FestiwaleFilmyRecenzje

Recenzujemy “Do ostatniej kości”. Luca Guadagnino powraca.

Maciej Stasierski
Materiały prasowe filmu "Bones and all" / American film festival

Kanibalizm na pewno nie jest łatwym czy często wykorzystywanym filmowym motywem. Twórcy posługują się nim głównie w horrorach gore, w których nie zawsze trzeba stawiać mocno granicę dobrego smaku. Tym większym zaskoczeniem i przy lekkich zastrzeżeniach sporym osiągnięciem jest Do ostatniej kości Luci Guadagnina, który tylko po części sięga po tropy kina grozy, pozostawiając nas jednak w konwencji kina drogi połączonego z młodzieżowym dramatem obyczajowym.

Bardzo nietypowa to hybryda i zapewne właśnie z tego powodu tak mocno nierówna. Te nierówności szczególnie odbijają się na pierwszej części opowieści serwowanej przez Guadagnina, która jest zwyczajnie niezbyt wciągająca. Historia Maren (rewelacyjna Taylor Russell) co prawda zaczyna się od trzęsienia ziemi, bo scena na przyjacielskim wieczorze to absolutne mistrzostwo świata, rozpoczęta sielankowym schematem spotkania, przerwana dramatycznie… ugryzieniem. Później jednak bywa już różnie. Tak naprawdę dopiero spotkanie bohatera granego przez Timothe’ego Chalameta pozwala tej historii lepiej zadziałać. Dzięki niemu poznajemy matkę głównej bohaterki, spotykamy typów spod ciemnej gwiazdy w postaci nierozpoznawalnego Michaela Stuhlbarga, by w końcu rozwiązać “problem” Sully’ego (fantastyczny Mark Rylance). Druga część rzeczywiście jest angażująca. W niej też ujawnia się, o ile dobrze to odczytuję, pomysł Guadagnina na Bones and all, który przy całej sile emocjonalnej, pozostaje w gruncie rzeczy szaloną zgrywą, demonstracją, że nawet w klimatach kanibalizmu, we współczesnym kinie można wszystko.

fot. kadr z filmu “Bones and All” / mat. prasowe American Film Festival

Czy chciałem to wiedzieć? Mam co do tego potężne wątpliwości. Jednak skoro już się dowiedziałem, to chyba muszę wyrazić uznanie dla Luci, który po raz wtóry pokazał, że o miłości, przemianach, ale też społecznej alienacji i braku wsparcia ze strony społeczeństwa, można opowiadać świadomie i z niezmierną werwą, wykorzystując do tego kolejny już gatunek filmowy. W Jestem miłością była to niemal klasyczna, szalenie stylowa obyczajówka. W Nienasyconych też, ale niebywale gęsta atmosfera zbliżała dzieło do thrillera. W Tamtych dniach, tamtych nocach obserwowaliśmy tę miłość w wariacji teen dramy, kina coming-of-age sięgającego po europejską wrażliwość filmową. Chyba tylko Suspiria odbiegała od wyraźnych tendencji poetyki autorskiej, dlatego zapewne Guadagnino chciał powrócić w znane mu rejony. Nie sposób jednak było przewidzieć, że uda mu się zrobić film o kanibalach, który będzie tak czułą, refleksyjną i jednocześnie zaskakująco zabawną wiwisekcją rodzącego się związku dwójki młodych ludzi, którzy lubią…jeść innych ludzi. Zwróćcie chociażby uwagę na scenę, w której Lee opowiada o tym, co się stało z jego ojcem – to wyznanie nie powinno rozczulać, na pewno nie powinno wzruszać, a jednak jest to bodaj najbardziej emocjonalna scena filmu.

Nie byłoby sukcesu Do ostatniej kości gdyby nie odwaga reżyserska Guadagnina i jego sprawność w prowadzeniu obsady – Russell błyszczy tutaj pełnym blaskiem, a Chalamet oddaje jej pola z pełną premedytacją. Rylance z kolei szarżuje tak, jak chciałem, żeby to robił w Nie patrz w górę – ze smakiem, precyzją i charyzmą, która kojarzy się z tym wyśmienitym aktorem.

Muzycznie i wizualnie jest to majstersztyk, ale nie jest to niespodzianką. Jest nią natomiast sam fabularny kierunek filmu oraz fakt, że Guadagnina nie obchodzi (przynajmniej do pewnego stopnia) reakcja innych na jego film. Nie ma co ukrywać – dystrybutor ma w ręce kukułcze jajo, z którym ciężko będzie osiągnąć sukces. Chyba, że oprze się promocję na Timothee’m – on wciąż przyciąga do kina, szczególnie po Diunie. Może więc ten ryzykowny, trudny do sprzedania projekt osiągnie sukces w kinach? Na razie osiągnął w moim sercu, które pozostaje wierne wyobraźni Luci Guadagnina.

Ocena

7 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.