FelietonyPublicystykaTEMAT MIESIĄCA 02/20

Z biednego Wschodu do rasistowskiej Kalifornii. Dlaczego Chińczycy emigrują do Stanów? [Hong Kong]

Paweł Gościniak
fot. Reklama zachęcająca do przypłynięcia do Kalifornii, G.F. Nesbitt & Co., ok. 1850 roku

Wypływali z Kalifornii, żądni złota, bogactwa i lepszego życia. Zostawiali rodziny i wszystko, co mieli, w pogoni za amerykańskim snem. Przestrzeń kulturowa, jaka dzieliła ich z Zachodem, była niewyobrażalna, przez co nie potrafili się asymilować z Amerykanami. Szybko stali się ofiarami rasizmu i wykluczenia społecznego – byli mordowani albo uciekali do Chinatown, gdzie trudzili się handlem opium i hazardem. Sprowadzali ze swojej ojczyzny kobiety, które pracowały w burdelach, bo ciężko nazwać te miejsca domami publicznymi.

Ich wnuki uciekały z Państwa Środka, aby spełnić te samo marzenie. Nie godziły się na maoistowski Wielki Skok Naprzód i klęskę głodu, która zabiła 36 mln ludzi. Nie chciały przyglądać się Rewolucji Kulturalnej ani Masakrze na Placu Tiananmen. Wybierały świat obiecujący bogactwo, lecz znany im równie słabo, co ich przodkom. Wczoraj byli znienawidzeni i odrzuceni, dziś budują trzecią co do wielkości imigrację w Stanach Zjednoczonych. Przybywają, aby zdobyć wykształcenie i dopiero wtedy zastanawiają się, czy wrócić do Chin. Wybór ten nie jest prosty, bo Zachód oferuje im wiele więcej niż ojczyzna.

Poznajcie historię tego, jak Chińczycy znaleźli się w Stanach Zjednoczonych. To uzupełnienie wątku filmów mówiąc o tamtejszej emigracji i opowieść o dwóch narodach, z których jeden bardzo szybko zapomniał, że jeszcze niedawno sam wdarł się bez zaproszenia do Nowego Świata.

fot. Chińscy emigranci w drodze do Ameryki, rok 1876

Pierwsza fala (ok. 1850-82) – wojny opiumowe i kalifornijska gorączka złota

W XIX wieku Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska, ta znana z serialu Tabu, kupowała od Chińczyków herbatę, jedwab, ryż i wytwory rzemieślnicze, tworząc tym samym olbrzymi rynek zbytu. Za towary płaciła głównie opium, narkotykiem zawierającym m.in. morfinę i kodeinę, który w przeszłości stosowano jako lek przeciwbólowy. Chińczykom bardzo się ten wynalazek spodobał, przez co szybko się od niego uzależnili. Ówczesny cesarz Daoguang nie chciał pogrążać swojego narodu w nałogu, więc nakazał zniszczyć skrzynie z opium, co Wielka Brytania wykorzystała jako pretekst do wojny. Można by powiedzieć, że to swego rodzaju kolejna historyczna odsłona słynnego bostońskiego picia herbaty, tyle że Chiny tę walkę przegrały i w 1842 roku musiały oddać Hongkong w ręce Brytyjczyków.

14 lat po rozejmie państwo królowej Wiktorii po raz kolejny próbowało wciskać mieszkańcom Państwa Środka narkotyk. Ci, pełni dumy, nie chcieli zgodzić się na takie traktowanie. Wzięli zatem udział w kolejnej, pozornie przegranej wojnie, w wyniku której Hongkong otworzył się na handel. Chińczycy otrzymali od losu szansę poznania Nowego Świata. Tak też zaczęła się pierwsza fala emigracji.

Przypływali na zachodnie wybrzeże, do Kalifornii, gdzie brali się za jakąkolwiek pracę, która wymagała dwóch rąk, nawet jeśli obydwie były lewe. Najczęściej zajmowali się rolnictwem, konstrukcją torów kolejowych lub górnictwem, gdzie trudzili się wydobywaniem złota. Nie znali języka angielskiego ani amerykańskiej kultury. Nic więc dziwnego, że w 1850 roku przebywało tam zaledwie 7 kobiet w porównaniu z 4 tys. mężczyzn. One, znające jedynie świat służalczości czy skrępowanych stóp, początkowo nie widziały tam dla siebie miejsca.

