KomiksKultura

Batman Imposter – Syndrom oszusta [RECENZJA]

Norbert Kaczała
Kadr z pierwszego zeszytu "Batman. Imposter" (rys. Adrea Sorrentino)

Czym jest właściwie historia przełomowa? Czy potrafimy znaleźć jakieś uniwersalne wyznaczniki tego, co możemy uznać za kultowe czy klasyczne? Jakie warunki musi spełniać opowieść, aby w panteonie sław nazwiska jej autorów zapisywano złotymi zgłoskami? Dokładnej odpowiedzi nie znam, ale zaryzykuje stwierdzenie, że historia taka musi proponować coś nowego. Dodać do znanego status quo element, lub perspektywę, której wcześniej nie braliśmy pod uwagę. Na przestrzeni dekad, nawet postać tak szeroko znana i wyryta w Kamieniu zbiorowej świadomości nawet waszych rodziców jak Batman, pojawiała się w historiach przełomowych. Czemu zatem pośród takich klasyków jak np. “Powrót Mrocznego Rycerza” czy “Rok pierwszy”?wspominam w ogóle przy recenzji tego komiksu?

Bruce Wayne działa jako zamaskowany pogromca przestępców Gotham City od dwóch lat. Choć jest postacią znaną okolicznym mieszkańcom, nadal znajdą się tacy, którzy kwestionują zarówno jego metody jak i samo istnienie. Młody miliarder mierzy się ze sceptycyzmem nie tylko obywateli, ale też przede wszystkim stróżów prawa. Głównie przez fakt, że pewien jegmość przebrany za nietoperza zaczyna bezceremonialnie mordować przestępców Gotham. Opinia publiczna o Batmanie zaczyna jeszcze bardziej podupadać, a młody Wayne musi rozwikłać zagadkę nie tylko tytułowego uzurpatora, ale i swojej własnej psychiki. Wraz z protagonistą będziemy próbowali rozwikłać zagadkę drugiego Batmana, jak zwykle przyglądając się przy tym całemu katalogowi psychicznych problemów Bruce Wayne’a.

Kadr z pierwszego zeszytu “Batman. Imposter” (rys. Adrea Sorrentino)

U podstawy fabularnej “Imposter” jest zwyczajnie kolejną historią spod szyldu nietoperza. Policja wygraża palcem i straszy aresztem, publika chwali i przeklina w proporcjach 1:1, Batman zbiera poszlaki, zwiedza konkretne dzielnice miasta, wygłasza kilka smutnych przemówień i spogląda na panoramę Gotham ociekającą deszczem. Jedyna różnica względem wszystkich innych opowieści z niemal 80-letniej historii Batmana to garść postaci drugoplanowych. Nie w znaczeniu charakterologicznym, a co najwyżej ich danych personalnych. Trafi się love interest, despotyczny stróż prawa, parszywie wykorzystany niewinny gość, czy powiernik sekretów Batmana. Razem, jak po sznurku doprowadzą nas do pointy komiksu, który nie zmieni w absolutnie nic w historii Bruce’a Wayne’a. Z jednym maleńkim wyjątkiem.

Przeczytaj również:  „Furia", czyli arturiańska legenda, której nie znaliście [RECENZJA]

Choć nie jest to wątek znaczący, pojawia się tutaj detal, który zmienia nasze postrzeganie vendetty Batmana. Po raz pierwszy widzimy małego Bruce’a Wayne’a jako dziecko zaburzone emocjonalnie. Nie mówię tutaj o oczywistym przepracowaniu traumy, a o nadpobudliwości, agresji i zachowaniach antyspołecznych. Choć w żadnym stopniu nie posiadam kwalifikacji do fachowej diagnozy psychologicznej (nawet postaci fikcyjnych), zaryzykuję stwierdzenie, że Bruce Wayne Tomlina jest w spektrum autyzmu. Takie przypuszczenie formułuje z resztą jedna z postaci, rzucając nieco inne światło na najczęściej kojarzone z Batmanem cechy charakteru i zachowania. Co więcej, Tomlin nie ocenia swojego bohatera, nie wartościuje jego zachowań, nie piętnuje ich. Pokazuje je z innej perspektywy, które może pomóc nam lepiej je zrozumieć.

Jedna z okładek alternatywnych do drugiego zeszytu “Batman. Imposter”

Dużą rolę w “Imposterze” odgrywa też oprawa graficzna. Prace Andrea Sorrentino pozwalają wykreować brudny, nieprzychylny, obrzydliwy i fascynujący świat Gotham City. W jego pracach przejawia się niezwykła precyzja, która za pomocą pojedynczej linii potrafi nakreślić pełną gamę emocji danej  postaci. Z pozoru uproszczone szkice, pozbawione cieniowania wyraźnie nakreślają rysy twarzy, które potem uwypukla praca tuszysty(?). Sorrentino ma też dryg do kreatywnej zabawy ramami kadrów, umieszczając akcję w najróżniejszych zamkniętych kształtach czy powykręcanych perspektywach. Stado nietoperzy może w jednej chwili zmienić się w zestaw dymków, bez rujnowania kompozycji. Cudo.

Sam świat przedstawiony jest odpowiednio brudny, cuchnący i nieprzyjazny. Na stronach niemal namacalnie czuć zaległą wszędzie sadzę oraz krew i pot wsiąkniete w chodniki Gotham. To także duża zasługa kolorystów, którzy zadbali, by nie licząc czerwieni krwi i zieleni zgnilizny miasto w komiksie miało paletę barw w skali od szarego po ciemnoszary. Miasto tętni nie-życiem. Zupełnie jakby rezydowała w nim zgraja umarlaków, roztaczając wokół odór śmierci.

Przeczytaj również:  „Furia", czyli arturiańska legenda, której nie znaliście [RECENZJA]
Kolaż okładki wydania zbiorczego i ostatniego kadru trzeciego zeszytu “Batman. Imposter”

“Batman. Imposter” to niestety zmarnowana szansa. Choć był tu potencjał na zagłębienie się w psychikę postaci, skonfrontowanie Batmana z syndromem (tytułowego nomen omen) oszusta i zmuszenie do autorefleksji, nie dzieje się nic takiego. To po prostu kolejna z serii opowieść o tym, jak to jest być Batmanem i dlaczego nie ma tak, że dobrze, albo że niedobrze. Obecne są tu niemal wszystkie tropy znane z wcześniejszych komiksów o Nietoperzu, z czego żaden nie zostaje zaprezentowany w innym świetle. W miejsce Impostera możecie zakupić dowolny inny, lepszy komiks o Batmanie, bo jak przewrotnie się okazuje, uzurpator nie dorasta do pięt oryginałowi.

Ocena

4 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.