„Jesienna sonata” – Pocztówka z emigracji [FELIETON]
„I’m an alien, I’m a legal alien. I’m an Englishman in New York” – śpiewał Sting w 1987 roku. W tym samym czasie, gdy podmiot jego piosenki przemierzał piątą aleję, Jenny z Jesiennej sonaty próbowała przystosować się do nowego życia na obrzeżach Chinatown. Zdaje się, że miała podobne odczucia, co bohater kultowego utworu.
Wśród rozmaitych gatunków kwitnącego kina hongkońskiego lat osiemdziesiątych uformował się nurt filmów określanych nieraz jako „melodramaty migracyjne”. Podjęcie tej tematyki nie było przypadkowe – wielu mieszkańców regionu zdecydowało się na emigrację po podpisaniu porozumienia chińsko-brytyjskiego o przekazaniu Hongkongu w 1984. Jedną z najważniejszych reżyserek tego nurtu była Mabel Cheung. W Jesiennej sonacie (1987) częściowo przeniosła na ekran zapis swoich własnych doświadczeń, gdyż sama studiowała w Nowym Jorku. Tam też poznała swojego późniejszego partnera Alexa Law, który odpowiada za scenariusz do filmu. By móc się utrzymać, oboje imali się różnych zajęć, poznając przy okazji lokalną społeczność. Główna męska rola w filmie jest wzorowana na postaci ich przyjaciela. W filmie pozostawiono jego imię oraz historię zawodową (marynarz). Mężczyzna pomagał nawet przy produkcji scenografii do filmu. Niestety ostatecznie popadł w kłopoty z prawem i znalazł się w więzieniu.
Twórcy opowiadają historię Jenny, która przylatuje do Nowego Jorku studiować aktorstwo. Na miejscu czeka na nią daleki kuzyn, nazywany przez znajomych Kapitanem. Mężczyzna staje się poniekąd jej przewodnikiem po wielkim mieście, które okazuje się niekoniecznie tak przyjazne, jak początkowo wydawało się bohaterce. Przez cały film obserwujemy, jak obie postacie budują relacje ze sobą i miejscem, w którym przyszło im żyć.
Sukces kasowy Jesiennej sonaty był dla wszystkich poważnym zaskoczeniem. Sama historia nie jest typowa dla ówczesnego mainstreamowego kina. Wątpliwości wśród producentów wzbudzało także obsadzenie Chowa Yun-Fata, którego produkcje do tej pory zaliczały niemal wyłącznie klapy finansowe. Studia widziały na jego miejscu raczej Jackie Chana, który z kolei nie do końca odpowiadał wizji twórców. Ostatecznie film stał się hitem zarówno w Hongkongu, jak i wśród chińskiej diaspory, rozsianej po różnych krajach. Doceniono go także na festiwalach, czyniąc z niego kultowy klasyk.
Stało się to między innymi za sprawą innego sposobu portretowania życia imigrantów. Od Wellesa, aż po Polańskiego, amerykańskie kino ukazywało Chinatown raczej jako miejsce obce, wyjęte spoza ogólnie przyjętych norm. Mabel Cheung odczarowuje ten wizerunek, odwołując się przy tym do komediowych tonacji. Choć Kapitan miał być postacią wysoko postawioną w lokalnej hierarchii, to nie jest oschłym człowiekiem, zajmującym się podejrzanymi interesami, a raczej zwyczajnym sympatycznym facetem, obdarzonym nieco cynicznym dowcipem. Już od pierwszej sceny obśmiewa popularne stereotypy na temat Azjatów. Z kolei Jenny należy do nowego typu kobiecych bohaterek, które zaczęły pojawiać się w hongkońskich filmach tamtego okresu – ambitne, rozwijające się i aspirujące do lepszego życia. Przy tym wszystkim pokazane zostają po prostu trudy życia przeciętnego migranta. Jak wspominałem, twórcy czerpali wiele tych wątków z własnego doświadczenia.
Ponadto w Jesiennej Sonacie to sam Nowy Jork wydaje się być jakoś podskórnie obcy. Choć co chwile obserwujemy pocztówkowe kadry najbardziej znanych widoków miasta, to poza Chinatown ludzie zdają się być mniej przychylnie nastawieni, a bohaterowie odizolowani. Kilkakrotnie powraca ujęcie pobliskiej bramy, oddzielającej okolicę Kapitana od centrum Manhattanu, gdzie górują drapacze chmur. Całe miasto jest jednak przedstawione w przeważająco przychylny sposób, czerpiąc raczej z amerykańskich komedii romantycznych niż twórczości Scorsesego, stając poniekąd w kontrze do innych azjatyckich filmów poświęconych migracji.
Jednym z najważniejszych problemów poruszanych w Jesiennej Sonacie jest również kwestia tożsamości narodowej bohaterów, którzy znaleźli się gdzieś pomiędzy Hongkongiem a Stanami Zjednoczonymi. Kapitan powołuje się zarówno na Konfucjusza, jak i na Waszyngtona. Jednak bliżej mu do Alana Tama niż do Woody’ego Allena: wielokrotnie dystansuje się od kultury amerykańskiej, chociażby przedrzeźniając piosenki z „jankeskiej opery”. Z kolei Jenny, po pierwszych zniechęceniach, zaczyna stopniowo budować swoją tożsamość, opierając się mocno na miejscu pobytu – dekorując swój pokój umieszcza na półce flagę Chin, Wietnamu i USA. Stopniowo nawiązuje także kontakty z innymi grupami społecznymi, znacznie lepiej posługuje się angielskim. Starszy bohater poniekąd sam zaszczepia w niej amerykański sen, stanowiąc jednocześnie łącznik z kulturą (zwłaszcza kulinarną) ich ojczyzny.
Oglądając Jesienną sonatę nie sposób nie pomyśleć o tegorocznym Poprzednim życiu Celine Song, które również wpisuje się w nurt transnarodowego melodramatu. Podobna, bardzo ciepła tonacja dominuje w obu produkcjach, choć nie da się ukryć, że w film Cheung nieco się zestarzał. Momentami popada w klisze, lecz w połączeniu z ejtisowym kiczem dodają one dziś warstwę melancholii, która tylko wzmacnia przyjemny nastrój seansu. Pewien optymizm twórców jest szczególnym zapisem swoich czasów, należy jednak pamiętać, że chiński tytuł oznacza dosłownie „jesienna bajka” i oglądając kolejne sceny tej słodko-gorzkiej opowieści powoli zaczynamy rozumieć, jak bardzo jest on adekwatny.
Bibliografia:
- S. Ford, Mabel Cheung Yuen-Ting’s An Autumn’s Tale, Hongkong 2008.
- Ł. Mańkowski, Mabel Cheung: jesienne opowieści o emigracji, [w:] Made in Hong Kong. Kino czasu przemian, pod red. J. Murczyńskiej, Warszawa 2019.
Korekta: Jakub Nowociński
Pospolity filmoznawca i aspirujący filmowiec. Fan tajskiego kina, twórczości Felliniego, Bakera oraz Konwickiego. W wolnym czasie koneser legend miejskich i teorii spiskowych.