Advertisement
PublicystykaWywiady

Bartosz M. Kowalski: “Jestem dzieckiem VHS-ów”. Wywiad z twórcą “pierwszego polskiego slashera”

Marcin Kempisty
Bartosz M. Kowalski
Bartosz M. Kowalski, fot. Leszek Zych/Polityka

W skrócie:

  • “Ja się na takim kinie wychowałem, jestem dzieckiem VHS-ów. Od najmłodszych lat oglądałem horrory, kino grozy klasy b, slashery, które nie traktują się poważnie.”
  • “Filmów nie robi się dla siebie. Śledząc box office ostatnich lat, widać że w Polsce ludzie chodzą do kina na horrory. Więc widz jest gotów, ale czy na polskie kino grozy? Jest tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić.”
  • “Obozy offline istnieją, dzieciaki wysyłane są do lasu i odcięte od komórek. To fajny punkt wyjścia do horroru, bo z jednej strony pojawia się okazja, żeby powiedzieć coś o naszej rzeczywistości, o wszechobecnej technologii a z drugiej strony to łatwy sposób, żeby naszych bohaterów odciąć od świata.”
Zapraszamy też do naszej recenzji filmu. 

Marcin: Skąd pomysł na zrealizowanie filmu w konwencji slashera?

Bartosz: Pomysł na slasher to prehistoria. Ja się na takim kinie wychowałem, jestem dzieckiem VHS-ów. Od najmłodszych lat oglądałem horrory, kino grozy klasy b, slashery, które nie traktują się poważnie. Zaczęło się od tego, że po kryjomu  wypożyczałem je na kasetach, ale moi rodzice bardzo szybko zaakceptowali moją fascynację. Także pomysł, żeby w ogóle robić kino grozy w Polsce pojawił się po raz pierwszy w wieku dwunastu, trzynastu lat. Zaraz po studiach chodziłem z różnymi scenariuszami horrorów po producentach, ale nic z tego nie wychodziło, więc wgryzłem się w kino dokumentalne, które mnie zafascynowało. Mój debiut fabularny “Plac zabaw” też nie był horrorem tylko trudnym kinem zaangażowanym społecznie. Dopiero teraz wszystko tak się ułożyło, że miałem realną możliwość nakręcenia filmu. Poznałem pasjonatów, którzy tak jak ja chcieli zaryzykować.

Co się w takim razie zmieniło na rynku, wśród producentów, może w świadomości widzów, że pojawiła się możliwość zrealizowania takiego kina gatunkowego?

Wydaję mi się, że jakimś punktem przełomowym była nasza współpraca z platformą Showmax, dla której zrobiliśmy krótkometrażową etiudę “Zacisze”. To była oczywiście forma reklamowa z Piotrem Cyrwusem i Iwoną Wszołkówną w rolach głównych, ale była to konwencja slashera z przymrużeniem oka. To był piętnastominutowy film, który pokazał, że przy niewielkich środkach można zrealizować coś fajnego. W końcu mieliśmy coś namacalnego, nie tylko pomysły, tekst, pasję i miłość do takiego gatunku. Mogliśmy pokazać potencjalnym inwestorom, w jakim kierunku chcielibyśmy iść i ile to kosztuje.

Jaki mieliście budżet na ten film? 

Mniejszy niż na “Plac zabaw”, a “Plac zabaw” był niskobudżetowy.

"Plac zabaw" w reżyserii Bartosza M. Kowalskiego
“Plac zabaw” w reżyserii Bartosza M. Kowalskiego

Myślisz, że polska widownia jest gotowa na przyjęcie takiego kina czy nie zastanawiasz się nad tym i robisz to bardziej dla siebie?

Filmów nie robi się dla siebie. Śledząc box office ostatnich lat, widać że w Polsce ludzie chodzą do kina na horrory. Więc widz jest gotów, ale czy na polskie kino grozy? Jest tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. Przez ostatnie pięćdziesiąt lat w Polsce prób okołohorrorowych było raptem kilka, mniej czy bardziej udanych. Dzisiaj ten gatunek praktycznie nie istnieje. Nie wiem dlaczego. Może to wynika z tego, że horror, szczególnie w Europie, wciąż jest traktowany jak sztuka niższa? Tak czy siak, czuję że widz powinien takie kino też móc oglądać. Ja sam jako widz, już od czasów szkolnych ubolewałem, że na świecie tych gatunków filmowych jest więcej. A u nas horror czy sci-fi nie ma racji bytu. Chciałbym w gąszczu komedii romantycznych i sensacji móc wybrać się do kina na rodzimy horror.

Rzeczywiście tak jest, że w Europie horror w ogóle nie jest szanowany. Jak sobie pomyślę o starych twórcach, jak Mario Bava czy Dario Argento, to każdy mógłby się uczyć od nich, jak budować klimat, jak tworzyć kolorystyczne orgie… Ale wróćmy do meritum. “W lesie dziś nie zaśnie nikt” jest reklamowany jako horror, ty mówisz, że to jest slasher ale mi ten film kojarzy z jakimś komediowym gore. Według ciebie jakie elementy filmu wrzucają go do szufladki z etykietą “slasher”? 

Slasher jest specyficznym podgatunkiem, który ma całą listę elementów które powinien zawierać. Od oczywiście tych podstawowych, że jest grupa młodych ludzi, że znikają jeden po drugim, przez szczegóły, że samochód nie zapala w kluczowym momencie. [śmiech] Mi się komediowy gore bardziej kojarzy z Tromą, wydaje mi się że jesteśmy daleko od takiej konwencji. Horror jest dość szerokim pojęciem, jego podgatunków jest dużo. My chcieliśmy zamknąć się w ramach slashera, ale zrobić to trochę jednak po swojemu.

