„Dziki robot” – miłość, śmierć i robot [RECENZJA]
Metalowy korpus pokryty zielonym mchem, ściółka rozorana odłamkami rozbitego transportowca, maszyna, która zakłóca równowagę leśnego ekosystemu… Nie dajcie się jednak zwieść – Dziki robot (Chris Sanders, 2024) nie jest filmem (wyłącznie) o naturze i technologii. Choć twórcy sięgają po estetykę i ikonografię, która kojarzy się ze sztuką o antropocenie, skupiają się na czymś innym. Nasza uwaga i ton historii podążają jednak niespodziewanym torem. Nie ma znaczenia, z jak odległą przyszłością mamy do czynienia, co robią w niej ludzie i w jakim kierunku zmierza świat. Dziki robot jest przede wszystkim traktatem o rodzicielstwie – i w dodatku jednym z najpiękniejszych.
Film Sandersa powstał na podstawie książki dla dzieci autorstwa Petera Browna i opowiada historię robotki o imieniu Roz, która po katastrofie statku trafia na bezludną wyspę. Nie mając pojęcia, jak się tam znalazła, zaczyna szukać celu, do celu swojego powstania i zaprogramowania – zadania do wykonania. Zwierzęta jednak nie akceptują nowej mieszkanki lasu, a jej obecność wprowadza do ich codzienności chaos. Roz przez przypadek niszczy gniazdo gęsi, a jej losy splatają się ze zwierzęciem z jedynego ocalałego jajka. Nauczenie małego ptaka samodzielności okazuje się niezwykle trudne, zwłaszcza że ogranicza ją oprogramowanie.
Na przestrzeni ostatnich kilku lat można zauważyć w mainstreamowych animacjach (m.in. Pixar, Disney Animation) zwrot ku eksploracji relacji rodzinnych i wzmacniającej obecności niereprezentowanych dotychczas dorosłych. Zazwyczaj, kiedy filmy animowane skierowane do szerokiej, w tym przede wszystkim do młodszej publiczności, poruszają temat relacji dziecko-rodzic, robią to z perspektywy potomstwa. Produkcja wyreżyserowana przez Sandersa skupia się jednak na opiekunie, a historia Roz staje się alegorią rodzicielstwa, która jest nierozerwalanie związana z koniecznością przekraczania własnych ograniczeń.
Dziki robot to pierwszy solowy animowany projekt Sandersa, który przez cztery dekady pracy w branży rozwijał charakterystyczną wrażliwość narracyjną, a także kulminacja dominujących w jego filmografii tematów i motywów – międzygatunkowe wspólnoty, rodzina, natura i relacje, pozostające w samym centrum historii. Trudno mu odmówić ideowej spójności, która definiuje w jakiś sposób jego dorobek. W Lilo i Stichu (2002) oprócz relacji dwójki bohaterów, mamy również próbę zdefiniowania rodziny i skomplikowaną relację sióstr, w której jedna z nich chce wziąć na siebie rolę opiekuna po śmierci rodziców, a w Jak wytresować smoka (2010) opiekę nad innym zwierzęciem. W obu wspomnianych filmach – zrealizowanych wspólnie z Deanem DeBlois – temat opiekuńczości był nierozerwalnie związany z koniecznością stworzenia nienormatywnej wspólnoty.
Tam, gdzie jednostki przecierają szlaki, podążają za nimi inni – nigdy nie jest to podróż samotna. Według Sandersa na nowe może otworzyć się każdy, choć wymaga to indywidualnej pracy, refleksji i chęci. Roz hakuje swój własny system, a pozostali mieszkańcy lasu, mimo początkowego wykluczenia, ostatecznie doceniają jej trud i poświęcenie w ratowaniu ich przed zimą. W tej wizji jest coś utopijnego – wiara, że można przezwyciężyć pierwotny instynkt i pierwiastki determinizmu, aby stać się integralną częścią lokalnej społeczności i zdobyć jej akceptację.
