„Viet i Nam” – w poszukiwaniu domu | Recenzja | Nowe Horyzonty 2024
Wietnamskie kino powoli lecz wyraziście zaznacza swoją obecność na międzynarodowych festiwalach filmowych. Po znakomitym ubiegłorocznym W żółtym kokonie (2023) Pham Thien Ana, canneńska publiczność dobrze przyjęła Viet i Nam. Film ten, wyświetlany w ramach sekcji Un Certain Regard, jest jednym z ciekawszych tytułów, które znad lazurowego wybrzeża przywieziono na tegoroczną edycję mBank Nowe Horyzonty we Wrocławiu.
Dla młodego reżysera Truong Minh Quy’a jest to pełnometrażowy fabularny debiut, który poprzedzało kilka krótkich metraży i dokument The Tree House (2019). Wietnamski twórca w 2008 roku porzucił studia w szkole filmowej, by zająć się własną produkcją niezależną. Od tego czasu budował sieć kontaktów zarówno na azjatyckich, jak i europejskich festiwalach, co umożliwiło mu sfinansowanie omawianego filmu – środki bowiem pozyskano aż z ośmiu państw.
Viet i Nam opowiada historię pary homoseksualnych górników, żyjących w niewielkim industrialnym miasteczku nad morzem. Bieda i brak perspektyw zmuszają wiele osób do nielegalnej emigracji. Taką decyzję podejmuje także dwudziestosześcioletni Nam. Jednak niedługo przed wyjazdem, jego matkę nawiedza we śnie ojciec, zaginiony przed wieloma laty w Wojnie Amerykańskiej, toczącej się na terenie gęsto zarośniętej dżungli. Film podzielony jest na dwie części (plansza tytułowa pojawia się dopiero w środku – zabieg znany chociażby z twórczości tajskiego reżysera Apichatponga Weerasethakula). Pierwsza zarysowuje wątek romantyczny między bohaterami, druga opowiada głównie o poszukiwaniach ojca Nama. Łatwo pomylić protagonistów ze sobą, gdyż są ubrani tak samo i niemal zawsze pojawiają się razem. Tak naprawdę dopiero z wywiadów z reżyserem dowiadujemy się, który z nich nazywa się Nam, a który Viet.
Całość utrzymana jest w stylistyce slow cinema, lubianą przez festiwalową publiczność. Ujęcia są przeważająco statyczne, a tempo niespieszne, ale Minh Quy nie jest radykalny w swoich decyzjach formalnych. Z rzeczywistością ścierają się oniryczne sceny, wyrażające tęsknoty i niepokoje bohaterów. Twórcy nie próbują jednak konfundować widzów. Cytując samego reżysera produkcja jest „szczera i bezpośrednia”.
Sekwencje narracyjne przeplatane są krajobrazami miasteczka i urokliwych wiejskich okolic. Jednocześnie słyszymy wybuchy towarzyszące pracom w lokalnej kopalni, które przypominają o niewidocznych podziemiach. Twórcy odwołują się do popularnej metafory kopalni jako pracy pamięci. W Viet i Nam ziemia jest cmentarzem, a reżyser próbuje wydobyć z niego kości tych, którzy odeszli zapomniani. Dużo uwagi poświęcono poszukiwaniom żołnierzy, zaginionych w trakcie wojny. Mieszkańcy odwołują się w tym celu do pomocy okolicznych wróżbitów i mediów. W rezultacie teraźniejszość miesza się z nierozliczoną przeszłością i niepewną przyszłością.
Kopalnia jest także miejscem bliskości dla obu kochanków. Kamera estetyzuje jej mroczną przestrzeń, korzystając z odbić światła w nierównych ścianach podziemi, dzięki czemu mroczne korytarze zyskują oniryczny wymiar. Tak naprawdę Minh Quy kontynuuje rozważania o domu, rozpoczęte przy okazji wspomnianego filmu dokumentalnego. W Viet i Nam artysta koncentruje się nie tylko na domu jako takim, ale przede wszystkim na sytuacjach, które doprowadzają do jego erozji.
Tak właśnie patrzeć można na poszukiwania ojca, które były udziałem pokolenia Wietnamczyków urodzonych w latach siedemdziesiątych. W nieco utarty, psychoanalityczny sposób, wątek ten splata się z motywem queerowym, stanowiącym jednak ciekawą przeciwwagę dla komercyjnego kina gejowskiego Azji Południowo-Wschodniej. We współczesności natomiast, domy rozpadają się przez emigrację, której podejmuje się nie tylko główny bohater, ale i wiele epizodycznych postaci.
Mimo trudnych tematów, film nie pogrąża się w beznadziei i smutnych tonacjach. Co jakiś czas obserwujemy drobne żarty komplementujące relacje bohaterów z otoczeniem. Dużo znajdziemy także przyjemnej w odbiorze nostalgii. W ostatecznym rozrachunku Viet i Nam, choć porusza niełatwe wątki i jest częściowo oparty na schematach festiwalowego kina, pozostaje oryginalną propozycją wietnamskiego twórcy, a sam seans jest bardzo satysfakcjonujący.
korekta: Anna Czerwińska
Pospolity filmoznawca i aspirujący filmowiec. Fan tajskiego kina, twórczości Felliniego, Bakera oraz Konwickiego. W wolnym czasie koneser legend miejskich i teorii spiskowych.