Z których filmów najbardziej czerpałeś? Które filmy oglądałeś, rozkładałeś na czynniki pierwsze, żeby sobie wyznaczyć wszystkie najważniejsze elementy slashera?

Siedzę w kinie grozy od dziecka, oglądam i oglądałem naprawdę wiele tytułów. Właśnie od Bavy, Fulciego przez Romero po filmy Hammera. Od Universal monster movies po nowożytne remake’i. Oglądam wszystko. I pewnie każdy film coś we mnie zostawił, w jakiś sposób mnie zainspirował. No dobra, może nie każdy. [śmiech]  Stworzyłem dla ekipy i obsady listę kilkunastu filmów do obejrzenia, woli inspiracji i zapoznania się miksem konwencji. Na liście była głównie klasyka. Natomiast w trakcie tworzenia scenariusza, od inspiracji ważniejsze było kombinowanie, jak przy niewielkich środkach zrobić coś widowiskowego. Mieliśmy 23 dni zdjęciowe, średnio osiem scen dziennie, codziennie efekty i wielogodzinna charakteryzacja. Tempo było zabójcze.

Ile czasu potrzebowaliście na zrobienie charakteryzacji tym postaciom?

Sześć, siedem godzin, czasem nawet więcej. Zaczynali w połowie nocy, o ósmej rano zaczynały się zdjęcia, później cały dzień. Michał Zbroja, który grał obu zabójców miał po dwie, trzy godziny przerwy i znów zaczynał kolejną charakteryzację. Staraliśmy się to oczywiście tak zaplanować, żeby mieli dzień, dwa dni przerwy, ale to był hardkor.

Horrory Hammera
Horrory Hammera stanowią jedną z wielu inspiracji reżysera.

Cechą charakterystyczną slasherów jest dobór morderców. Najczęściej są to jacyś psychopaci mordujący nożami, których motywacja jest przedstawiana przez reżyserów przy pomocy dość tandetnej psychoanalizy. Ty jednak poszedłeś w inną stronę, stawiając na mutantów i “czyste” zło. Skąd taki wybór?

Inspiracją byli bliźniacy, którzy kiedyś mieszkali po sąsiedzku. Dwóch gnojków, bandziorów, samo zło. [śmiech] Poza tym chcieliśmy mieć dwóch zabójców. Reszta sprowadzała się do kalkulacji – na co możemy sobie pozwolić? Wiadomo, że musieli być humanoidalni bo cokolwiek innego byłoby nierealne. Mogli mieć maski, ale nie chcieliśmy udawać hitchcockowskiego kina. Tożsamość zabójcy nie jest tu ważna. Nie o to chodzi. Finalnie stanęło na mutacjach, transformacjach,wprowadzenie niewielkich elementów sci-fi w takiej konwencji twydało się nam interesujące.

Jaką funkcję pełnią dla ciebie społeczne komentarze w filmie?

Są dla mnie ważne, są sposobem skomentowania naszego “tu i teraz”, tego co mnie boli, co mnie niepokoi. Kino grozy robi to od kilkudziesięciu lat, między wierszami mówi o ekologii, rasizmie, polityce. Ale to nigdy nie była i nie jest oś napędowa filmu. Przede wszystkim jednak chodzi o dobrą zabawę.

Wybór lasu na scenerię wydarzeń jest nieprzypadkowy, chodzi o ukłon w stronę slasherów, natomiast dlaczego wplątałeś w to wszystko sprawę detoksu od technologii?

Obozy offline istnieją, dzieciaki wysyłane są do lasu i odcięte od komórek. To fajny punkt wyjścia do horroru, bo z jednej strony pojawia się okazja, żeby powiedzieć coś o naszej rzeczywistości, o wszechobecnej technologii a z drugiej strony to łatwy sposób, żeby naszych bohaterów odciąć od świata. Dzisiaj każdy ma gps, zasięg jest wszędzie, nieważne czy na pustyni w Teksasie czy w lesie na Mazurach. I to buduje poczucie bezpieczeństwa, a jest to ostatnia rzecz, którą powinien posiadać bohater horroru.

Jak wyglądała praca z Jimkiem nad ścieżką dźwiękową do “W lesie dziś nie zaśnie nikt”? Szukaliście inspiracji w starych filmach?

Jimek od razu wyczuł konwencję, jak tylko zobaczył pierwszy montaż filmu. Chcieliśmy złapać balans między grozą, patosem lat 80 i nowoczesnością. Ukłonić się Carpenterowi, ale jakoś przewrotnie. I nie zlać się z soundtrackami innych horrorów, które często brzmią podobnie. Uważam, że muzyka winduje nasz film poziom wyżej.

Dla mnie w pewnym momencie zalatywało tam nawet ścieżką dźwiękową z “Suspirii” Dario Argento.

To ekstra! Muzyka, jak i cały film, to list miłosny do slasherów. List, w którym trochę ten gatunek hołubimy, trochę z niego żartujemy, a trochę staramy się pchnąć go w rok 2020. Nie chcieliśmy popaść ani w slapstick, ani w zbytnią powagę, ale znaleźć coś pomiędzy co jeszcze będzie inne, nasze. Miałem w Jimku wspaniałego partnera.

W dalszej części wywiadu pojawiają się SPOILERY.
Rozmowa toczy się o sposobach, w jakie kręcono morderstwa.
Strony: 1 2

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.