Olivia Rodrigo is spilling her GUTS [RECENZJA]


Olivia Rodrigo w maju 2021 roku zadebiutowała swoim pierwszym albumem – bardzo przeze mnie wyczekiwanym, owianym aurą złamanego serca i kryzysów wieku nastoletniego. Po odsłuchaniu i absolutnym zakochaniu się w dźwiękach SOUR w mojej głowie pojawiły się dwa scenariusze. W jednym z nich pierwszy album Rodrigo zostaje równocześnie jej ostatnim – w wyniku nagłej sławy i młodego wieku (miała wtedy 17 lat!), wyczerpała cały swój artystyczny zasób przeżyć, emocji i zdolności do storytellingu. W drugim z nich kolejny krążek powstaje, ale jest dziełem wtórnym, niekoniecznie takim, do którego chce się wracać – dokładnie z takich samych powodów jak w pierwszym potencjalnym przypadku.
Nie mogę uwierzyć, jak bardzo się myliłem.
GUTS jest w moim odczuciu płytą-siostrą SOUR, utrzymaną w świeżym, punk-popowym klimacie z kilkoma fortepianowymi przerwami na oddech. I otarcie łez. A te lecą bez opamiętania, bo Olivia Rodrigo bawi się piórem i robi to w doskonały, o wiele bardziej dojrzały i głębszy sposób. Eksplorując swoje emocje balansuje między metaforami a prostymi, uderzającymi z liścia wersami (I wanna kiss his face with an uppercut). Artystka rozlicza się z 19-letnią wersją siebie, która doświadczyła kryzysów tożsamości, zdrady i, wreszcie, ogromnej sławy, która, w finalnym rozrachunku nie wygląda tak, jak się tego spodziewała. Przywodzi mi to na myśl albumy Melodrama Lorde i Speak Now Taylor Swift – oba przepełnione emocjami, wątkami związanymi z odkrywaniem siebie, oba napisane przez kobiety w wieku 19 lat. Biorąc pełną odpowiedzialność za swoje słowa stawiam GUTS na półce obok nich i uznaję kompletną trylogię.
Fortepianowe vampire i rockowe bad idea, right? Działają dokładnie tak, jak powinny działać single. Choć kontrastują, są równe i dają idealny obraz całości, przeplatanych w niej nie tylko stylów muzycznych, ale przede wszystkim emocji.


Olivia zaczyna podróż przez tytułowe wnętrzności od spokojnych dźwięków all-american bitch. Męczy ją idea bycia „idealną amerykanką”, do czego wewnętrznie czuje, że jest zmuszana. Zdaje sobie sprawę z absurdu amerykańskich stereotypów idealnej kobiety – cichej, tłumiącej uczucia – I don’t get angry when I’m pissed, I’m the eternal optimist / I scream inside to deal with it, like, ah. Jej eskalująca przy refrenie i bridge’u złość, diametralnie zmieniająca początkowy ton utworu, przypomina mi tę ukazaną przez Billie Eilish w Happier Than Ever. Chociaż tych dwóch utworów lirycznie nie łączy nic, to końcowych krzyków słucha się tak samo wspaniale.
GUTS to album muzycznych porównań. Za produkcyjnymi sterami ponownie stanął Dan Nigro, odpowiedzialny za debiut Olivii czy Welcome To My Island Caroline Polachek. Spod jego skrzydeł wyfrunęły też albumy Kid Krow i Superache Conana Graya. I to słychać – lacy jest bowiem w pewnym sensie muzycznym odniesieniem do Heather, jednej z jego najpopularniejszych piosenek. Lacy i Heather pod piórem Rodrigo (Dazzling starlet, Bardot reincarnatе / Well, aren’t you the greatest thing to ever exist?) i Conana (But how could I hate her? She’s such an angel) kształtują się w postaci niemalże mistyczne – zbyt piękne, zbyt mądre, zbyt idealne by istnieć.
Groteskową pocztówką do wczesnego stadium złamanego serca, tym samym godną następczynią good 4 u, jest tutaj get him back!, w której Olivia, w rytm rockowych aranżacji, walczy z chęcią powrotu do swojego byłego partnera (kto nigdy nie był na tym etapie niech pierwszy rzuci kamieniem!). Ogrywa to w przezabawny sposób, zmieniając sens swoich myśli w połowie zdania – I wanna break his heart / Then be the one to stitch it up; I wanna meet his mom / Just to tell her her son sucks.


Utwory kończące album to moment, w którym można zacząć obawiać się o to, czy w pudełku na biurku jest wystarczająco dużo chusteczek. Emocjonalny rollercoaster rozpoczyna mój ulubieniec – the grudge. O ile drivers license i traitor wbiły nóż w serce, to the grudge ten nóż wyciąga i wbija dwa razy mocniej. Olivia Rodrigo pochyla się nad trudnościami związanymi z próbą radzenia sobie z rozstaniem. Zmęczona nieudanymi podejściami by ruszyć dalej zastanawia się nad motywami działań drugiej osoby, próbując ją zrozumieć (And I know in my heart hurt people hurt people / And we both drew blood, but, man, those cuts were never equal). Po wzruszającym, niesamowitym wokalnie bridge’u emocje Rodrigo zdają się opadać, a ona sama, kończąc utwór w połowie zdania, zaczyna godzić się z tym co zaszło i z tym, co jeszcze długo się nie wydarzy – It takes strength to forgive, but I’m not quite sure I’m there yet / It takes strength to forgive, but.
GUTS to album kompletny muzycznie, dopracowany od początku do końca, na wysokim, popowym poziomie. Ale taki był już poprzednik, dlatego brzmią podobnie. Nie można jednak tego podobieństwa nazwać wtórnością, której tak się obawiałem. Dojrzałość artystki widać w tekstach – i to właśnie dlatego tak dobrze, razem z SOUR, działają w całym swoim siostrzeństwie. Choć pod względem emocjonalnej liryki i storytellingu nie jest to jeszcze folklore, to bez wątpienia mogę powiedzieć, że żyjemy w czasach Olivii Rodrigo. She is the moment. A star was born.