Sandersa interesuje natura nie tyle rozumiana jako środowisko naturalne i wszystkie jego składowe, ile natura rzeczy, cechy wrodzone, zaprogramowane, to, z jakimi zasobami wchodzi w świat i na ile, jesteśmy w stanie poza nie wyjść. Rozwój postaci w jego filmach często wiąże się z potrzebą przekroczenia własnych ograniczeń, wyjścia poza strefę komfortu i poświęcenia, które przyjmuje formę codziennej troski, a nie tylko spektakularnych aktów heroizmu, ale ich oczywiście również nie brakuje, bo dramaturgicznie to zawsze zgrabnie napisane scenariusze. Nie ma tu nadmiernej antropomorfizacji, Sanders nie wpada również w pułapki bambinizmu za sprawą alegorycznego wymiaru historii. Natura bywa okrutna, a Dziki robot niejednokrotnie zaskakuje otwartością w mówieniu o śmierci, a także soczystym, czarnym humorem.
Warstwa wizualna filmu Sandersa stanowi opowieść samą w sobie. Animacja, zrealizowana przez DreamWorks, rozwija charakterystyczny styl, nad którym konsekwentnie w ostatnich latach pracowano, m.in. w Kocie w butach: Ostatnim życzeniu (Chris Miller, 2022) oraz Pan Wilk i spółka. Bad Guys (Pierre Perifel, 2022). Ręcznie malowane elementy w połączeniu z nowoczesnymi technikami CGI tworzą impresjonistyczny efekt. I jest w tym pomyśle, a także samym wykonaniu coś przewrotnego, zarówno na poziomie estetycznym, jak i fabularnym. Film nie dąży do hiperrealizmu typowego dla animacji science fiction, takich jak np. znaczna część odcinków Miłość, śmierć i roboty (2019-). Las w Dzikim robocie tętni życiem we wszystkich jego przejawach, a faktura i detale znakomicie oddają cykliczność natury – jej piękno, chropowatość i ulotność.
Bambi (James Algar, Samuel Armstrong, David Hand, Graham Heid, Bill Roberts, Paul Satterfield, Norman Wright, Arthur Davis, Clyde Geronimi, 1942), Stalowy gigant (Brad Bird, 1999), WALL·E (Andrew Stanton, 2008)… – Dziki robot budzi wiele skojarzeń. Jedne są mniej, drugie bardziej zasadne, ale zdecydowanie najbliżej mu do Happy Feet: Tupot małych stóp (2006) George’a Millera, który poprzez historię outsidera – tu również ptaka – stworzył metaforę poszukiwania akceptacji i tożsamości, pojemną na tyle, że może być interpretowana również jednostki z niepełnosprawnością czy będącej w spektrum. Roz jako rodzic stara się dać Żółtodziubkowi wszystkie narzędzia niezbędne do usamodzielnienia i przetrwania w świecie (natury), który bywa bezlitosny.
Nikt nie jest od razu gotowy do rodzicielstwa, a Roz – robotka spętana własnym oprogramowaniem – symbolizuje całą paletę trudności i niepewności związanych z tą rolą. Maszyna, pozbawiona instynktów czy emocjonalnego zaplecza tradycyjnie kojarzonego z macierzyństwem, podejmuje próbę przekroczenia własnych ograniczeń, nieustannie ucząc się od innych, adaptując do otoczenia, pracując nad sobą i poświęcając się dla drugiej istoty. Obserwowanie, jak dziecko opuszcza gniazdo, staje się dla niej momentem spełnienia, ale i koniecznością akceptacji nieuchronnego rozstania. W mechanicznych oczach Roz światło iskrzy niczym łzy – wypełnia je radość i wzruszenie, podobnie jak i cały film Sandersa.
Korekta: Daniel Łojko
Kulturoznawczyni i content marketing specialist. Kino pasjonuje ją równie mocno, co kryzysy wizerunkowe. Zainteresowana kulturą popularną, ekokrytyką i festiwalami wszelakimi. Ma słabość do animacji, hyperpopu i Damona Albarna. Regularnie uprawia hate-watching.
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
WALL·E, Stalowy gigant, Happy Feet: Tupot małych stóp