W państwie, gdzie rządził dziki kapitalizm, ciężko było się Azjatom odnaleźć. Stany Zjednoczone, zbudowane na filarach chrześcijaństwa, w XIX wieku nadal bardzo stawiały na religię. Chińczycy, wychowani w duchu taoizmu, buddyzmu czy konfucjanizmu, niechętnie wybierali Jezusa. Zaledwie 20% z nich decydowało się dźwigać krzyż. Ta niechęć do asymilacji sprawiła, że Amerykanie coraz ostrzej wypowiadali się o przybyszach ze Wschodu. I to nie tylko ze względu na wyzwanie, ale też przyzwyczajenia, zachowania czy po prostu kolor skóry.

W latach 70. rasistowskie działania wymierzone w Azjatów wyglądały niewinnie jak na tamte czasy. Krzykacze polityczni nawoływali do zakazania imigracji, a gazety, jak San Francisco Chronicle, rzucały nagłówkami typu “Chińska inwazja! Nadchodzi ich 900 tysięcy”. Oczywiście liczba ta jest mocno przesadzona, tylu Chińczyków pojawiło się w Stanach dopiero pod koniec XX wieku.

fot. Nagłówek San Francisco Chronicle, 1873 rok

W tym czasie do USA przypłynęło blisko 3,5 tys. kobiet, z których aż 60% zawodowo trudziło się prostytucją, co urzędnicy wykorzystali jako pretekst do zmiany prawa. W 1879 roku Kalifornia ogłosiła nową konstytucję, która pozwoliła im na odsunięcie Chińczyków od pracy w korporacjach czy instytucjach rządowych. Trzy lata później wszedł w życie Chinese Exclusion Act, dokument, który na kilkadziesią lat zupełnie zmienił ich sytuację.

Amerykański rasizm, morderstwa i walka o godność

Do 1890 roku wyrzucono z pracy na kalifornijskiej roli blisko 75% chińskich pracowników. Ci, nie mając gdzie się podziać, musieli uciekać do większych miast i tamtejszych Chinatown. Tak trafili do San Francisco czy Nowego Jorku, gdzie założyli największe ze swoich dzielnic. Wszystkim urodzonym w Stanach Zjednoczonych Chińczykom odebrano obywatelstwo. Konstytucja mówiła wtedy, że może posiadać je wyłącznie biały człowiek, co kłóciło się wyraźnie z tzw. prawem ziemi. Zabierano więc “kolorowym” majątki i nakładano na nich absurdalnie wysokie podatki. Amerykanie chcieli ich przepędzić, choć jeszcze kilkanaście lat temu część z nich przelewała krew w wojnie secesyjnej, głównie po stronie Unii.

Chińczycy chcieli polepszyć swoją sytuację, więc formowali związki zawodowe, m.in. w San Francisco, gdzie walczyli przede wszystkim o bardziej ludzkie warunki pracy i prawo do edukacji dla swoich dzieci. Komiczne jest, że dziś role się odwróciły i to druga strona musi się zrzeszać, aby walczyć z azjatyckimi biznesmenami, co świetnie pokazuje zwycięzca Oscarów, dokument Amerykańska Fabryka.

Jednak wszystkie starania imigrantów o odzyskanie godności dosłownie legły w gruzach. Część górników ze Stanów Zjednoczonych stwierdziła, że weźmie sprawy w swoje ręce. W takich miejscach jak Rock Springs w 1885 roku czy Hells Canyon dwa lata później dokonano masakr, w wyniku których zginęło kilkudziesięciu Chińczyków. Mordercami kierowała nienawiść rasowa i chciwość, aby położyć ręce na czyimś złocie. Sytuacja ta powtórzyła się wielokrotnie sto lat później, ale już w Państwie Środka. Tam chińscy górnicy mordowali swoich współpracowników, aby wymusić od skorumpowanych właścicieli kopalni pieniądze z ubezpieczenia na życie. W 2003 roku sprawę tę przybliżył widzom film Blind Shaft, o którym felieton napisałem tutaj.

