Długa ciemna noc. Nick Cave and the Bad Seeds – „Wild God” [RECENZJA]
Konfrontacja ze śmiercią i przemijalnością bytu ludzkiego jest dość ciężkim zadaniem, z którym finalnie każdy artysta musi się zetknąć.
Od Freddiego Mercury’ego ze swoim wybrzmiewającym The Show Must Go On, ciężkiego Hurt Johnny’ego Casha po ikoniczny Blackstar Davida Bowiego lub You Want It Darker Leonarda Cohena – topos śmiertelności nie jest obcy muzykom. Nick Cave również często porusza tą tematykę, między innymi w swoim najpopularniejszym mainstreamowym hicie, ale w przypadku nowo wydanego albumu Wild God mamy do czynienia z bardziej personalnym kontaktem ze śmiercią, który wykracza poza ramy topienia Kylie Minogue.
Biorąc pod uwagę kontekst biograficzny artysty, ostatnie lata jego życia były wypełnione śmiercią, od członków rodziny po osoby z jego otoczenia zawodowego. Fakt, że sam artysta zbliża się do siedemdziesiątki jest odczuwalny w jego ostatnich krążkach jak Skeleton Tree czy Push The Sky Away. Ten wpływ odczuć artysty wydaje się być najbardziej obecny na najnowszym albumie – Wild God.
Nowa płyta to album koncepcyjny, który ma na celu przeprowadzić nas, jako słuchaczy, przez duchowe przeżycie. Z każdą piosenką widzimy coraz więcej duchów oraz odczuć, z którymi codziennie konfrontuje się artysta. Odczuwalne jest to w takich kawałkach jak Conversation, gdzie chórki krzyczą do odbiorcy o byciu dotkniętym przez Ducha Świętego. Potęga instrumentów widoczna jest w całym albumie, a chóralno-wokalne wstawki budują podniosłość albumu przy jednoczesnym świetnym odwzorowywaniu wpływów gospelowych. Powoduje to, że duchowa tematyka poruszana w tekstach znajduje swoje muzyczne odzwierciedlenie w utworach takich jak Long Dark Night lub innych kawałkach w drugiej części albumu. Melodie odzwierciedlają swoje gospelowe wpływy, co pozwala na głębszy odbiór duchowości w utworach.
A co się tyczy tekstów oraz motywów piosenek – niesamowicie ciężko jest tutaj nie poruszać tematu życia prywatnego autora. Z racji na obciążające emocjonalne przeżycia, z którymi musi poradzić sobie w ostatnich latach, ten album wydaje się być nieco jak oczyszczenie i wyrzucenie swojego emocjonalnego bagażu. Tragedia śmierci w rodzinie i próby poradzenia sobie z nią widoczne są między innymi w utworze Joy, w którym autor konfrontowany jest z akceptacją swoich najgorszych momentów życiowych. Najbardziej imponującym momentem całego krążka jest zdecydowanie oddanie hołdu Anicie Lane, która współpracowała z Nickiem Cave’em, lecz zmarła w 2021 roku. Użycie jej głosu w najbardziej otwarcie emocjonalnej piosence zdecydowanie wpływa na odbiór, gdyż cała otoczka wokół jej finalnego wystąpienia jest piękna – od muzyki po całość poetyczności Nicka Cave’a, która towarzyszy jej finalnemu wystąpieniu. W pewnych momentach albumu odczuwalne jest pewne oddanie się swoim traumom, zrzucenie z siebie wszelkiej maski czy kreacji. W niektórych piosenkach da się odczuć jednocześnie tęsknotę, ale też akceptację – wołanie o pomoc, a w tym samym czasie przyjęcie ciemności do swojego ducha.
Przykre niestety w całym albumie jest to, że tematyka śmierci i personalna retrospekcja artysty na ten temat wydaje się być jego najciekawszą częścią. Jeśli słuchacz nie posiada wglądu w biografię artysty lub podchodzi do przesłuchiwania krążka jako „coś, co trzeba zrobić, bo znajomi polecali”, to niestety istotny aspekt, który jest potrzeby do odbioru, zostaje stracony. Album ciągle brzmi dobrze, od wokalu, instrumentalizacje po postprodukcję daje odczucie, że Nick Cave jest ciągle w formie i potrafi dalej zadowalać pod względem muzycznym. Kompozycyjnie nie jest to może przełomowy krążek, który zmieni rynek muzyczny przez swój eksperymentalny charakter i nieoczywiste aranżacje – ale też nie taki był jego zamysł. Sądzę jednak, że jego konceptualność i personalny charakter, który jest jego najbardziej widoczną zaletą, staje się jednocześnie jego największą wadą. Po kilku przesłuchaniach albumu jego emocjonalne ciosy zaczynają słabnąć i nie powodują takich mocnych reakcji jak za pierwszym razem. Czy któryś z utworów z Hurt będzie tak samo łapać za nasze serducha i wyciskać łzy jak wcześniej wspomniane Hurt? Niestety, nie wydaje mi się, żeby tak było – co nie zmienia faktu, że album jest ciągle godny polecenia. Szczególnie w okresie zbliżającej się do nas jesiennej zadumy.
Korekta: Michalina Nowak
Wielbiciel trzech wielkich K – Kina, Kawy i Kiczu. Miłośnik produkcji klasy Z i zawodowy konsument muzyki wszelakiej – od transów po jazz. Mieszkaniec jednocześnie Twin Peaks, jak i ulicy Ćwiartki 3/4.