mimo niewielkiej roli idealnie wpasował się w postać honorowego i ciepłego, ale jednocześnie groźnego, wyspiarskiego króla oraz męża królowej Cintry, Calanthe.

Polskie akcenty wypadają w serialu bardzo pozytywnie. Czy to Marcin Czarnik, czy Maciej Musiał zaliczają tu krótkie, ale solidne występy. Szczególnie pozytywnie zaskoczył mnie Musiał, który swoimi kilkoma wypowiedziami popisał się bardzo ładną angielszczyzną. A skoro mówimy o wersjach językowych, przesłuchałem także jeden odcinek z polskim dubbingiem i także wypada on przyzwoicie, choć w niektórych momentach miałem wrażenie, że tłumaczenie było leniwe i nie włożono w nie na tyle dużo wysiłku, żeby przełożyć odpowiednio niektóre żarty czy gry słowne.

Yennefer z Vengerbergu

Casting na Yennefer spotkał się z jednym z najgłośniejszych negatywnych odzewów w internecie. Potężna, piękna i doświadczona femme fatale dostała w serialu ciało młodej dziewczyny o delikatnych rysach twarzy, Anyi Chalotry. Zanim jednak weźmiecie pochodnie w dłoń, posłuchajcie, co mają do powiedzenia twórcy.

Jeśli bowiem mówimy o odstępstwach serialu od książkowego pierwowzoru, w najmocniejszym stopniu dotknęły one właśnie postać czarodziejki i całego jej cechu. Gdybyśmy uznali Sapkowskiego za postępowego jak na lata 90. autora w kwestii kreślenia silnych postaci kobiecych, scenarzyści pociągnęli rysy tych postaci dużo dalej.

Niewiele trzeba było zrobić z Calanthe, która już w powieści była niezłomną władczynią o wdzięcznym przydomku Lwicy z Cintry. Natomiast problemy, kompleksy i traumy czarnowłosej czarodziejki pozostawały zawsze zawieszone w powietrzu, niedopowiedziane. W książkach poznaliśmy Yennefer zimną i niedostępną, zagadkową a jednocześnie fascynującą. Serial oferuje nam Yennefer ludzką: pełną słabości, niespełnionych ambicji i utraconych możliwości.


Zobacz też: Finał serialu “Watchmen”: rozczarowanie czy podziw?

Lauren rozwija całą historię Aretuzy: szkoły magii dla czarownic. Poznajemy tym samym formę szkolenia magów, rolę czarodziejów i czarodziejek w światowej polityce oraz cenę, którą ponoszą za swoją pozycję i umiejętności. Ma to dwojaki cel: po pierwsze służy wzmocnieniu motywacji kobiecych bohaterek, po drugie ma zapewnić widzowi niebolesną ekspozycję wgłąb światowej polityki. Niestety, wątek ten nabiera skrzydeł dopiero pod koniec sezonu i pełni kluczową rolę w finale, natomiast na samym wstępie jest sztampowy i niezaskakujący.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Ciri

Minęło dziesięć lat odkąd czytałem po raz pierwszy wiedźmińską sagę i do niedawna nie byłem świadom, że istnieje osoba, która tak doskonale wpasowuje się w moje wyobrażenie o Ciri jak Freya Allan. Charakterystyczna uroda aktorki idealnie pasuje do świata, w którym ma pełnić kluczową rolę Dziecka Starszej Krwi.

Niestety, równocześnie jej wątek stanowi sam w sobie największą wadę produkcji. Spajając opowiadania w jedną historię, twórcy wielokrotnie przeplatają wydarzenia z różnych lat. Jedynym wątkiem, który stanowi nasze odniesienie do współczesności, poza którego ramy nie wychodzimy czasowo, jest ucieczka dziewczyny z rodzinnego zamku.

I choć zarysowanie antagonisty w postaci Cahira (Eamon Farren) wypada dobrze, wątek ciągnięty przez całe osiem odcinków nuży, zwłaszcza że jego postęp jest zbyt wolny. W rezultacie otrzymujemy znane z książek sekwencje w Brokilonie i ucieczki po lasach, które stają się tłem dla historii o ghulach i strzygach.


