Advertisement
FilmyKinoRecenzje

„Moje lato z Carmen” – Piękno prostoty z przybraniem [RECENZJA]

Adam Mańkowski
kadr z filmu „Moje lato z Carmen"
fot. „Moje lato z Carmen” / materiały prasowe Tongariro Releasing

Metafilmowe narracje, jakkolwiek atrakcyjne się nie wydają po dziś dzień, niosą ze sobą często wiele problemów. Tworzenie oddzielnej opowieści w już istniejącej powinno nieść ze sobą konkretne wytłumaczenie – sens, który nada takiemu zabiegowi rację bytu. Jeśli będzie ona służyła do czystej zabawy intertekstualnej, dlaczego nie nazwiemy tego ćwiczeniem filmowym lub, bardziej pejoratywnie, popisówą? Na szczęście są przykłady na to, że poziom meta może służyć wyrażeniu czegoś więcej niż bycie pretekstem do łamania czwartej ściany.

Moje lato z Carmen jest zjawiskiem niezwykle intrygującym. Zacharias Mavroeidis kreuje się w swoim dziele na wyrafinowanego postmodernistę, erudytę filmowego. Przedstawia widzowi dwie narracje fabularne. Jedna jest w początkowym zamyśle retrospekcją lub bazą do stworzenia fabuły queerowej komedii romantycznej. Druga zaś dotyczy rozmowy dwóch przyjaciół, którzy w pewnym sensie malują filmowy obraz tuż przed nami. Wymyślają fabułę inspirowaną epizodem miłosnym jednej z postaci, dopowiadając elementy scenariuszowe w cezurach między kolejnymi epizodami wspomnień. Przy okazji, napisy niediegetyczne przypominają nam zasady tworzenia historii filmowej, a bohaterowie wspominają całą masę aktorów, reżyserów czy zjawisk wziętych ze świata filmowego. Co więcej, na poziomie tworzenia przez protagonistów scenariusza filmowego, komentowane jest niekiedy samo medium, w którym egzystują. W istocie do uzyskania pełnego stopnia świadomości brakuje im zwrotu w stronę kamery w celu wygłoszenia „świadomego” monologu. 

Mimo tego dość ironicznego, nieco uszczypliwego komentarza, wcale nie uważam, by konwencja, w której porusza się reżyser, była niewarta uwagi. Wręcz przeciwnie – sam zamysł stworzenia metafilmu nie jest grzechem, a w tym przypadku staje się niezwykłym atutem. Śledzenie fabuły, która jest układana na bieżąco sprawia wrażenie obcowania ze światem już sprawdzonym, przeżytym; ze względu na fakt, że historia jest kreowana przez wspomnienia bohatera. Na poziomie fabuły nieretrospektywnej, protagoniści mają w oczach widza niezwykłą władzę nad stworzeniem, co nanosi na film filtr pewnej tajemnicy. Co bardziej paradoksalne, owa tajemnica nie jest okraszona suspensem, wydarzenia są przywoływane i wspominane w sposób bardzo podmiotowy, często niesprawiedliwie beznamiętny. Aktorzy na obu poziomach narracji fabularnych zdają się zresztą grać mocno oszczędnie, bezpiecznie, bez szarżowania. Brak metodyczności aktorstwa czy mocnych akcentów dramaturgicznych sprawia wrażenie obcowania z filmem nieangażującym emocjonalnie. W istocie próby sentymentalizowania wydarzeń filmowych spotykają się raczej z dość oschłym odbiorem. Powierzchowne ukazanie emocji zachęca widza do zastanowienia się: „Skąd ta subtelność?”. Zajmując stanowisko adwokata pana Mavroeidisa, już spieszę z wyjaśnieniem. Moje lato z Carmen jest filmem, traktującym historię retrospektywną jako teoretyczne plany bohaterów co do stworzenia faktycznej fabuły. Stąd można mieć niekiedy wrażenie, jakbyśmy obcowali z niedokończoną wersją filmu, „przymiarką”. Dramaturgia jest miałka, emocje są jakoś płasko przedstawione. Z drugiej strony, dlaczego takie wytłumaczenie ma zabijać główną oś fabularną filmu? Czy widz nie zasługuje na dobrą komedię romantyczną bez otoczki meta, która powoduje, że właściwa fabuła staje się bezpłciowa, traktowana podmiotowo? 

Przeczytaj również:  Dwugłos Filmawki: „Pod Wulkanem” | Recenzja | 49. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych
kadr z filmu „Moje lato z Carmen"
fot. „Moje lato z Carmen” / materiały prasowe Tongariro Releasing

Odbiór filmu może w dużej mierze zależeć od tego, jakie nastawienie przyjmiemy wobec maniery prowadzenia bohaterów przez reżysera. Z jednej strony, wspomniane przeze mnie wytłumaczenie może sprawnie podnieść ocenę o kilka oczek, z drugiej natomiast zostać uznane za pretekstowe maskowanie braku talentu twórców i aktorów. Może być uwzględniony jeszcze trzeci obóz widzów, którzy uznają, że ów minimalizm emocjonalny, w konwencji filmu estetyzowanego na letnią przygodę romantyczną, może sprawdzić się idealnie. Bądź co bądź, ciężko w całej tej postmodernistycznej układance nie zauważyć niebywałej lekkości i dystansu, z jaką reżyser, poprzez pewnego rodzaju didaskalia, komentuje swój film. Tym samym dostrzegam twórcę, który sprawnie lawiruje między dość istotnymi tematami: tożsamości społeczności queerowej oraz ich akceptacji, istoty medium filmowego, zagadnienia pożądania w opozycji do miłości – by ostatecznie potraktować je dość pobieżnie, z dystansem, ale też z subtelnością. Dzieło reżysera, jak widać, można traktować bardzo dualistycznie. Moje stanowisko widzi wady oszczędności treściowej oraz emocjonalnej, ale też dostrzega lekkość filmu, komfort oglądania oraz – co rzadkie! – umiejętne manewrowanie w obrębie konwencji meta. Letniaczek z ambicjami.

 Korekta: Jakub Nowociński
+ pozostałe teksty

Ocena

7 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.