„Kobieta z…” – Warto zostać do końca | Recenzja | 49. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych
Kobieta z… zainteresowała mnie, odkąd pojawiła się niemrawo w granicach mojej świadomości. Z tyłu głowy pojawiła się informacja, że ktoś, gdzieś wypuszcza taki film. Później pojawił się zwiastun, pierwsze recenzje… Pod koniec marca na wielkim banerze stojącym zaraz przy wejściu do kina, w którym wtedy pracowałem zaczął wyświetlać się plakat. Bardziej od samego filmu i jego „kontrowersyjnego” tematu ciekawiła mnie reakcja publiczności. Kto na to pójdzie? Kto wyjdzie w trakcie, a kto zostanie do końca? A także, czy dużo popcornu zostanie pod fotelami?
Nadszedł dzień premiery, będący również pierwszym dniem nowego wówczas repertuaru. Nasz multipleks był ponoć najbardziej ruchliwym kinem w całej sieci. Tak więc, nie spodziewając się tłumów, rozpocząłem obserwacje. Ku mojemu zdziwieniu żaden z seansów nie zakończył się zamieszkami. Ludzie nie domagali się reklamacji. Film obszedł się właściwie bez echa, aż do drugiego tygodnia pokazów. Ku mojemu zdziwieniu sale z czasem coraz bardziej się zapełniały… Wtem, w pierwszy wolny od pracy wieczór, ruszyłem do kina.
Historia przedstawiona w filmie Szumowskiej i Englerta jest nie tylko indywidualną eksploracją dysforii płciowej i radzenia sobie z nią. Historia Anieli pokazuje nam w szerszym kontekście przemianę polskiej obyczajowości. Mamy jasno wskazane, kiedy łamanie norm dotyczących płci jest akceptowalne. Pomalowanie paznokci na komisję wojskową czy przebranie się za pielęgniarkę na kostiumową zabawę zamykają się w granicach tego, co społecznie określane jest jako „normalne”.
Droga bohaterki jest wytyczona pośród biało-czerwonych flag. Wykreowane fikcyjne miasteczko na Dolnym Śląsku jest w zasadzie kolejnym bohaterem tego filmu. Niczym żywy organizm zmienia się i przechodzi przez kolejne etapy swojej ewolucji wraz z Anielą. Mury poniemieckich kamienic są świadkami komunii i ślubu Anieli, a także powiernikiem, gdy wymyka się ona późnymi nocami z domu. Krętymi, brukowanymi drogami niesie się dźwięk jej pierwszych kroków stawianych na obcasach. Zmienia się też graffiti wymalowane na jednym z murów, które ku przestrodze informuje nas, że „TV kłamie”, by już pod koniec dekady mienić się czerwienią loga „Solidarności”. Aniela z Izą poznają się w ramach obchodów święta 1-ego maja, a później wspólnie oglądają demontaż pomnika Lenina. Dynamika przemian świata przedstawionego odpowiada dynamice wewnętrznych przemian głównej bohaterki. To czyni pierwszą połowę przystępną i łatwo wciągającą.
Dobrze wybrzmiewają też relacje w rodzinie Anieli. Joanna Kulig w roli Izy odnajduje nieco typową dla siebie kobietę o zacięciu „ludowym”. Chemia między nią a Małgorzatą Hajewską-Krzysztofik, wcielającą się w starszą Adelę, zdaje się przekraczać granice ekranu. Iza pozostaje na uboczu. Mimo tego kreacja Kulig jest wiarygodna. Jesteśmy w stanie zrozumieć jej punkt widzenia. Sama relacja między głównymi bohaterami przechodzi liczne wzloty i upadki. Świetnie z uwypukleniem tej dynamiki radzą sobie zarówno „młodzi” aktorzy (Mateusz Więcławek jako Andrzej/Adela i Bogumiła Bajor jako młoda Iza), jak i wersje „starsze” z późniejszej części filmu. Ciekawą kwestią dla kina queerowego jest też wprowadzenie do historii dzieci. Szczególnie, biorąc pod uwagę dyskusje wokół praw rodzicielskich osób LGBTQ+. Pomimo trudności, Aniela stara się zapewniać dzieciom tyle troski, ile tylko może.
