Advertisement
Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków 2024FestiwaleFilmyRecenzje

„Świt pełen żalu” – Wschody i zachody słońca | Recenzja | Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków 2024

Arek Koziorowski
fot. „Świt pełen żalu” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków

Między twórcami tajskiego kina arthouse’owego widać rodzaj szczególnej komitywy. Nie tylko na płaszczyźnie produkcyjno-personalnej, ale i w kwestiach doboru tematu oraz estetyki. Początki tego zjawiska sięgają ostatnich lat poprzedniego wieku, kiedy to swoją działalność zaczynali twórcy tacy jak Ing Kanjanavanit, Thunska Pansittivorakul czy Apichatpong Weerasethakul. O ile ich dzieła cechowały liczne eksperymenty formalne, o tyle pokolenie filmowców niezależnych urodzonych w latach osiemdziesiątych coraz częściej stawia na sprawdzone rozwiązania kina festiwalowego takie, jak powolniejsze tempo czy szerokie kadry. Nadal jest to jednak małe środowisko zaprzyjaźnionych twórców, których filmy pozostają rzadko oglądane w Tajlandii, a hołubione na międzynarodowych festiwalach.

Świt pełen żalu jest najnowszym dziełem znakomicie wpisującym się w opisane powyżej ramy. Za produkcję odpowiada Pimpaka Towira, która sama jest ważną reżyserką kina niezależnego. Związany z nim jest także Akritchalerm Kalayanamitr odpowiadający tutaj za dźwięk – wcześniej pracował on m.in. przy filmach Apichatponga i Nawapola Thamrongrattanarita. Sfinansowanie całej produkcji było natomiast możliwe dzięki wsparciu funduszy z Singapuru i Holandii. To nie jedyny wątek międzynarodowy, bo reżyser filmu Sivaroj Kongsakul rozwijał projekt podczas rezydencji w Paryżu, organizowanej przez festiwal w Cannes.

Świt pełen żalu (2024) Plakat
fot. „Świt pełen żalu” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków

Głównym bohaterem omawianej produkcji jest Yong – emerytowany weteran, który na emeryturze zajął się uprawą roślin. Żyje on na wsi wraz ze swoją młodą wnuczką Xiang i psem Rambo. Obserwujemy codzienność tych postaci: dojazdy do szkoły, wspólnie spędzane wieczory, wyjazdy na zachód słońca i spacery z ukochanym zwierzęciem. Z drugiej strony Yong dokonuje rozliczeń z przeszłością, niezrealizowanymi planami, bolesnymi wspomnieniami i trudnymi relacjami rodzinnymi. Natomiast jego wnuczka dostaje propozycję wyjazdu do szkoły za granicą, w związku z czym musiałaby opuścić rodzinny dom. Film przenika melancholijna, słodko-gorzka atmosfera, wprowadzająca widzów w kontemplacyjny nastrój. Paradoksalność tego połączenia zaznaczona jest już w tytule – jest tu zarówno żal schyłku życia, jak i optymistyczne nadzieje wiązane ze świtem.

Przeczytaj również:  „Kundel” – o przeroście artystycznej formy nad filmową treścią | Recenzja | Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków 2024

Sivaroj zaczerpnął wiele wątków z własnego życia – zarówno postać dziadka, jak i psa pochodzi z jego dziecięcych wspomnień. Podejmuje też podobne tematy jak w swoim pełnometrażowym debiucie Eternity (2010). To również mocno autobiograficzny film, którego bohaterowie muszą mierzyć się z powracającą przeszłością. Tam jednak jeden z protagonistów sam jest duchem, tutaj obserwujemy postać pod koniec życia.

To zresztą strategia rewizji historycznej, która już kilkukrotnie znalazła swój wyraz w tajskim kinie. Punktem wyjścia stają się ostatnie lata weteranów wojennych,  konfrontujących się ze swoją przeszłością. Podobny motyw na różne sposoby przedstawiano w Wujku Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia (2010) i Anatomii czasu (2021), którego bohaterowie brali udział w potyczkach tajskiego rządu z lewicową partyzantką w latach siedemdziesiątych. Wspomnieć by tu można także o The Last Executioner (2014), gdzie protagonistą jest dawny kat więzienny. W Świcie pełnym żalu nie jest wprost przywołany konkretny konflikt. Z kontekstu domyślamy się, że chodzi o wojnę w Korei, do której odnosi się piosenka lubiana przez Xiang. Jednak aktor grający Yonga – Surachai Chantimatorn – tajskiemu widzowi może kojarzyć się raczej ze wspomnianymi zawirowaniami sprzed pięćdziesięciu lat. Sam bowiem musiał wówczas ukrywać się w dżungli przed rządowym reżimem, a dziś jest jednym z najważniejszych muzyków swojego pokolenia. Niesie więc na swoich plecach bagaż historii, zajmujący ważne miejsce w fabule filmu. Yong odwiedza bowiem starych znajomych, zarówno tych żyjących jak i tych, którzy już odeszli. Zatem nie jest to próba rozliczania historii narodowej, a raczej opowieść o jednostkowym bohaterze, układającym swoje wspomnienia na nowo.

Przeczytaj również:  Na jakie filmy najbardziej czekamy? Edycja online | Zestawienie | Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków 2024

Drugim ważnym tematem jest przeplatanie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. To „zwichnięcie czasu” jest popularnym motywem nie tylko tajskiego arthouse’u, ale i kina współczesnego w ogóle. W tym wypadku jest kluczowe, o czym świadczy dobór bohaterów: dziadka wspominającego przeszłość i wnuczki planującej przyszłość. Wszystko to jednak miesza się ze sobą i następuje jakaś wzajemna wymiana, której podstawą wydaje się być relacja Yonga i Xiang. Kluczowe w tym kontekście są pojawiające się w filmie symbole zwierzęce i roślinne. O samym Rambo reżyser mówił, iż „jego oczy są specjalne, widzą przeszłość i przyszłość”.

Autobiografizm i odwołania do przeszłości niosą za sobą jednak pułapkę popadnięcia w przesadny sentymentalizm. O ile w przypadku Wieczności Sivaroj sprawnie ustrzegł się tego niebezpieczeństwa, tak Świt pełen żalu momentami mocno na tym traci. W paru scenach i kwestiach dialogowych czuć też powiew scenopisarskiej sztuczności. Szkoda, bo choć twórcy podążają wydeptanymi ścieżkami, to przez większość czasu robią to z dużym wdziękiem, kreując spokojną i medytacyjną atmosferę. Wyczuwalny jest autentyzm inspiracji Sivaroja, a relacja między bohaterami przywodzi na myśl raczej feel-good movies. Odnoszę wrażenie, że dużo tu też promyków nadziei. Protagonista wyłuskuje je z dawnych wspomnień i relacji, przekazując wszystko swojej wnuczce. I chociaż obie postacie znajdują się w punktach przełomowych, to przyszłość naznaczona jest bardziej optymizmem świtu niż żalem przeszłości.

Korekta: Daniel Łojko

+ pozostałe teksty

Pospolity filmoznawca i aspirujący filmowiec. Fan tajskiego kina, twórczości Felliniego, Bakera oraz Konwickiego. W wolnym czasie koneser legend miejskich i teorii spiskowych.

Ocena

7 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.