PublicystykaZestawienia

Fantastyczna dwunastka: Najlepsze queerowe filmy na Netflixie

Albert Nowicki
fot. "Tamte dni, tamte noce"
fot. "Tamte dni, tamte noce"

Gdyby nie pandemia, powoli szykowalibyśmy teksty na kolejną odsłonę tak bliskiego nam LGBT Film Festivalu, przełożonego na ten moment na wrzesień.

Dlatego wychodzimy z propozycją dla złaknionych dobrego kina queerowego i zapraszamy na Netflixa – gdzie znajdziecie 12 niekiedy kultowych i kampowych filmów z wątkami LGBTQ+. Na liście nie zabrakło również polskich produkcji!

A po filmach możecie sięgnąć również po queerowe seriale Netflixa – o najnowszej propozycji, Feel Good, napiszemy już niebawem.


„Tamte dni, tamte noce” (2017, Luca Guadagnino)


Tamte dni tamte noce
fot. Kadr z filmu

Prosta sprawa: Tamte dni, tamte noce to ścisła czołówka najlepszych filmów, jakie znajdziecie na Netfliksie w ogóle – nie tylko wśród propozycji queerowych. Dziewięćdziesiąt pięć pozytywnych recenzji na Rotten Tomatoes, Oscar za najlepszy scenariusz adaptowany i owacje na stojąco po premierze na Festiwalu Sundance.

Zmysłowy, nabuzowany erotyką, a przy tym wysmakowany melodramat, który wyprowadził Timothée Chalameta na szczyty aktorskiego Olimpu, a z Armiego Hammera uczynił jednego z najbardziej pożądanych mężczyzn 2017 roku. To film pełen poetyckiego sznytu, z dużym powodzeniem opiewający magię włoskiej Lombardii. Jest jednak więcej niż kolażem atrakcyjnie skomponowanych scen, wykazuje zaskakującą jak na swój gatunek subtelność, aktorsko zagrany zostaje w tonacji sotto voce. Guadagnino pokazuje pierwszą miłość taką, jaka jest: słodką i gorzką, piękną, ale naiwnie dryfującą ku zatraceniu. Oliver i Elio wiedzą, że ich związek może nie mieć przyszłości, ale ich wzajemna namiętność rośnie z każdą sceną. Nie pozostają wobec siebie obojętni, bo – cytując świetnego Michaela Stuhlbarga – wyzbywając się uczuć, tak wiele tracimy. Tamte dni… to najbardziej melancholijny, ale też pochłaniający filmowy romans od czasu Voor een verloren soldaat Kerboscha. A scena finałowa? Wybrzmiewa tak dosadnie, że zabraknie Wam tchu.


„Paris is Burning” (1990, Jennie Livingston)


fot. Kadr z filmu

Najsłynniejszy queerowy dokument, który zachwycił widzów Sundance FF i Berlinale, a jesienią 1993 roku pokazywany był też podczas Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Cztery lata temu wpisano go na listę National Film Registry jako dziedzictwo kulturowe Stanów Zjednoczonych.

To chyba jeden z najbardziej wzniosłych i budujących filmów, choć jego przesłanie nie zawsze jest optymistyczne. Livingston przygląda się środowisku nowojorskich transseksualistów na przestrzeni lat osiemdziesiątych. Serial Ryana Murphy’ego Pose, niejako spadkobierca Paris is Burning, dobitnie pokazał, że nie były to łatwe czasy dla osób LGBTQ w ogóle – a dla „literki T” szczególnie. Reżyserka każdemu ze swoich bohaterów poświęca równie dużo czasu i empatii. Odmalowane zostają realne, pełnokrwiste portrety: swoje wnętrza obnażają przed kamerą vogujące drag queens, osoby transpłciowe, homoseksualni Latynosi i Afroamerykanie. Łączą ich ciężkie doświadczenia, ale też pasja do tańca i waleczna natura. Jedność i odmienność. Film odsłania kulisy tętniących życiem ballroomów oraz „domów”, takich jak Xtravaganza czy LaBeija, gdzie pozbawieni dachu nad głową młodzi ludzie znajdują pomoc.

Przeczytaj również:  TOP 5 najbardziej oczekiwanych produkcji azjatyckich na Timeless Film Festival Warsaw 2024 [ZESTAWIENIE]

Bije od Paris is Burning surowa energia, to dokument intymny, odczuwany podskórnie. Zrozumie go każdy, kto czuł się kiedyś outsiderem. Livingston dała głos ludziom, którzy na co dzień spychani są poza margines, odkrywając przy tym zaburzone, poróżnione społeczeństwo, niepotrafiące żyć ze sobą w zgodzie. Nie znajdziecie drugiego takiego tytułu na Netfliksie.


