Advertisement
FilmyKinoRecenzje

„Dziki robot” – miłość, śmierć i robot [RECENZJA]

Marta Tychowska
Kadr z filmu „Dziki robot"
fot. „Dziki robot” / materiały dystrybucyjne Universal Pictures

Metalowy korpus pokryty zielonym mchem, ściółka rozorana odłamkami rozbitego transportowca, maszyna, która zakłóca równowagę leśnego ekosystemu… Nie dajcie się jednak zwieść – Dziki robot (Chris Sanders, 2024) nie jest filmem (wyłącznie) o naturze i technologii. Choć twórcy sięgają po estetykę i ikonografię, która kojarzy się ze sztuką o antropocenie, skupiają się na czymś innym. Nasza uwaga i ton historii podążają jednak niespodziewanym torem. Nie ma znaczenia, z jak odległą przyszłością mamy do czynienia, co robią w niej ludzie i w jakim kierunku zmierza świat. Dziki robot jest przede wszystkim traktatem o rodzicielstwie – i w dodatku jednym z najpiękniejszych.

Film Sandersa powstał na podstawie książki dla dzieci autorstwa Petera Browna i opowiada historię robotki o imieniu Roz, która po katastrofie statku trafia na bezludną wyspę. Nie mając pojęcia, jak się tam znalazła, zaczyna szukać celu, do celu swojego powstania i zaprogramowania – zadania do wykonania. Zwierzęta jednak nie akceptują nowej mieszkanki lasu, a jej obecność wprowadza do ich codzienności chaos. Roz przez przypadek niszczy gniazdo gęsi, a jej losy splatają się ze zwierzęciem z jedynego ocalałego jajka. Nauczenie małego ptaka samodzielności okazuje się niezwykle trudne, zwłaszcza że ogranicza ją oprogramowanie.

Na przestrzeni ostatnich kilku lat można zauważyć w mainstreamowych animacjach (m.in. Pixar, Disney Animation) zwrot ku eksploracji relacji rodzinnych i wzmacniającej obecności niereprezentowanych dotychczas dorosłych. Zazwyczaj, kiedy filmy animowane skierowane do szerokiej, w tym przede wszystkim do młodszej publiczności, poruszają temat relacji dziecko-rodzic, robią to z perspektywy potomstwa. Produkcja wyreżyserowana przez Sandersa skupia się jednak na opiekunie, a historia Roz staje się alegorią rodzicielstwa, która jest nierozerwalanie związana z koniecznością przekraczania własnych ograniczeń.

Kadr z filmu „Dziki robot"
fot. „Dziki robot” / materiały dystrybucyjne Universal Pictures

Dziki robot to pierwszy solowy animowany projekt Sandersa, który przez cztery dekady pracy w branży rozwijał charakterystyczną wrażliwość narracyjną, a także kulminacja dominujących w jego filmografii tematów i motywów – międzygatunkowe wspólnoty, rodzina, natura i relacje, pozostające w samym centrum historii. Trudno mu odmówić ideowej spójności, która definiuje w jakiś sposób jego dorobek. W Lilo i Stichu (2002) oprócz relacji dwójki bohaterów, mamy również próbę zdefiniowania rodziny i skomplikowaną relację sióstr, w której jedna z nich chce wziąć na siebie rolę opiekuna po śmierci rodziców, a w Jak wytresować smoka (2010) opiekę nad innym zwierzęciem. W obu wspomnianych filmach – zrealizowanych wspólnie z Deanem DeBlois – temat opiekuńczości był nierozerwalnie związany z koniecznością stworzenia nienormatywnej wspólnoty. 

Przeczytaj również:  Co się dzieje z MFF EnergaCAMERIMAGE? Liczne problemy toruńskiego festiwalu

Tam, gdzie jednostki przecierają szlaki, podążają za nimi inni – nigdy nie jest to podróż samotna. Według Sandersa na nowe może otworzyć się każdy, choć wymaga to indywidualnej pracy, refleksji i chęci. Roz hakuje swój własny system, a pozostali mieszkańcy lasu, mimo początkowego wykluczenia, ostatecznie doceniają jej trud i poświęcenie w ratowaniu ich przed zimą. W tej wizji jest coś utopijnego – wiara, że można przezwyciężyć pierwotny instynkt i pierwiastki determinizmu, aby stać się integralną częścią lokalnej społeczności i zdobyć jej akceptację.

