„Apetyt na więcej. La Cocina” – Zielony promień | Recenzja | Nowe Horyzonty 2024
Zanim Alonso Ruizpalacios udowodnił, że jest jednym z najbardziej ekscytujących nowych talentów filmowych Meksyku, reżyser był pracownikiem kuchni. To doświadczenie bez wątpienia wpłynęło na każdą sekundę filmu, będącego adaptacją sztuki Arnolda Weskera z 1957 roku – The Kitchen, przeniesionej z Londynu z połowy wieku do współczesnego Nowego Jorku. W swoim nowym dziele – Apetyt na więcej. La Cocina – twórca przedstawia energetyczny zestaw rozrywkowych, spektakularnych scen, jednak nie pozostawia widzów bez refleksji. Meksykańska produkcja miała swoją premierę na tegorocznym Berlinale, następnie została zaprezentowana po raz pierwszy w Polsce, podczas festiwalu Nowe Horyzonty. Do obejrzenia w wybranych kinach będzie od 20 września.
La Cocina to niezapomniane i trzymające w napięciu spojrzenie do wnętrza restauracji, ale także skomplikowanego życia niewidzialnych ludzi, którzy zapewniają jej bicie serca. Pokazuje między innymi, jak bardzo społeczeństwo wykorzystuje pracę imigrantów, co prowadzi do frustracji życia w niższych zakamarkach piramidy kapitalistycznej. Na szczęście, pracują oni w ukryciu i jako obywatele cywilizowanego społeczeństwa, nie musimy oglądać ich trudu, mogąc skupić się jedynie na cudownym smaku, efekcie ich pracy. Tak jak w poprzednim zadaniu, w stylu twórcy filmu również niejednokrotnie doświadczymy satyrycznego spojrzenia czy czarnego humoru.
Początek przedstawia młodą imigrantkę z Meksyku, Estelę (Anna Díaz). Niedawno przybyła do Nowego Jorku, nie powstrzymała jej minimalna znajomość języka angielskiego. Miała wskazówki gdzie się kierować, aby uzyskać pracę – do franczyzowej restauracji o nazwie The Grill, obsługującej turystów w sercu Times Square. Podobnie jak większość pracowników kuchni, ona też nie ma dokumentów. Nie przekreśla to jednak możliwości zatrudnienia. Tak jak przy rozpoczęciu kultowego serialu Mad Men, z początku fabularnie podążamy za niedoświadczoną dziewczyną, będącą w nowym, onieśmielającym środowisku pracy. Tory narracyjne jednak szybko się zmieniają, pojawiają się rozwidlenia, kierujące do innych postaci – bardziej doświadczonych członków załogi The Grill. Obejmowanie uwagą wielu postaci wymaga starannej choreografii. Kuchnia niejednokrotnie wymyka się spod kontroli, w przeciwieństwie do zgrabnego prowadzenia narracji.
W kuchni panuje duży zgiełk, związany z tempem wydawania posiłków, jednak na zapleczu restauracji przewijają się także różnorakie tematy, często nie związane z gotowaniem – przyjacielskie rozmowy, kwestie sporne, kłótnie, żarty. Istotny w funkcjonowaniu lokalu jest charakter relacji damsko-męskich. Jak sugerują pracownicy, w tych relacjach kwestie rasowe są równie istotne, co przy wydawaniu osądów w sprawie kradzieży, która miała miejsce w restauracji. To wydarzenie nadaje dodatkowego napięcia scenariuszowego. Oko wyroczni, jakim są właściciel i zarządcy lokalu, spogląda na każdego podejrzanego. Choć nie zamieszani w tę sytuację pracownicy nie powinni mieć żadnych obaw, to, jak sami żartują, wciąż pojawia się pytanie, czy snucie podejrzeń nie będzie związane z natężeniem ciemnego odcienia skóry.
