Advertisement
FestiwaleFilmyMillennium Docs Against Gravity 2023Recenzje

Wyrastając z nacjonalizmu. Recenzujemy „Prawego chłopaka” z Millennium Docs Against Gravity

Łukasz Al-Darawsheh
fot. „Prawy chłopiec”
fot. „Prawy chłopiec” / mat. prasowe MDAG

Jesteś z grupą młodych chłopaków, w ręce trzymasz nóż. Wycinasz krzyż na drzewie i już czujesz, jak obejmuje cię znajome ciepło. A później zaczynasz prowadzić modlitwę i cały las wypełnia się recytowaną po łacinie Ave Maria. Życie jest dobre i świat jest piękny, jesteś wśród swoich. Jesteś wśród nacjonalistów.

Tak zaczyna się Prawy chłopak, reżyserski debiut Hanny Nobis, będący dokumentalnym pamiętnikiem przemiany swojego bohatera. Antek to młody chłopak, który prowadzi kółko różańcowe, a w wolnych chwilach chodzi na spotkania ONRu. Kocha swój kraj i kocha swoją wspólnotę, dlatego chce bronić jej przed aborcją, genderem czy zbyt dużymi wpływami z Zachodu. Antek nie jest jednak karykaturą, płaskim studium szowinisty – ma swoje życie wewnętrzne, swoje problemy, mnóstwo przemyśleń. Ponadto uwielbia taniec – zarówno ten ludowy, jak i nie-polski swingowy lindy hop. Antka czeka wielka przemiana, chociaż jeszcze tego nie wie. Niebawem po chłopaku w garniturze, modlącym się o nawrócenie ojczyzny i chroniącym kraj przed sodomią nie pozostanie nawet ślad. Na razie jednak chodzi jeszcze na konserwatywne bankiety, bawi się w dandysa i marzy o kobiecych kobietach – tych takich przedwojennie powabnych. Ostatecznie, pod wpływem kobiety właśnie zacznie się zmieniać, myśleć o swojej relacji z Bogiem, o swojej seksualności, o tym, czym jest miłość – do kraju, do drugiego człowieka, do świata, do samego siebie.

Powiedzieć, że życie pisze najlepsze scenariusze to nie powiedzieć nic – a do tego mówić najbanalniejszą frazą. Ale tak jest. Nobis nie ocenia, wiernie podąża za bohaterem, nie traktuje go tylko jako obiektu czy tematu swojego filmu, widzi w nim człowieka, nawiązuje z nim relację. Sprawia, że Antek i jego otoczenie czują się z nią swobodnie. Praca i szczerość są kluczem, bez którego ten pięcioletni prawie projekt nie miałby szansy się udać.

Cały film wyznaczają rytmy i cykle. Każdą sekwencję wprowadza plansza z nazwą miesiąca i okresu. Ten najprostszy cykl – miesięczny – to odbicie prostego życia w bractwie, we wspólnocie, gdzie wszystko toczy się swoim ustalonym trybem, gdzie człowiekiem rządzi rytm zgromadzenia. Wakacje to czas zabaw z kolegami, wrzesień to zbiory w sadzie i czas spędzony z ojcem, a październik to miesiąc kontrmanifestacji marszu równości, miesiąc nasilonych modlitw. Późniejsze okresy wyznacza co innego — kiedy Antek poznaje Weronikę, zaczyna oddalać się od bractwa, kwestionować swoją wiarę. Jakby w reakcji na ten kryzys zmienia się sam cykl czasowy filmu, czas świecki zostaje porzucony na rzecz czasu sakralnego. Teraz rytm życia dyktują Adwent czy Wielki Post – kurczowe próby trzymania się dawnego życia, chęć poczucia dawnej boskiej mistyki. Ale i to się kończy. Pewne katartyczne przeżycie pozwoli wyzwolić się z tego paradoksu i odzyskać własne życie, mierzone czasem osobistym, nie żadnym odgórnym podziałem.

fot. „Prawy chłopiec”
fot. „Prawy chłopiec” / mat. prasowe MDAG

Jedyną stałą w jego życiu jest muzyka, obecna już od pierwszego ujęcia – głównie diegetyczna, nucona z ekranu. To towarzyszka życia, ale i nośnik tożsamości. Przechodzi przez rejestry muzyki obrzędowej, ludowej, rapu aż po HAH-owe hity. Widz zapraszany jest do każdego z tych muzycznych rytuałów – kiedy tylko na ekranie ktoś śpiewa, utworom towarzyszą napisy w stylu sing along karaoke. To symboliczne wciągnięcie odbiorcy w rzeczywistość filmu jest kolejną próbą stworzenia obrazu bardziej szczerego. Od przemiany z obserwatora w aktywnego uczestnika zdarzeń już tylko krok do wejścia w buty nacjonalisty, do odebrania jego myśli.

Przeczytaj również:  Topografie mitu. „Sto lat samotności" [RECENZJA]

Wszystko działa tutaj cyklicznie, rytmy i słowa głuchną, żeby zaraz wybrzmieć ponownie już kompletnie zmienione. Nawet łacina z pierwszej sceny, ta, która daje poczucie spełnienia i braterstwa, jest zmienna. Kiedy wraca w połowie filmu, staje się czymś obcym.Tym razem jest szeptana, a każdy szum, umiejętnie podbity przez dźwiękowców, wwierca się w uszy i atakuje mózg. Antek się zmienił, a wraz z nim jego odbiór świata. Nowa łacina wyklucza, nie wyznacza już wspólnoty, jest jedynie bolesnym przypomnieniem podziału my–oni.