fot. Amerykańscy górnicy chińskiego pochodzenia w Kolorado, Dr. James Underhill, ok. 1920 roku

Ci, którzy uciekli do Chinatown, starali się rozkręcić nielegalny biznes. Często otwierali warzywniaki, gdzie na zapleczu palili opium i uprawiali hazard, najczęściej wybierali loterie. Poza tym, aby się wzbogacić, importowali kobiety ze Wschodu. Kupowali je od biednych rodzin, zabierali z tamtejszych portów pod obietnicą małżeństwa albo zwyczajnie porywali. Część z nich sprzedawano kupcom jako konkubiny, a resztę wysyłano do chińskich domów publicznych “wysokiej klasy” albo do mieszanych burdeli “niskiej klasy”. Bicie i torturowanie ich za niewystarczającą jakość usług była na porządku dziennym. Prostytucja i sposób, w jaki Chińczycy traktowali kobiety, to temat na osobny artykuł, o który kiedyś być może się pokuszę. W końcu kino daje nam mnóstwo przykładów, jak to wyglądało i prawdopodobnie nadal wygląda – od dotykającej prostytucji trylogii Fruit Chana po The Joy Luck Club, opowieść o chińskich matkach-emigrantkach, pragnących zapewnić swoim córkom lepsze życie w Nowym Świecie.

W 1900 roku w Stanach Zjednoczonych w 20 komunach żyło blisko 120 tys. Chińczyków. Amerykańska polityka stawała się powoli coraz bardziej otwarta. W 1924 roku pozwolono rocznie 105 mieszkańcom Państwa Środka przybywać do měi guó, czyli “pięknego kraju”, choć to dopiero II wojna światowa stworzyła okazję dla pojawienia się kolejnej prawdziwej fali emigrantów.

Druga fala (1949 – 80.)

W latach 30. i 40. komuniści pod wodzą Mao Zedonga walczyli z rządzącym Kuomitangiem. Gdy w 1937 roku wybuchła II wojna chińsko-japońska, obie strony tymczasowo połączyły siły przeciwko wspólnemu wrogowi. Powstały wskutek tego sojusz Amerykanów i Chińczyków doprowadził w 1943 roku do wcielenia w życie dokumentu The Manguson Act, dzięki czemu części imigrantów osiedlonych w Stanach Zjednoczonych nadano obywatelstwo. Jednak dopiero w 1965 roku dzięki licznym protestom wywalczyli m.in. prawa własności i pozwolenie na legalne prowadzenie biznesów. W tym czasie USA wprowadziło także tymczasowe programy pracy dla wykwalifikowanych robotników i w końcu w znacznym stopniu pozwoliło emigrantom przybywać do Nowego Świata. Skorzystali na tym nie tylko Chińczycy, ale również Meksykanie czy Europejczycy.

Po klęsce Japonii w 1945 roku wojna domowa wybuchła na nowo. Ostatecznie zwyciężyła w niej Komunistyczna Partia Chin, wspierana przez Związek Radziecki. 1 października 1949 roku powstała Chińska Republika Ludowa, która na zawsze odmieniła oblicze Państwa Środka.

fot. Mao Zedong deklaruje utworzenie Chińskiej Republiki Ludowej, Orihara1, 1949 rok

Obłęd Mao Zedonga, który pochłonął kilkadziesiąt milionów istnień

W 1958 roku Mao Zedong wpadł na genialny pomysł zrealizowania kampanii Wielkiego Skoku Naprzód, dzięki któremu Chiny miałyby prześcignąć Wielką Brytanię czy Stany Zjednoczone pod względem przemysłowym. Wielki plan porzucenia rolnictwa na rzecz industrializacji okazał się napisany na kolanie krwią milionów obywateli.