„King Cobra” (2016, Justin Kelly)


King Cobra
fot. Kadr z filmu

Inspirowane kultowym Boogie Nights skrzyżowanie kryminału i thrillera, w którym James Franco dostaje więcej niż jedną okazję, by zaświecić gołym torsem. Jednak prawdziwym zaskoczeniem okazuje się w King Cobrze Garrett Clayton – były gwiazdor Disney Channel, który, zupełnie jak Efron w filmie o Bundym, postanowił brutalnie zerwać z niewinnym wizerunkiem. Nie jest już chodzącym uśmieszkiem, żywą reklamą pasty do zębów z Hairspray Live!. Jako Brent Corrigan, jeden z najsłynniejszych aktorów amerykańskiego pornobiznesu, uderza sex appealem, tworzy rolę zadziorną i prowokacyjną. Clayton robi w filmie Justina Kelly’ego to samo, co Christina Aguilera zrobiła lata temu w swoim klipie do Dirrty: odcina się od fabryki Disneya, dowodzi, że nie jest ani produktem, ani marionetką. Tym razem to on manipuluje – naszymi oczekiwaniami i emocjami. Kelly ma oko do smaczków wizualnych, potrafi też nęcić scenami seksu. Napięcie zagęszcza za sprawą świetnie wyreżyserowanej przemocy – King Cobra to w końcu przedsionek kina exploitation. Dorzućmy do tego wciągającą fabułę, trochę pulpy i true crime’u, neonowe oświetlenie planu, a na dokładkę Franco i Christiana Slatera, całujących innych mężczyzn. Czego chcieć więcej?


„Duck Butter” (2018, Miguel Arteta)


fot. Kadr z filmu

Alia Shawkat (w Duck Butter nie tylko jako odtwórczyni roli głównej, ale też scenarzystka) dowodzi, że jest jedną z najciekawszych aktorek młodego pokolenia, a pochodząca z Hiszpanii Laia Costa hipnotyzuje w kreacji na przemian kokietującej, niespokojnej i bez reszty obłędnej. Wśród filmów o tematyce lesbijskiej Duck Butter wyróżnia się jako jeden z bardziej nieobliczalnych tytułów. Wydumane postaci, z Sergio na czele, i mumblecore’owy scenariusz, pełen „niefilmowych” dialogów powodują, że ciężko przewidzieć, w jakie rewiry zaprowadzi nas reżyser. Arteta opowiada w swoim Duck Butter o przypadkowym spotkaniu i krótkim związku dwóch zupełnie do siebie niepodobnych kobiet. Pierwsza część filmu przypomina udaną randkę – taką, która napawa optymizmem na przyszłość i powoduje, że na chwilę do głowy uderza nam endorfina. Później trzeba te wszystkie pozytywne emocje rozładować, a zalążek wspólnych planów poddać weryfikacji – i robi to życie. Duck Butter przypomina offsiaki Joego Swanberga, a na drugim planie pojawiają się tu nawet bracia Duplass – grający siebie samych.

Przeczytaj również:  „Zarządca Sansho” – pułapki przeszłości [Timeless Film Festival Warsaw 2024]

„Fourth Man Out” (2015, Andrew Nackman)


fot. Kadr z filmu

Komedia kumplowska w sam raz na luźny wieczór przy butelce ulubionego piwa. Tyle tylko, że nie wszyscy jej bohaterowie mają ochotę na rozmowy o cyckach. Adam jest mechanikiem samochodowym, który po latach życia w szafie zdobywa się na coming out przed przyjaciółmi. Obywa się bez dramy: panowie zgodnie stwierdzają, że Adam pozostaje ich brachem, a jako świeżo ujawnionemu gejowi postanawiają znaleźć mu partnera. I nie przyjmą odmowy do wiadomości, bo gay bro to nadal ich bro.

Fourth Man Out to chyba jedna z najbardziej sielankowych produkcji w katalogu komedii LGBTQ. Film, który śmiało mógł okazać się trywialny, przerysowany lub zwyczajnie niezręczny, przyciąga jak magnes, wzbudzając same pozytywne emocje – postawimy go na jednej półce z Trikiem Jima Falla czy All Over the Guy. Inni twórcy kina gejowskiego mogą uczyć się od Andrew Nackmana wyczucia: w jego filmie sam fakt bycia osobą homoseksualną ani nie jest przyczyną wielkiej niedoli, ani nie definiuje Adama jako mężczyzny. Główny bohater Fourth Man Out to po prostu chłop z krwi i kości. Motomaniak, złota rączka, z dystansem do świata. Do tego, zamiast kobiet, pociągają go faceci – bo czemu nie. Kumple szybko poznają się, że nic się w Adamie nie zmieniło, a dla widzów, którzy będą mieli w tej kwestii wątpliwości, film może posłużyć za przydatną lekcję.


„Beach Rats” (2017, Eliza Hittman)


fot. Kadr z filmu

Offowy dramat z popisową rolą Harrisa Dickinsona. Zanim poznaliśmy go jako narcystycznego McAfee w Matthiasie i Maximie, aktor zagrał w Beach Rats Elizy Hittman – filmie o pułapkach toksycznej męskości. Reżyserka podejmuje tematykę tłumionych pragnień i przemilczanego wstydu, emocjonalnego zamknięcia. Wnikliwie przygląda się kipiącemu testosteronem środowisku, w którym nie ma miejsca na głębsze uczucia. Bo ból i strach to oznaka słabości, a słabe są tylko cioty. Na tytułowej plaży odbywa się maskarada: nie wszyscy z nastoletnich bohaterów są już mężczyznami, choć na pewno się za nich uważają. Beach Rats jest jednym potężnym, filmowym ciosem, podobnym do pokrewnego fabularnie Pod powierzchnią. Uwagę zwracają sensualne zdjęcia autorstwa Hélène Louvart – zrealizowane na taśmie 16 mm i przywołujące wspomnienia po Moonlight.

Strony: 1 2

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.