Estela to niejedyna postać, na której skupia się opowieść. Poznamy wiele innych, a każda z nich będzie miała swoją historię do opowiedzenia i wniesie coś do całokształtu. Pojawi się między innymi Julia (Rooney Mara), borykająca się z niechcianą ciążą, czy Pedro (Raúl Briones), sprawiający wrażenie walczącego o przetrwanie kolejnego dnia, jednak wnoszącego ogromną energię do zarówno kuchni, jak i filmu. Kuchnia jest pełna ambiwalentnych postaci. Pojedynczo sprawiają wrażenie bardzo indywidualnych, zupełnie od siebie odstających osobowością i wyglądem. Mają jednak istotny element wspólny. Jest to cecha, w pewien sposób definiująca ich możliwości i bycie postrzeganym w społeczeństwie. Każda z tych osób walczy ze swoimi własnymi demonami, a wszystkich spaja imigrancki trud i niepewność egzystowania na obcej ziemi. Również nadzieje pełne marzeń. W tym aspekcie nowe dzieło Ruizpalaciosa dobrze komponuje się z powstałym ponad 60 lat temu, istotnym filmem o tematyce imigranckiej America America Elii Kazana.
„Kazałeś nam opowiedzieć sen. to nie moja wina, że okazał się koszmarem”.
Ten film jest jak Stany Zjednoczone – przykry, ale też rozrywkowy, szalony i energiczny. Z pozoru prosty, ale kryjący w sobie wiele złożonych kwestii. Sama przestrzeń kuchni i restauracji także jest polem odniesienia do samych Stanów. Panują tam chociażby podziały rasowe czy wyraźna przepaść i napięcie między personelem, a kierownictwem. Jednak ciągła wiara w amerykański sen jest podsycana przez właściciela restauracji. Bowiem jedną ze strategii motywacyjnych jest wspomnienie o pomocy z papierami legalizacji pobytu, jeśli tylko pracownik nadal będzie ciężko pracował. Może ta żelazna kurtyna zmięknie i upragnione życie będzie bliżej.
W jednej ze scen,maszyna do Coca-Coli wiśniowej psuje się w czasie najbardziej pracowitej pory dnia. Kuchnia stopniowo zamienia się w dysfunkcyjny bałagan zalany napojem, jednak każdy skupiony jest jedynie na swoim wycinku pracy, nikt nie naprawia maszyny bo nie należy to do jego obowiązków. Scena ta z powodzeniem pokazuje absurd współczesnej machiny korporacyjnej i podejścia pracowników do niej. Pracownicy traktują miejsce pracy, jedynie jako możliwość i konieczność zarobku. W gruncie rzeczy nie obchodzi ich ani produkt, który wytwarzają, ani nie zamierzają się angażować w nic, co wychodzi poza przypisany do nich obowiązek. Chcą zrobić swoje i mieć spokój, nie ma mowy o utożsamieniu się z miejscem, tak obrzydliwie dopasowującym się w kapitalistyczny pęd i wyzysk.
Choć rozpiętość tematyczna jest szeroka, to wiele z kwestii jest poruszanych jedynie powierzchownie. Można odnieść wrażenie, że żaden wątek nie jest wystarczająco pogłębiony. O dziwo ta obserwacja, bez konkretnego toru fabularnego, potrafi wciągnąć swoim stylem, estetyką czy wyrazistymi bohaterami. Film, tak jak pracownicy gastronomii, w gorączkowym tempie leci przed siebie, serwując przeróżne, wyraziste sceny. Dopiero po około godzinie pracownicy, wraz z widzem, otrzymują wytchnienie. Tak jak w kinie typu slow cinema, płynącym spokojnym tempem – intensywna sekwencja daje poczucie podwójnej siły jej doświadczania, tak tutaj wspomniany moment zatrzymania jest rzeczywiście odczuwalną ulgą.
Kompozycja każdej sceny jest zaprojektowana w sposób, mający wywoływać mocne wrażenia u widza, zaimponować kreatywnością, wyrazistością czy ciętym dialogiem. Ktoś może to uznać za wysilone efekciarstwo, w którym czuć mocną teatralność. Jeżeli jednak zgramy się z rytmem tego dynamicznego, gastronomicznego cyrku, to może być bardzo angażujący czas, dający mnóstwo satysfakcji i frajdy. La Cocina także kończy się szaleństwem, wielką konfrontacją w stylu Rubena Östlunda. Przepyszna rozrywka, jednak nie pozbawiona refleksji.
„Ten Świat jest miejscem biznesu. Co za niekończący się zgiełk”. Na szczęście w restauracji jest piękne akwarium, z krzepiącą, miniaturową Statuą Wolności, gdzie homary skazane na kulinarną zagładę, jeszcze beztrosko pluskają się w wodzie, tak jakby udało im się osiągnąć wolność.
korekta: Krzysztof Kurdziej