W praktyce przewodniczący ChRL nakazał wszystkim mieszkańcom kraju budować żelazne piece, w których przetapiano wszelkie metalowe przedmioty. Do ognia szły garnki, sztućce, maszyny rolnicze, narzędzia, zabawki – dosłownie wszystko, co dało się stopić. Problem w tym, że powstały w wyniku tej obróbki materiał nie nadawał się do wykorzystania w praktyce. Państwo Środka, zamiast ruszyć do przodu, jedynie cofnęło się ogromnym kosztem.

Ze względu na przetopienie dosłownie wszystkiego, rolnictwo w Chinach upadło. Komuniści nie potrafili zorganizować gospodarki agrarnej na nowo. Nie było ani komu, ani czym, dbać o to, aby ludność miała co jeść. Większość wyprodukowanej żywności trafiała do większych miast, takich jak Pekin czy Szanghaj. Warto mieć przy tym na uwadze, że na Wschodzie nie było wtedy kilkunastomilionowych metropolii, które dziś wydają się czymś oczywistym. Znaczna część ludności mieszkała na wsiach, a w czasie Wielkiego Skoku Naprzód również w gospodarstwach przypominających nasze kochane PGR-y. Partia zakazała spożywania posiłków we własnych domach, bo przecież nie można było mieć metalowych garnków do gotowania. W związku z tym komuniści wyznaczyli do wspólnego jedzenia specjalne stołówki. Na każdego obywatela przypadało średnio kilkadziesiąt gramów ryżu bądź mączki kukurydzianej dziennie. Tak się nie dało żyć.

W ciągu trzech lat Wielki Głód pochłonął dziesiątki milionów istnień. Statystyki rządowe, którym z wiadomych względów nie ufam, mówią o 15 milionach osób, które zabiła polityka Mao Zedonga. Inne źródła wskazują na liczby takie jak 36 czy 45 milionów. Każda z tych liczb jest straszna, ale jeszcze bardziej przeraża los pojedynczych osób dotkniętych tym wspaniałym planem. Liao Yiwu w genialnym reportażu “Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych” miał okazję porozmawiać z kilkoma z nich. Co było na porządku dziennym?

Głodni i schorowani z braku żywności zmuszeni byli do jedzenia liści, traw i wszystkiego, co było pod ręką. Gdy brakowało im nawet tego, spożywali glinkę, która zatrzymywała uczucie głodu. Niestety, blokowała ona także jelita, więc trzeba było je przeczyścić. Taką kurację głodujący powtarzali wielokrotnie, tylko po to, żeby przeżyć.

fot. Plakat propagandowy z czasu Wielkiego Skoku Naprzód, 1960 rok

Czasami dochodziło również do kanibalizmu, tak samo jak podczas Wielkiego Głodu na Ukrainie. Jeden z rozmówców Liao Yiwu opowiedział wstrząsającą historię na ten temat. Jak wspomniałem, w tym czasie zakazano w Chinach spożywania posiłków we własnych domach. W nocy narrator opowieści zauważył dym wychodzący z komina jednego z domostw, więc z ciekawości poszedł sprawdzić, co się tam dzieje. Gdy uchylił drzwi, wszędzie było ciemno. W blasku księżyca dostrzegł jedynie kilkuosobową rodzinę oświetloną ledwie widocznym płomieniem z paleniska. Mieszkańcy domu zajadali się czymś, co gotowało się w garnku i przypominało zwierzęce bądź ludzkie kończyny. Ojciec był w stanie powiedzieć tylko tyle: “Nie mieliśmy wyboru. Jest nas tyle, a wszyscy głodni. Ona miała zaledwie 3 lata i nie chcieliśmy patrzeć na to, jak męczy się i głoduje razem z nami”.

Trzeba mieć oczywiście do tych osobistych historii pewien dystans, ponieważ ludzie mają w zwyczaju koloryzowanie swoich wspomnień. Jednak muszę zaznaczyć, że do dziś o Wielkim Głodzie w Chinach się nie naucza, a mówić nie wypada. Rodzice czy dziadkowie niechętnie opowiadają dzieciom czy wnukom o tych wydarzeniach, aby nie narazić ich na kłopoty z rządem.