Zobacz też: Roman Polański: “Nóż w wodzie”

My, Słowianie

Ustalmy jedno: Wiedźmin Andrzeja Sapkowskiego nie był nigdy szczególnie słowiański. Niektóre imiona bohaterów i miejsc brzmią swojsko, ale autor wielokrotnie odżegnywał się od prób osadzania akcji książek na mapach średniowiecznej Europy. Wiedźmiński świat stanowi wielki miks kultur, języków i mitologii, które bazują na tolkienowskiej wizji fantastycznego świata; podobnie jak przeważająca większość fantasy.

Nie zmienia to jednak faktu, że Geralt z Rivii znany jest na świecie w dużej mierze z gier CD Project Red, których nieodłącznym elementem stał się wschodnioeuropejski folklor bazujący na polskiej literaturze i podaniach ludowych. Stało się to poniekąd marką samą w sobie, a dla polskich fanów oczywistym zaczęło być, że wszystkie wsie, które odwiedza Biały Wilk winny być kryte strzechą rodem z mickiewiczowskich wierszy.

Bez wątpienia twórcy serialu chcieli się znacząco odciąć od estetyki znanej z gier i stworzyć własną. Stąd nie zobaczycie wiedźmina z dwoma mieczami na plecach, a jedynie specjalny futerał, z którego w zależności od potrzeby dobywa żelaznego lub srebrnego miecza.

I choć już w pierwszych minutach pilotażowego odcinka powita nas swojsko brzmiąca Marilka, nie spodziewajcie wielu akcentów w tym stylu. Z pewnością jest to świadomy zabieg i świat w interpretacji twórców jest w bardzo ładny sposób szary i brzydki. Tym samym jest też niestety dość przeciętny. Powiedzmy sobie szczerze: może i Południce na spalonych słońcem wiejskich polach były niekanoniczne, ale rozbudzały emocje i wyobraźnię, czyniąc z nierzeczywistej, ale swojskiej lokalnej kultury doskonały produkt eksportowy na zachód.

Ostatnie życzenie

Niezależnie od tego, jaka produkcja wylądowałaby na Netfliksie 20 grudnia 2019 roku, część odbiorców byłaby niezadowolona. Przy tak trudnym gatunku i tak wysokich oczekiwaniach nie dało się stworzyć produktu choćby bliskiego ideałowi.

Wyłączając z dyskusji tych, którym przeszkadzać będzie kolor skóry Fringrilli Vigo albo driad w brokilońskim lesie, oraz dopatrzą się wszędzie złowrogiej politycznej poprawności, pojawią się głosy osób, których oczekiwania brutalnie zderzą się z rzeczywistością. Nie można im odebrać prawda do tej krytyki. Podobnie jak tym, którzy okrzykną film spełnieniem fanowskich marzeń. Wreszcie, część osób odbije się przez ilość magii i wątków oraz ogólną nieprzystępność świata.

Dostaliśmy tylko i aż bardzo solidną produkcję. Bezpieczną; nie nudną, ale nie porywającą. Wykalkulowaną, ale niepozbawioną serca. Wierną oryginałowi, ale z ambicjami, żeby reinterpretować słowa autora.


Zobacz też: 9 gier, które przypominają filmy [ZESTAWIENIE]

Zasiadałem do seansu bez wielkich oczekiwań, z umiarkowaną ciekawością. Dostałem natomiast opowieść, w którą wsiąknąłem na osiem godzin. Opowieść, którą chciałem dostać od wielu lat i dopiero po seansie zdałem sobie sprawę, jak bardzo jej potrzebowałem. Dlatego, jeśli mogę mieć swoje życzenie, powiem że chcę więcej. Odwagi Lauren! Masz mój miecz. Jeśli dałaś radę z opowiadaniami, saga stoi przed Tobą otworem.

Ocena

7 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.