Aspektem, którego nie wolno pominąć, jest rola Kościoła w filmie. Cykl uroczystości kościelnych zdaje się dyktować codzienny tryb życia społeczności małego miasta. Jest to widoczne już od początkowej sceny komunii. Długowłosy Andrzej/Aniela kradnie welon jednej z dziewczyn, co jest zapowiedzią dalszej fabuły filmu. Następnie widzimy kościelny ślub bohaterów, msze czy kult Papieża Polaka. Wszyscy zbierają się, aby celebrować kolejne to religijne wydarzenie. Aniela decyduje się jednak wyjść naprzeciw dyktatowi Kościoła. Jej życie względnie przeczy ideałom padającym z kazalnicy. Pomimo tego, w trudnej sytuacji schronienie dają jej siostry zakonne. Natomiast w tle, za drzewem, będącym bezpiecznym miejscem bohaterki, mienią się w słońcu kopuły sanktuarium w Wambierzycach.
Idąc tropem religijnych powiązań, Kobieta z… ma także pewne cechy biblijnej przypowieści. Przez wielowątkowość opowieść zdaje się uniwersalna. Niestety kreacja Anieli wybrzmiewa momentami jako archetypowa. Bohaterka ma ukazywać spektrum transpłciowego doświadczenia, gdzie momentami możemy odczuwać, że w jej życiu wydarza się dosłownie wszystko. Twórcy chcieli omówić wiele problemów, co w połączeniu z nierównomiernym tempem filmu działa na jego niekorzyść. Od pewnego momentu dłuży się on niemiłosiernie. Jednocześnie pozostawiając nas z poczuciem niewyczerpania niektórych wątków, takich jak romantyczne eksploracje Anieli czy jej spotkania z grupą wsparcia.
W kontekście całego filmu źle wykorzystany jest także wątek z bratem głównej bohaterki. Z jednej strony postać grana przez Jacka Braciaka daje jej możliwość zarobku. Pozwala to na nowo umiejscowić Anielę w sieci społecznej małego miasteczka. Później jednak okazuje się, że biznes jest nielegalny. Bohaterka trafia przez brata do więzienia, co moim zdaniem mogło być materiałem na zupełnie nowy scenariusz. Tutaj pozbawienie wolności jest jedynie przystankiem na drodze. Poważna kwestia, warta naświetlenia, dostaje minimum czasu ekranowego. Żonglując tematami nie ma chwili na oddech.
Pomimo ewidentnych wad miło zobaczyć film zbudowany wokół transpłciowej protagonistki, której historia jest wiarygodna. Scenariusz wymagałby chwili dopracowania i obcięcia go z pewnych motywów. Poziom utrzymują jednak kreacje aktorskie i zdjęcia, które urzekają prostotą i poprawnością. Finał filmu jest satysfakcjonujący.
Gdy graliśmy Kobietę z… seanse odbywały się w jednej z naszych mniejszych sal w godzinach późno wieczornych. Często była to ostatnia sala do odhaczenia na liście. Dawało to trochę czasu na wejście ukradkiem do sali. Na twarzach widzów malowały się współczucie, radość i zaciekawienie. Widać było łzy nieśmiało spływające po policzkach. Natomiast gdy zapalałem energicznie światło następował czas wstępnych dyskusji. Należało ugruntować swoje poglądy. Rozmowy, które słyszałem umilały mi ostatnie minuty pracy, a także utwierdzały w przekonaniu, że warto zostać z widzem do końca.
korekta: Jakub Nowociński
Kinoman, meloman. Piszę, działam w radiu, studiuję socjologię.