Zniszczyć inteligencję i zachodnie ideały

Po fatalnym Wielkim Skoku Naprzód Zedong został odsunięty na bok, a jego obowiązki przejął Liu Shaoqi. Przyjął on odmienną strategię, dzięki czemu reformy gospodarcze jego sztabu doprowadziły do naprawy rolnictwa i przemysłu. Mao czuł, że traci władzę i oskarżył nowego przewodniczącego o kierowanie Chin w stronę kapitalizmu. W 1964 roku przygotowywał się do przewrotu i wydał słynną Czerwona książeczkę, w której znalazły się komunistyczne wytyczne dla narodu. Ponad 400 stron przesiąkało kwintesencją propagandy wymierzonej w ludzi myślących samodzielnie. Przez następne lata Cytaty Przewodniczącego Mao okazały się zmorą wszystkich Chińczyków.

W 1966 roku z inicjatywy Mao rozpoczęła się Rewolucja Kulturalna. Ruch ten miał na celu spopularyzowanie ideałów komunistycznych wśród ludności, co było pretekstem do wprowadzenia chaosu w państwie i przejęcia władzy. Wyprani z otwartości umysłu nastoletni Chińczycy ochoczo wstępowali w szeregi partii, a także donosili na znajomych, którzy “szerzyli prawicową propagandę”. Czerwonogwardziści walczyli z inteligencją, religią i wszystkim, co w minimalnym stopniu odstawało od rzekomych przekonań proletariatu. Niszczyli świątynie, domy, dzieła sztuki czy nawet częściowo Zakazane Miasto. Jakakolwiek styczność z zachodnią kulturą, chociażby przez muzykę czy literaturę, była piętnowana, przez co w latach 1967-72 nie nakręcono w Chinach żadnego filmu fabularnego. Wystarczyło nawet wspomnieć o czymś związanym z Zachodem, aby móc zostać posądzonym o “zdradę partii”. Tortury, publiczne oskarżenia, masowe zsyłki do obozów pracy czy więzień były na porządku dziennym. “Kontrrewolucjonistą” mógł stać się również każdy, kto w minimalnym stopniu nawiązywał do klasycznych, chińskich tradycji.

Studenci musieli obowiązkowo stawiać się na spotkaniach, gdzie czytano Czerwoną książeczkę i wbijano im do głowy komunistyczną papkę. Program edukacji uległ znacznej zmianie, na czym ucierpieli nie tylko uczniowie, ale i doświadczeni nauczyciele. W swojej autobiografii pisze o tym Fabienne Verdier, jedna z pierwszych zagranicznych studentek, która miała okazję uczyć się w Chinach od 1985 roku. Ze względu na czystki wśród nauczycieli podczas rewolucji kulturalnej, niezwykle ciężko było jej znaleźć tradycyjnego mistrza kaligrafii. Poprzedni już nie żyli albo nie mieli następców, bo przekazywanie tej wiedzy dotychczas było surowo karane.

W obliczu tak straszliwych przeżyć ci, którym udało dostać się do Hongkongu czy Tajwanu, uciekali drogą morską do Stanów Zjednoczonych. W znacznej części byli to ludzie młodzi, studenci, którzy nie chcieli przyswajać maoistowskich ideałów. “Kontrrewolucjoniści”, “prawicowcy” i “wrogowie klasy” szukali godnego życia za oceanem, dlatego imigranci w USA nie byli już wyłącznie robotnikami napływowymi. Dołączyła do nich rzesza inteligencji czy studentów, która sprawiła, że Chińczycy zaczęli nosić białe kołnierzyki. Od 1950 roku do 1960 roku populacja amerykańskich imigrantów z Państwa Środka podwoiła się.

fot. Plakat propagandowy z czasu Rewolucji Kulturalnej, lata 1966-76

Trzecia fala (1980. – 90.)