Sandersa interesuje natura nie tyle rozumiana jako środowisko naturalne i wszystkie jego składowe, ile natura rzeczy, cechy wrodzone, zaprogramowane, to, z jakimi zasobami wchodzi w świat i na ile, jesteśmy w stanie poza nie wyjść. Rozwój postaci w jego filmach często wiąże się z potrzebą przekroczenia własnych ograniczeń, wyjścia poza strefę komfortu i poświęcenia, które przyjmuje formę codziennej troski, a nie tylko spektakularnych aktów heroizmu, ale ich oczywiście również nie brakuje, bo dramaturgicznie to zawsze zgrabnie napisane scenariusze. Nie ma tu nadmiernej antropomorfizacji, Sanders nie wpada również w pułapki bambinizmu za sprawą alegorycznego wymiaru historii. Natura bywa okrutna, a Dziki robot niejednokrotnie zaskakuje otwartością w mówieniu o śmierci, a także soczystym, czarnym humorem. 

Warstwa wizualna filmu Sandersa stanowi opowieść samą w sobie. Animacja, zrealizowana przez DreamWorks, rozwija charakterystyczny styl, nad którym konsekwentnie w ostatnich latach pracowano, m.in. w Kocie w butach: Ostatnim życzeniu (Chris Miller, 2022) oraz Pan Wilk i spółka. Bad Guys (Pierre Perifel, 2022). Ręcznie malowane elementy w połączeniu z nowoczesnymi technikami CGI tworzą impresjonistyczny efekt. I jest w tym pomyśle, a także samym wykonaniu coś przewrotnego, zarówno na poziomie estetycznym, jak i fabularnym. Film nie dąży do hiperrealizmu typowego dla animacji science fiction, takich jak np. znaczna część odcinków Miłość, śmierć i roboty (2019-). Las w Dzikim robocie tętni życiem we wszystkich jego przejawach, a faktura i detale znakomicie oddają cykliczność natury – jej piękno, chropowatość i ulotność.

Przeczytaj również:  „The Office PL: sezon 4” – Szerokie wody [RECENZJA]
Kadr z filmu „Dziki robot"
fot. „Dziki robot” / materiały dystrybucyjne Universal Pictures

Bambi (James Algar, Samuel Armstrong, David Hand, Graham Heid, Bill Roberts, Paul Satterfield, Norman Wright, Arthur Davis, Clyde Geronimi, 1942), Stalowy gigant (Brad Bird, 1999), WALL·E (Andrew Stanton, 2008)… – Dziki robot budzi wiele skojarzeń. Jedne są mniej, drugie bardziej zasadne, ale zdecydowanie najbliżej mu do Happy Feet: Tupot małych stóp (2006) George’a Millera, który poprzez historię outsidera – tu również ptaka – stworzył metaforę poszukiwania akceptacji i tożsamości, pojemną na tyle, że może być interpretowana również jednostki z niepełnosprawnością czy będącej w spektrum. Roz jako rodzic stara się dać Żółtodziubkowi wszystkie narzędzia niezbędne do usamodzielnienia i przetrwania w świecie (natury), który bywa bezlitosny. 

Nikt nie jest od razu gotowy do rodzicielstwa, a Roz – robotka spętana własnym oprogramowaniem – symbolizuje całą paletę trudności i niepewności związanych z tą rolą. Maszyna, pozbawiona instynktów czy emocjonalnego zaplecza tradycyjnie kojarzonego z macierzyństwem, podejmuje próbę przekroczenia własnych ograniczeń, nieustannie ucząc się od innych, adaptując do otoczenia, pracując nad sobą i poświęcając się dla drugiej istoty. Obserwowanie, jak dziecko opuszcza gniazdo, staje się dla niej momentem spełnienia, ale i koniecznością akceptacji nieuchronnego rozstania. W mechanicznych oczach Roz światło iskrzy niczym łzy – wypełnia je radość i wzruszenie, podobnie jak i cały film Sandersa.

 

 

Korekta: Daniel Łojko

+ pozostałe teksty

Kulturoznawczyni i content marketing specialist. Kino pasjonuje ją równie mocno, co kryzysy wizerunkowe. Zainteresowana kulturą popularną, ekokrytyką i festiwalami wszelakimi. Ma słabość do animacji, hyperpopu i Damona Albarna. Regularnie uprawia hate-watching.

Ocena

9 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

WALL·E, Stalowy gigant, Happy Feet: Tupot małych stóp

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.