Nowe Horyzonty 2019Recenzje

“Dirty God”, czyli piękno ukryte pod maską brzydoty [RECENZJA]

Joanna Kowalska
Dirty God

Najnowszą produkcję w reżyserii Sachy Polak, którą można było obejrzeć na 19. MFF Nowe Horyzonty, ciężko jest nazwać po prostu „filmem”. W przypadku Dirty God o wiele bardziej pasuje określenie „opowieść”. Traktuje ona o tragedii młodej dziewczyny oraz wynikającym z niej ogromnym bólu, z którym musiała się zmierzyć. Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że jest to kolejna pozycja na liście wielokrotnie już „wałkowanych” dramatów obyczajowych, czyli szybki i niezwykle tani sposób na wzbudzenie u widza skrajnego przygnębienia. Tymczasem Dirty God to opowieść o przysłowiowym drugim obliczu (dosłownie i w przenośni), o szukaniu piękna nawet w największych skazach i przyzwyczajaniu się do nowej rzeczywistości, na którą nikt nie ma w konkretnym momencie wpływu.

Naturalizm dla każdego

Twórczyni Dirty God opowiada historię kobiety, której niezrównoważony psychicznie były partner wyrządził nieodwracalną krzywdę. W przypływie nieokiełznanej złości oblał Jade kwasem, w wyniku czego została ona oszpecona do końca życia. Sytuacja miała miejsce w Londynie, gdzie w ostatnich latach gwałtownie rośnie liczba podobnych ataków. Miasto reżyserka wybrała zatem nieprzypadkowo. Dokładnie to samo tyczy się odtwórczyni głównej roli. Sacha Polak bardzo chciała, aby to właśnie Vicky Knight zagrała Jade, ponieważ zależało jej przede wszystkim na autentyczności. Już na etapie planowania wiadomo było, że aktorka będzie faktyczną ofiarą poparzenia, a nie ucharakteryzowaną profesjonalistką.

Dirty God

Śmiało można stwierdzić, że to właśnie naturalizm stanowi fundament całej opowieści. Nie jest to jedynie mocny punkt produkcji, ale główna jej koncepcja, która sprawia, że jest to coś więcej niż zwykła historia o tragedii jednostki. W przedstawionym świecie nie ma stuprocentowo dobrych ludzi, nie ma pieniędzy na operacje plastyczne, a codzienność zdecydowanie nie ułatwia Jade życia. Może właśnie dlatego niedaleko pada Dirty God od The Florida Project. Dzieła te mają również inne wspólne cechy. Pozytywne spojrzenie na sytuacje z góry skazujące bohaterów na porażkę lub psychiczne załamanie oraz bardzo subtelnie zaznaczony wątek rodzinny, który w ostatecznym rozrachunku okazuje się być niesłychanie istotny.

Przeczytaj również:  „Cztery córki” – ocalić tożsamość, odzyskać głos [RECENZJA]

Niepowtarzalna estetyka

Dirty God to kinowe odzwierciedlenie rzeczywistości, która nie tyle jest szara i depresyjna, co w najgorszym dla człowieka momencie potrafi zadać mu jeszcze dodatkowy cios. Nie ma w niej miejsca nawet na chwilę niewinnego użalania się nad sobą – dziecko potrzebuje matki, a rachunki same się nie zapłacą. Po każdej pojedynczej chwili przyjemności następuje seria niepowodzeń. Istna równia pochyła. Czy to jednak musi skutkować utratą wszelkich chęci do życia? Historia przedstawiona w Dirty God udowadnia, że w pozornie beznadziejnej sytuacji życiowej da się odnaleźć i docenić te drobne aspekty, na które wcześniej nie zwracało się uwagi.

Dopiero w momencie krytycznym wszystko się klaruje – na czym człowiekowi zależy, kto tak naprawdę pomaga, a kto bardziej szkodzi, gdzie faktycznie kryje się piękno. Sama Vicky Knight przed rozpoczęciem zdjęć nie zdawała sobie sprawy, że z jej blizn, które uważała za szkaradne, można zrobić dzieło sztuki. Film obrazuje nie tylko walkę z własnymi słabościami, ale także wyboistą drogę prowadzącą do samoakceptacji oraz odnalezienia nieprzeciętnego uroku w czymś, co tylko iluzorycznie oszpeca ciało.

Dwa oblicza

Dirty God

Nagle pojęcie estetyki nabiera kompletnie innego znaczenia. Otwiera umysł na nowe doświadczenia i zmienia myślenie dotyczące szeroko pojętej brzydoty. Linie blizn stanowią kontury surrealistycznego malowidła, wystarczy jedynie przyjrzeć się im z bliska, wyzbywając się uprzedzeń. Reżyserka Dirty God pozwala widzowi zarówno na zanurzenie się w szarej otchłani przytłaczającej rzeczywistości, jak i na szaloną zabawę pośród neonowych, kolorowych świateł. Zestawia ze sobą przesycone erotyzmem przyjemności cielesne oraz bardzo sensualne akty seksualne. Piękno jest brzydotą, a brzydota staje się pięknem.

Przeczytaj również:  „Kaczki. Dwa lata na piaskach" – ciężkie słowa o trudnej przeszłości [RECENZJA]

Takie poprowadzenie fabuły doskonale podkreślają sceny, w których obecne są zbliżenia na twarz Jade. Raz ukazywany jest profil bez blizn, a w następnym ujęciu światło wyraźnie pada na skutki bestialskiego ataku kwasem. Oba te oblicza jednak należą do jednej osoby. Nie bez wad, lekko naiwnej, skłonnej do żartów, zwariowanej – po prostu do człowieka. Utwór przedstawia fizyczne i namacalne odwzorowanie tego, z czym każdy mierzy się mentalnie.

Najnowsza produkcja Sachy Polak nie jest szczytowym osiągnięciem kinematografii, daleko jej również do kina artystycznego czy tym bardziej do dramatu obyczajowego. To jednak opowieść potrzebna, której z całą pewnością na ekranach ostatnimi czasy brakowało. Nie stanowi manifestu przeciwko atakom kwasem na terenie Londynu, ale jest formą terapii (oraz autoterapii) dla osób cierpiących na brak samoakceptacji i niemożność dostrzeżenia w sobie piękna pomimo fizycznych niedogodności.


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.