Klasyka z Filmawką – “Carrie”
Gdy w 1975 roku Brian De Palma, młody reżyser będący krótko po przeprowadzce z Nowego Jorku do Hollywood, poszedł za rekomendacją znajomego pisarza i zabrał się za czytanie Carrie, debiutanckiej powieści Stephena Kinga, wiedział już, że trzyma w rękach znakomity materiał na film. Nie mógł mieć jednak pojęcia, że projekt ten okaże się ogromnym sukcesem finansowym i otworzy mu drogę do ścisłej czołówki popularnego amerykańskiego kina. Przy okazji Carrie stała się też początkiem trwającej do dziś mody na adaptacje prozy Kinga realizowane w najróżniejszych gatunkach i z najróżniejszymi skutkami, jak również jednym z największych klasyków horroru nadprzyrodzonego lat 70.
A były to czasy dla tego podgatunku bardzo dobre. W dekadzie poprzedniej swoją złotą erę przeżywał horror psychologiczny, zwłaszcza europejski, z takimi perłami jak Wstręt, Palacz zwłok czy Godzina wilka, które uratowały gatunek jako całość od dominacji masowo produkowanych komercyjnych filmów ze starego Hollywood. W anglojęzycznym kinie lat 70. to wysunięcie na pierwszy plan psychologicznego pogłębienia postaci połączone zostało z powrotem do popularnych w starszych horrorach motywów nadprzyrodzonych, na co znakomitym przykładem są wydane w 1973 roku Egzorcysta i Nie oglądaj się teraz, a także mająca swoją premierę 3 lata później bohaterka dzisiejszego tekstu.
Zobacz również: „Wdowy” [McQueen wraca do gry] – Recenzja
Pomimo że niezaprzeczalnie doświadczymy w pierwszym słynnym filmie De Palmy elementów fantastycznych, magii i przemocy przy jej użyciu, to istotami budzącymi grozę nie będą tu jakiegoś rodzaju duchy, demony czy pochodzące z ludowych opowieści potwory, a amerykańscy licealiści. Carrie jest bowiem nie tylko efektownym horrorem, ale też poruszającą historią coming-of-age. Tytułowa bohaterka to wchodząca w okres dorastania nastolatka, nieśmiała, izolująca się i zdominowana przez skrajnie religijną matkę. Doświadcza ona na naszych oczach (a my, wciągnięci w filmową opowieść, doświadczamy wraz z nią) okrutnych żartów ze strony rówieśniczek, pierwszej miłości i rozdarcia między przyzwyczajeniem do posłuszeństwa a nastoletnim buntem, w tym wypadku w pełni uzasadnionym wobec apodyktyczności matki.
Wszystkie te silne, nieraz wręcz skrajne bodźce prowadzą do tego, że Carrie odkrywa w sobie uśpioną dotychczas moc telekinezy, dzięki której nagle nie jest już tak bezbronna jak wcześniej. I z jednej strony pozwala jej to na zbudowanie przynajmniej szczątkowej pewności siebie i podjęcie próby dążenia do szczęścia, z drugiej jednak – jak nietrudno się domyślić wobec gatunkowej przynależności filmu – doprowadzi do nieuchronnie tragicznego, krwawego finału.
Zobacz również: „Wymazać siebie” [Boy Erased] – Recenzja
To zestawienie zwyczajnej z pozoru historii o dorastającej dziewczynie ze stopniowo narastającym elementem nadprzyrodzonym jest bardzo dobrze odzwierciedlone przez stylistykę filmu. De Palma nadzwyczaj zgrabnie łączy surowy (ale wcale nie dystansujący od emocji bohaterów) realizm Nowego Hollywood z balansującą na granicy kiczu groteską, ta zaś eksploduje w kulminacji filmu i łączy się wówczas z formalną zabawą, której nie powstydziłby się choćby Jean-Luc Godard. Efektem jest balansujące między powagą a ironią widowisko, które naprawdę wciąga i zapewnia znakomitą rozrywkę, jednocześnie bardzo skutecznie opowiadając przejmującą historię o poszukiwaniu własnej tożsamości, naturalnej potrzebie buntu, zawiści i nastoletnim okrucieństwie. W realizowaniu wizji reżysera dużą rolę odegrali operator Mario Tosi i kompozytor Pino Donaggio (autor muzyki również do wspomnianego wyżej Nie oglądaj się teraz) – obaj spisali się bardzo dobrze, służąc zagłębianiu widza w świat filmu oraz obu stronom stylistycznego balansu.
Nie sposób przy omawianiu Carrie zapomnieć o obsadzie. Bardzo przekonująco – pomimo bycia od swojej postaci o dekadę starszą! – wypada w roli tytułowej Sissy Spacek, z wielką wrażliwością kreująca wycofaną, zdominowaną przez otoczenie nastolatkę, która stopniowo zyskuje pewność siebie. W roli jej matki cudownie groteskowa, lecz nie kiczowata jest Piper Laurie, tworząc ze Spacek bardzo ciekawy duet, nominowany zresztą do obu Oscarów za role żeńskie. Ciekawostką przy okazji może być epizodyczny występ młodego Johna Travolty (rok przed wyniesieniem go do statusu gwiazdora przez Gorączkę sobotniej nocy), który pomimo całej antypatyczności i arogancji swojego bohatera i tak emanuje niepowtarzalną charyzmą.
Zobacz również: „Maniac” – Netflix kontratakuje – Recenzja serialu
Carrie to film, którego popkulturowego znaczenia nie można przecenić – po pierwsze jego sukces finansowy i artystyczny pozwolił Brianowi De Palmie na realizację większych, droższych projektów, z których najpopularniejsze, takie jak nowe wersje Mission: Impossible i Człowieka z blizną czy Życie Carlita są stale obecne w mainstreamowej świadomości. Po drugie, wraz z nim zaczyna się długi, trwający na dobre i na złe związek między kinem a Stephenem Kingiem, którego owoce z Lśnieniem i Skazanymi na Shawshank na czele wpisały się w absolutną filmową klasykę. Po trzecie, jest to świadectwo swoich czasów, swoisty pomost między realistycznym Nowym Hollywood a przerysowanymi latami 80., wreszcie zaś po prostu świetny film, efektywny narracyjnie i efektowny stylistycznie.
Urodzony w 1997 roku samozwańczy i nieomylny krytyk filmowy (tudzież muzyczny, czasami). Zapraszam na moje konto na Filmwebie oraz Rate Your Music, a także facebookową stronę Nadfioletu.