Po śmierci Mao Zedonga władzę przejął Deng Xiaoping. Pod jego rządami państwo stopniowo zaczęło odchodzić od maoistowskiego zamordyzmu i powoli otwierało się na Zachód. W roku 1979 Chiny i Stany Zjednoczone po raz pierwszy po II wojnie światowej nawiązały relacje polityczne. Tamtejsze reformy ekonomiczne i podejście globalistyczne przyczyniły się do tego, że Państwo Środka jest dziś jednym z najlepiej prosperujących krajów na świecie.

Nie oznacza to jednak, że Chińczycy porzucili swoje skrajne ideały. Protesty studenckie, które miały miejsce w 1989 roku, stanowiły ogromne zagrożenie dla komunistów. Po śmierci Sekretarza Generalnego Hu Yaobanga, zwolennika reform, na wielu pekińskich uniwersytetach młodzi ludzie zaczęli otwarcie wyrażać swój sprzeciw wobec bieżącej polityki Chin. W kwietniu tysiące studentów wyruszyło na Plac Tiananmen, gdzie wystosowali siedem żądań do rządu. Domagali się m.in. uszanowania demokratycznych i wolnościowych poglądów Hu Yaobanga, przyznania, że poprzednie kampanie polityczne wymierzone w Zachód i liberalizm były błędne, opublikowania danych dotyczących dochodów urzędników czy zaprzestania cenzury w prasie.

Do protestów przyłączali się także robotnicy. 21 kwietnia blisko 100 tys. osób maszerowało po Placu Niebiańskiego Spokoju, a plotki dotyczące wystąpień szybko się rozchodziły. Do walki o wolność dołączały uczelnie w całym kraju, więc partia musiała działać. Początkowo zachowywała się spokojnie i zorganizowała spotkanie z przedstawicielami organizacji studenckich. Ci jednak nie mieli zamiaru się ugiąć. 13 maja, na dwa dni przed wizytą Michaiła Gorbaczowa, rozpoczęli strajk głodowy, w którym wzięło udział około 300 tys. osób. Ze względu na zerwane relacje polityczne żaden przywódca ZSRR nie pojawił się w Chinach od prawie 30 lat, więc ze względu na trwające demonstracje przywódcy ChRL stracili twarz przed Rosjanami.

Również mieszkańcy Hongkongu wspierali protesty i zorganizowali 27 maja wspólne śpiewanie piosenek patriotycznych, w którym wzięło udział ponad 300 tys. osób. Następnego dnia 1,5 mln ludzi, czyli ćwierć populacji miasta, urządziła paradę. Nasilenie ruchów obywatelskich sprawiło, że rząd musiał podjąć konkretniejsze działania niż tylko apelowanie do protestujących. Niestety, Państwo Środka pod koniec maja postawiło na mobilizację wojska. Na początku czerwca Chiny oskarżyły Zachód, w tym Stany Zjednoczone, o wspieranie studentów w celu obalenia reżimu komunistycznego. Ubrani po cywilnemu żołnierze przemycali broń do miasta i szykowali się na masakrę.

W nocy z 3 na 4 czerwca wojsko otworzyło ogień wprost do demonstrantów. Nawiązała się walka – młodzież wyposażona w kamienie, patyki i koktajle Mołotowa stanęła naprzeciw w pełni wyposażonej armii. Około północy na placu znajdowało się do 80 tys. studentów. Rano czołgi wkroczyły do miasta, a po drodze rozjechały kilkanaście osób. 5 czerwca wystąpił przeciwko nim tzw. Tank Man, bohater jednej z najbardziej znanych fotografii XX wieku. Ten wystąpił przed kolumną czołgów, która próbowała go ominąć, zamiast przejechać.

fot. Tank Man, Jeff Widener, 1989 rok

Ci, którym udało się przeżyć masakrę na Placu Tiananmen, nie mieli lekkiego życia. Rząd masowo aresztował demonstrantów, a także tuszował informację dotyczące liczby zabitych osób. Oficjalnie mówiono, że w ramach “oczyszczania placu” zginęło 300 cywili i żołnierzy, w tym tylko 23 studentów. Chiński Czerwony Krzyż donosił o 2600 ofiarach, natomiast ambasador Wielkiej Brytanii, Alan Donald, powołując się na “dobrego przyjaciela w chińskim rządzie”, informował o minimum 10 tys. zabitych. Do dziś Chińczycy niechętnie mówią o tym wydarzeniu, a przede wszystkim nie uczą się o nim w szkołach. Moja przyjaciółka nie wiedziała o protestach, dopóki w wieku 18 lat nie zdecydowała się na korzystanie z VPN-a i przeglądanie zachodniego internetu. Jest to na tyle abstrakcyjne, że jeśli w chińskich mediach społecznościowych ktoś spróbuje wrzucić post z datą demonstracji na Placu Niebiańskiego Spokoju, zostanie on automatycznie usunięty. Post, nie obywatel.

