„Heretic” – dobry początek, fatalny koniec [RECENZJA]
A24 chyba już na stałe zapisało się w historii kina. Zaczynając od bardzo małych projektów, gwarantujących wolność twórczą, stopniowo zaczynało zyskiwać na znaczeniu. Obecnie jest to studio filmowe, które zna chyba każdy. Nie dość, że wypuszczają bardzo wiele projektów, to jeszcze wypracowali swój własny styl wizualny, jak i zakresy tematyczne. Co więcej, można pokusić się o stwierdzenie, że przynajmniej większość ich produkcji gwarantuje, że nie spadnie poniżej pewnego poziomu. Czy to samo można powiedzieć o Heretic?
W filmie śledzimy losy dwóch misjonarek z Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich – siostry Barnes (Sophie Thatcher) i siostry Paxton (Chloe East). W pewnym momencie trafiają do domu Reeda (Hugh Grant), który wyraził zainteresowanie pogłębieniem wiedzy na temat ich religii. Niedługo po tym, gdy siostry przekraczają próg jego domu, orientują się, że zostały uwięzione w dziwacznie zaprojektowanej posiadłości. Działanie elektryczności jest uwarunkowane czasowo, drzwi frontowe nie otworzą się do rana, a metalowa konstrukcja budynku blokuje sygnał komórkowy. Reed, magister teologii z ogromną wiedzą na temat wszystkich religii, twierdzi że znalazł jedyną prawdziwą formę wiary. Na takiej kanwie nasze bohaterki rozpoczynają walkę o przetrwanie, co pozornie wydaje się głównym tematem filmu.
Muszę przyznać, że nie wiedziałem, czego spodziewać się po duecie reżyserskim Scott Beck i Bryan Woods. Z jednej strony, są oni autorami naprawdę porządnego scenariusza do filmu Ciche miejsce (2018). Z drugiej strony, Boogeyman (2023) sprawiał wrażenie napisanego na kolanie, z wątkami potraktowanymi po macoszemu. Jeśli chodzi o ich karierę reżyserską, to również jest podobnie. W 2019 roku wypuścili Dom strachów, który nie był zbytnio pogłębionym obrazem, ale działał jako straszak, który przyjemnie obejrzeć w halloween. Tego samego nie można już powiedzieć o ich przedostatniej produkcji. 65 (2023) jest nad wyraz nieudanym filmem high concept, w którym Adam Driver walczy z dinozaurami – problem jest jednak taki, że akcji tutaj jak na lekarstwo.
Dotychczasowa kariera duetu Beck-Woods ma zatem charakter sinusoidalny, czego najlepszą rejestracją jest właśnie Heretic. Z jednej strony angażujący, klimatyczny thriller z dobrymi kreacjami aktorskimi, z drugiej przegadany, niepotrzebnie długi i zbyt oczywisty w swoim komentarzu. Muszę przyznać, że pierwsze dwa akty, a zwłaszcza pierwsza połowa filmu naprawdę wciąga. Decyzja, żeby dać nam chwilę na poznanie bohaterek, tego jak wygląda ich dzień i z jakim ostracyzmem muszą się mierzyć, zasługuje na wyróżnienie. Nie jest to zbyt długa sekwencja, ale wystarczająco wprowadza nas w życie sióstr, pokazuje ich relacje, jak i zarysowuje charaktery każdej z nich. Zgrabnie również wprowadza wątki, które później będą bardziej eksplorowane – chociażby to, jak znalazły się w swojej społeczności religijnej.
Pierwsze ujęcie na dom Reeda buduje naszą ciekawość i lekkie zaniepokojenie. Jest ono nakręcone tak, jak pierwsze spojrzenia na zamczyska czy dwory w gotyckich horrorach Universalu z lat 30. i 40. Zmieniająca się przy tym pogoda, ze słonecznego pełnego wdzięku dnia na zimną i odpychającą burzę, od razu sygnalizuje nam (tak samo jak w gotyckich horrorach), że bohaterki znalazły się w niebezpiecznym dla nich miejscu.
Sekwencję dziejącą się w pokoju dziennym Reeda, zaraz po pojawieniu się sióstr, uważam za najlepszą w całym filmie. Na pozór skromna, rozgrywająca się głównie za pomocą dialogów, doskonale buduje atmosferę niepokoju. To podczas niej Reed zadaje niewygodne pytania bohaterkom, jak i zdradza nam, poprzez swoje monologi, że nie jest zwykłym czarującym starszym panem, jakim wydawał się na samym początku. To w tych scenach reżyserzy odsłaniają nam prawdziwą twarz bohatera. Co ciekawe, monolog postaci nie jest tutaj jedynym środkiem wyrazu. Jasne, to, co i jak mówi postać grana przez Hugh Granta jest kluczowe, ale istotne jest również, jak to zostało pokazane.