W jednej z pierwszych scen Antek odmawia słuchania Szła dzieweczka do laseczka – „słabe to, za wesołe”. Prawdziwa muzyka ludowa ma być smutna, tak jak historia kraju, z którego się wywodzi. Motyw ludowy wróci dużo później – na strajku kobiet w obronie prawa do aborcji. Elektroniczne bity Hej, Sokoły zagrzewają Polki do marszu i walki w jednej z ostatnich prób ratowania swoich praw, swojej podmiotowości. Muzyka ludowa to znów dwa obrazy polskości – jednej, poważnej i cierpiętniczo pogrążonej we wspomnieniach przeszłości, i drugiej, młodej, odważnej i radosnej, która śmieje się zagrożeniu w twarz, takiej, która wie, że w radości jest jej siła.

Spojrzenie ma znaczenie. Oko reżyserki nie ocenia. To nie jest opowieść o tym, że nacjonaliści to groteskowe potwory, a bardziej kronika coming-of-age młodego chłopaka, który żyje w sprzeczności jaką jest Polska. Prawy chłopak nie aspiruje, by być historią ku przestrodze; nie patrzy z góry, nie przyjmuje sensacyjnego podejścia „z kamerą wśród fanatyków”, które ma więcej wspólnego z filmowaniem zwierząt w ZOO niż ludzi. Nobis jest wobec filmowanego świata uczciwa, co jest niezwykle cenne Choć ze swoimi bohaterami się nie zgadza, wciąż próbuje ich zrozumieć. Daleko jej jednak do naiwnie centrystycznego podejścia, według którego wszyscy możemy się zwyczajnie kochać i szanować pomimo różnic, a obie strony są tak samo pokrzywdzone. Nie boi się pokazywać nienawiści i wrogości, nie ukrywa toksycznych i niebezpiecznych zapędów członków bractwa. Nawet jeśli nigdy nie dochodzi do przemocy fizycznej, napięcia są wciąż wyczuwalne. Kiedy chłopaki spotykają przypadkiem studenta z Sudanu i jedyne, o czym myślą, to o nawróceniu go na świętą wiarę katolicką, reżyserka rozpoznaje ksenofobię, widzi w tym mroczną nienawiść do „niewiernych”. Ale jest też w stanie zauważyć w tym jakiś absurdalnie chory wyraz miłości, jakieś wypaczone pragnienie dobra dla bliźniego swego. Rozumie, że z perspektywy katolika-nacjonalisty może to być najwyższy wymiar dobroci.

Przeczytaj również:  „Kompletnie nieznany” – spacer po linie [RECENZJA]
fot. „Prawy chłopiec”
fot. „Prawy chłopiec” / mat. prasowe MDAG

Obiektyw Miłosza Kasiury niemal dotyka twarzy tych, którzy są filmowani. Nie są to jednak zbliżenia klaustrofobiczne, a bardziej próba bycia najbliżej jak się da. Kamera nie próbuje być też przezroczysta. Chociaż nikt nigdy werbalnie jej obecności nie potwierdza, każdy niejako wchodzi z nią w interakcję – uśmiecha się, patrzy prosto w oko urządzenia, macha, performuje.  Nikt nie udaje, że da się ją ignorować, ale każdy jej ufa.

Czyste i precyzyjne ujęcia śledzą powoli zmieniający się świat bohatera, zawsze pozostają bliskie temu, co akurat bliskie jest i Antkowi. Czasami trochę kłamią, ale w dobrej wierze – tak jak przy scenach ćwiczeń Antka, kiedy obiektyw oddala się trochę, żeby ujrzeć jego sylwetkę w bardziej dramatycznym świetle, niemal w pochwale fizycznego zdrowia, siły i sprawności, za którą bohater nieustannie podąża. To wyobrażenie ciała idealnego ostatecznie też jest częścią jego życia, też jest prawdziwe, jest jedynym, co w trakcie jego podróży się nie zmienia.

Czy Prawy chłopak jest filmem o Polsce, który porusza problemy naszego kraju z perspektywy historii jednostki? Może. Ale sprowadzanie go jedynie do synekdochy ojczyzny to duże spłycenie. To przede wszystkim czułe spojrzenie na bohatera, który najbardziej na świecie potrzebuje gdzieś przynależeć. Którego miłość i szacunek do Boga-Ojca są porównywalne jedynie ze strachem przed nim, który musi zrozumieć, że w tym surowym wewnętrznym Bogu-Ojcu więcej jednak z jego ojca niż faktycznego Boga. To opowieść o tym, że dorastanie to moment, w którym przestajesz chodzić w garniturach na zebrania konserwatystów, bo powagi najbardziej dodaje ci bycie sobą, o tym, że przekonania wyniesione z domu nie są zawsze tymi prawidłowymi. 

Jest też błaganiem o kraj, w którym możemy rozmawiać, kraj, w którym nacjonalizm pokonuje się dyskusją, w którym najlepszym lekarstwem na lęk przed innym jest jego poznanie. W Chłopaku wybrzmiewają też smutniejsze nuty. Bo chociaż Antek ostatecznie opuszcza szeregi bractwa i porusza się w dużo bardziej otwartym towarzystwie, takim, które akceptuje go za to, kim jest, a nie jak bardzo „kocha” ojczyznę, gdzieś w powietrzu wisi pytanie. Czy to faktyczna wewnętrzna przemiana czy dalsza ucieczka w poszukiwaniu grupy, która go zaakceptuje? Ostatecznie przecież Antek najszczęśliwszy jest sam, nad morzem, gdzie nie musi przed nikim udawać.

+ pozostałe teksty

Wierzy, że filmy muszą być albo długie i nudne albo absolutnie szalone i grożące przestymulowaniem. Nic pomiędzy. Pozafilmowo - absolutny świr lingwistyczny i prowokator głupich dyskusji.

Ocena

7 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.