Po tych tragicznych wydarzeniach 17 tys. studentów z Chin otrzymało pozwolenie na pobyt w Stanach Zjednoczonych. Co ciekawe, w całej historii emigracji Państwa Środka znane są przykłady zdesperowanych osób, które próbowały przepłynąć rzekę dzielącą Shenzhen od Hongkongu. Dostanie się do portu umożliwiało ucieczkę z kraju. Niestety, pokonanie drogi wpław zdarzało się na tyle często, że żołnierze zaczęli patrolować ten teren. Nurków aresztowano albo do nich strzelano.

Czwarta fala (1990. – do dziś)

Dziś Chińczycy, podobnie jak ich przodkowie, szukają w Ameryce lepszego życia i stabilizacji ekonomicznej. W ich ojczyźnie komunistyczne ideały wrosły w kapitalistyczny system gospodarczy, tworząc wyjątkową w dziejach ludzkości hybrydę. W Chinach wolność niby występuje, ale zdecydowanie nie w takim stopniu jak na Zachodzie. Poza tym po drugiej stronie globu jest czystsze, nieskażone tak strasznie przemysłem powietrze, jedzenie czy woda kuszące tych, którzy dbają o swoje zdrowie.

Obecnie najczęściej z Państwa Środka do Ameryki wyruszają ludzie młodzi, którzy stanowią aż 33% zagranicznych studentów w Stanach Zjednoczonych. Blisko połowa przebywających tam Chińczyków powyżej 25 roku życia posiada co najmniej licencjat, w porównaniu z 32% innych imigrantów i 33% Amerykanów. Są statystycznie lepiej wykształceni, lepiej posługują się językiem angielskim i częściej zajmują stanowiska kierownicze niż przybysze z innych krajów. Wydaje się, że wynika to przede wszystkim z kultu ciężkiej pracy, jaki wynoszą ze swojej ojczyzny. Wiara Chińczyków w to, że edukacja stanowi klucz do sukcesu, jest ogromna.

O tym, jak ich aktualna sytuacja wygląda z perspektywy zwykłych ludzi, porozmawiałem z dwoma studentami, Lee i Veronicą, których korzenie sięgają Hongkongu i Pekinu. W wywiadzie opowiedzieli o przybyciu ich rodzin do Stanów, pielęgnowaniu (lub nie) tradycji chińskich w domu, prawdzie o stereotypach dotyczących Azjatów, asymilacji, Chinatown, gangach, filmach i wielu innych ciekawych rzeczach. Stwierdzili też, czy czują się bardziej Amerykanami czy Chińczykami. Do przeczytania rozmów zapraszam już niebawem.

Źródła:

Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych, Liao Yiwu, wydawnictwo Czarne

Pasażerka ciszy. Dziesięć lat w Chinach, Fabienne Verdier, wydawnictwo W.A.B.

Chiny bez makijażu, Marcin Jacoby, wydawnictwo Muza

Ulica wiecznej szczęśliwości. O czym marzy Szanghaj, Rob Schmitz, wydawnictwo Czarne

https://www.migrationpolicy.org/article/chinese-immigrants-united-states

https://www.youtube.com/watch?v=enJL68owfDw

https://en.wikipedia.org/wiki/History_of_Chinese_Americans

https://en.wikipedia.org/wiki/Chinese_Exclusion_Act

Do tego książki, których nie pamiętam, rozmowy ze znajomymi z Chin i Stanów Zjednoczonych i inne informacje, zdobyte “przy okazji”.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.