Sceny monologowe w Heretic od razu przywołują skojarzenia ze sceną obiadową w filmie Cień wątpliwości (1943) w reżyserii Alfreda Hitchcocka. W tym dziele, podczas sceny obiadowej, Charlie również prowadzi monolog, który jasno zdradza jego siostrzenicy, że jej kochany wujek jest de facto psychopatą, mordującym kobiety. Hitchcock postanowił podczas sceny monologu robić niewiele przebitek na reakcje siostrzenicy, czy innych członków rodziny. Zamiast tego, kamera niemalże nieustannie pokazuje nam Charliego, jego twarz, do której stopniowo, lecz nieustannie się przybliżamy. To wszystko dzieje się do momentu, aż twarz Charliego wypełni większość kadru. W ten sposób Hitchcock chciał nam pokazać, że monolog jest niejako wniknięciem w pokręconą psychikę bohatera – innymi słowy, chciał nas „wprowadzić” do umysłu Charliego. Nie inaczej jest w tym przypadku. Heretic stosuje ten sam chwyt, jaki zastosował reżyser Okna na podwórze (1954).
Oprócz zbudowania odpowiedniej atmosfery, jak i uczucia niepokoju, sekwencja w salonie wprowadza prawdziwy motyw filmu, który na przestrzeni całej produkcji będzie tematyzowany – kontrola człowieka, jego sposobu myślenia i postrzegania rzeczywistości poprzez systemy religijne, ideologie oraz tworzenie symboli. Oglądając tę produkcję byłem aż zaskoczony, jak świetną jest ilustracją koncepcji mitów, stworzoną przez Rolanda Barthes’a. Oczywiście Heretic jest również, przynajmniej po części, studium na temat istoty wiary, ale tylko takie odczytanie filmu byłoby strasznym uproszczeniem.
Monolog Reeda w salonie nie jest jedyną, ciekawą pod względem kinematograficznym, sceną. Dzięki zdjęciom Chung Chung-hoona, Heretic ma kilka wizualnie zapadających w pamięć sekwencji, ze względu na to, jak zostały sfilmowane. Kiedy siostra Barnes i siostra Paxton przybywają po raz pierwszy, Reed wychodzi z pokoju, aby sprawdzić co z jego „żoną”. Kiedy go nie ma, Barnes obraca świecę, którą zdmuchnął i odkrywa, jaki jest jej zapach. Gdy powoli obraca przedmiot, kamera obraca się wraz z nią. Inna interesująca wizualnie scena dotyczy miniaturowej kopii swojego domu, którą posiada Reed. Znajdują się na niej również małe figurki, które reprezentują obie siostry. W sekwencji, w której siostra Paxton próbuje uciec przed Reedem, śledzimy jej ruchy w miniaturze, po czym przechodzimy płynnie od modelu domu, do realnej przestrzeni, gdy wchodzi do pokoju i zatrzaskuje drzwi. Jest zatem w filmie kilka ciekawych zabiegów operatorskich, jak i scenariuszowych, które przypominają, że Beck i Woods potrafią stworzyć wciągającą, pogłębioną historię. Jednak oprócz tego, Heretic klarownie pokazuje, że ci sami twórcy są odpowiedzialni za takie produkcje jak 65 czy scenariusz do Boogeymana.
Jednym z problemów tego filmu jest zdecydowanie zbyt długi metraż. Przez to, zwłaszcza po pierwszym akcie, Heretic ma coraz bardziej nasilające się problemy z tempem. Jest tutaj dużo niepotrzebnych przestojów między istotnymi scenami, co powoduje, że zbudowana atmosfera i poczucie niepokoju w jednej scenie, zaczyna wygasać w kolejnej. Mamy więc długie odcinki, w których nic się nie dzieje poza kolejnym tematem rozmowy, będącym o tym samym, co rozmowa sprzed paru scen albo nic nie wnosi do fabuły.
Najgorszym jednak elementem filmu jest cały trzeci akt. To wręcz aż niemożliwe, jak bardzo odstaje on od pozostałych części. W drugim akcie zdarzają się pewne potknięcia, ale w ostatnim obserwujemy całkowite wykolejenie. Heretic zaczyna wtedy wprost artykułować swój sens, całkowicie zabijając to, jak do tej pory prowadzona była narracja. Zaczyna bawić się w „genialne” plany Reeda, które budzą skojarzenia z „genialnymi” planami rodem z najgorszych części z serii Piła. Heretic skręca wtedy również w do przesady moralizatorską stronę, co łączy się z wyrażaniem wprost swojego sensu. Wisienką na torcie kiepskich decyzji twórców niech będzie całkowita sztampa, która dzieje się w ostatnich 15 minutach filmu.
Heretic ostatecznie jest niespełnionym filmem. Zaczyna z wysokiego C, po to żeby w trzecim akcie zaliczyć bardzo bolesny upadek. Ze wszystkich dobrych elementów pojawiających się wcześniej w filmie, ta część produkcji zostawia nas wyłącznie z bezbłędną rolą Hugh Granta, który ewidentnie świetnie się bawił na planie. To jednak nie wystarczy.
Korekta: Daniel Łojko
Absolwent kulturoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim. Krytyka i analiza filmowa to jego konik i największa pasja. Fan kina autorskiego i artystycznego, jednak jego największą miłością są śmieciowe filmy klasy B i niżej, ponieważ to właśnie one stanowią sens kina i nie sposób ich nie kochać.