Advertisement
FestiwaleFilmyNowe HoryzontyRecenzje

„Samsara” – Nieustająca podróż [RECENZJA]

Joshua Wojciechowski
Materiały prasowe / Nowe Horyzonty

Po wyjątkowym Czerwonym Księżycu Lois Patiño wrócił z nowym, równie intrygującym dziełem. Kto poznał jego twórczość, ten wie, że można się po niej spodziewać kina nieszablonowego i skupionego na formie. Opowiadającego obrazami i zapraszającego widza do doświadczania piękna kadrów, ale nie tylko. Samsara pokazuje, że współczesne kino nadal może być czymś nowym i kreatywnym.

Dla europejskiego widza, sama egzotyka i odmienność kulturowa przedstawione w filmie mogą być czymś interesującym, choć to nie jedyny aspekt, przez który seans jest zaskakujący. Natomiast samo określenie “film” wydaje się nawet do końca nie pasować do tej, momentami transcendentalnej, podróży. Jak tytuł sugeruje, produkcja jest pewnego rodzaju medytacją na temat cykli życia, śmierci i wzajemnych powiązań wszystkich istot w różnych krajach, kulturach, społecznościach i religiach. O ile Patiño w swojej poprzedniej pracy pochylił się nad baśniami, mitami, tym razem, w równie sensoryczny sposób opowiada o wierzeniach buddyjskich i różnicach kulturowych.

Fabuła nie skupia się mocno na konkretnych bohaterach, ważniejsze jest przedstawienie samego zamysłu buddyzmu. Nie uświadczymy również standardowego prowadzenia narracji. Dowiadujemy się z niej niewiele. Widzimy młodego chłopaka, który spędza czas z mnichami oraz angażuje się w spędzanie czasu przy umierającej kobiecie. Czyta jej świętą Tybetańską Księgę Umarłych, z którą dobrze jest się zapoznać przed nadchodzącą śmiercią. Według wierzeń nie powinno się jej czytać samodzielnie, a powinna dla nas zostać przeczytana przez inną osobę. Z tego powodu młodzieniec regularnie odwiedza staruszkę i przygotowuje ją do odejścia z tego świata. Tak w zarysie wygląda wprowadzenie do filmu, który można podzielić na trzy główne segmenty. Każdy z nich zupełnie się różni, ale wszystkie razem są spójną całością. O pozostałych fragmentach powiem jedynie tyle, że mogą one być jednymi z najwspanialszych doświadczeń medytacyjnych jakie można doświadczyć w kinie…

Przeczytaj również:  Co się dzieje z MFF EnergaCAMERIMAGE? Liczne problemy toruńskiego festiwalu
Materiały prasowe / Nowe Horyzonty

Odnosząc się do strony technicznej, jak i stylu samego reżysera, już po pierwszej scenie wiemy z jakiego rodzaju kinem mamy do czynienia. Statycznie przemieszczające się oko kamery spokojnie obserwuje grupę mnichów podczas medytacji. Ujęcia są zazwyczaj równie leniwe, nieustannie zachwycające pięknem barw i bardzo różnorodne. Dzięki powolnemu prowadzeniu filmu, mamy możliwość doświadczania chwili wraz z postaciami. Patiño zaprasza widza na zmysłową podróż, refleksje, na poczucie piękna natury, przyjrzenie się spływającej wodzie w porażająco estetycznym krajobrazie.

Ten przedstawiony świat sprawia wrażenie bardzo harmonijnego. Widzimy przenikające przez siebie żywioły, połączenie człowieka z naturą, a przynajmniej próby jej zrozumienia i poszanowania. Kamera często skupia się na konkretnych obiektach, w taki sposób że stają się one niemalże namacalne dla widza. Sposób operowania obrazami pomaga nam poczuć unoszącą się w powietrzu wilgoć, siłę przemieszczającej się wody, kiedy indziej strukturę wodorostów lub sierść kozy. To wszystko sprawia, że obrazy w Samsarze doznaje się przy pełnym zaangażowaniu zmysłowym. Reżyser postawił na atmosferę i jest ona wyjątkowa i sprzyjająca kontemplacji.

Mówiąc o twórczości Patiño często doszukuje się w niej wpływów tajlandzkiej ikony kina, Apichatponga Weerasethakula. Te porównania są jak najbardziej uzasadnione, ponieważ obaj artyści doskonale odnajdują się w kinie gęstej atmosfery i wolą przemawiać językiem wizualnym. Często nie wypowiadają wprost sedna swoich filmów. Dają oni widzom duże pole do interpretacji tego, co właśnie oglądają i starają się dotrzeć głębiej, niż jedynie do intelektu. Podobnie jak w filmie Memoria tajlandzkiego twórcy, bardzo ważnym elementem Samsary jest dźwięk. Umiejętne i oryginalne posługiwanie się brzmieniem otoczenia pełni tu między innymi funkcję odzwierciedlenia stanu skupienia, czy też stanu psychicznego obserwowanego bohatera. Przykładowo w momencie kontemplacji słyszymy uwydatniające się odgłosy dżungli, wodospadu czy fauny. Inną zgodność w filmografii obu panów możemy zaobserwować na płaszczyźnie poświęcania dużej uwagi przyrodzie, która jest dla Hiszpana, podobnie jak chociażby w Skrajnych żądzach Weerasethakula, bardzo istotna. 

Przeczytaj również:  „Pingwin” – ciągle drugi [RECENZJA]

Wraz z kolejnymi filmami Lois Patiño nie przestaje zaskakiwać, eksperymentować i szukać nowych środków wyrazu, co ponownie przyniosło niespotykany efekt. Produkcja zostanie doceniona nie tylko przez wielbicieli nurtu artystycznego, czy łagodnie prowadzonego slow cinema, ale przede wszystkim przez osoby szukające na ekranie nowych doświadczeń. „Świat otwiera się dla tych, którzy się na niego otwierają” – brzmi jedno ze zdań w filmie i właśnie w taki sposób zachęcam podejść do tego seansu, ale i do całego kina, które, wychodząc poza uporządkowane struktury czy logiczne pojmowanie, może przynosić nowe i wyjątkowe impresje.


Film można obejrzeć w edycji online 23. MFF mBank Nowe Horyzonty, gdzie znalazł się w Konkursie Głównym.

Korekta: Wiktor Małolepszy
+ pozostałe teksty

Tęsknię za współpracą Schradera ze Scorsese i wyczekuję nowych dzieł Andersona (o którego Andersona chodzi, należy się domyślić po pierwszej części zdania). Jestem po psychologii, może dlatego w kinie najbardziej interesuje mnie człowiek i doceniam twórców, którzy potrafią się do niego zbliżyć.

Ocena

7 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.