„Anora” – biedna istota | Recenzja | American Film Festival 2024
Anora miała premierę na tegorocznym festiwalu filmowym w Cannes, gdzie zdobyła Złotą Palmę. Na polskie ekrany dotarła wraz z American Film Festival, który jak co roku pozwala odkrywać wszystkie stany kina. W szerszej dystrybucji kinowej dostępna już od 22 listopada.
Nowy film scenarzysty i reżysera – Seana Bakera, wydaje się prawdopodobnie tym tytułem, który przeprowadzi go z pozycji ulubieńca niezależnych krytyków filmowych, w kogoś jeszcze większego i bardziej istotnego. W filmowca, którego twórczość jest powszechnie chwalona zarówno przez festiwalowych kinomanów, co szeroką publiczność, chcącą po prostu dobrze się bawić. To film, który można przedstawić jako komedię pełną niedorzecznych, barwnych postaci, dramat romantyczny, film drogi, jak i traktat o pracy oraz klasie społecznej. Anora jest równie zabawna co tragiczna i rozdzierająca serce. Jeden z najbardziej orzeźwiających filmów 2024 roku.
Sean Baker jest poetą klasy niższej, obrońcą ludzi porzuconych przez społeczeństwo, znajdujących się na marginesie, często osobach świadczących usługi seksualne. W każdym ze swoich filmów przybliża widzom postacie rzadko pokazywane na dużym ekranie. Być może, przede wszystkim to jest tak ujmujące w jego filmach.
Najnowsza produkcja, którą Baker wyreżyserował, napisał i zmontował, zdaje się stabilniejsza i pewniej rozpisana od jego poprzedniego dzieła (Red Rocket). Pod pewnymi względami Anora ma najwięcej wspólnego z filmem Bakera Mandarynka z 2015 roku – równie szaloną komedią o transpłciowych pracownicach seksualnych w Los Angeles, nakręconą iPhone’ami. Jakość rzemiosła, jak i pomysłowość, żywioł czy humanizm, zdecydowanie widzieliśmy już we wcześniejszych projektach reżysera. Można odnieść wrażenie, że z każdym nowym filmem notuje on progress. Jego serce zawsze pozostawało w sferze niskobudżetowego filmowania, opowiadając historie z empatycznego punktu widzenia – dla ludzi, na których świat patrzy z góry. Nie inaczej jest tym razem. Anora utwierdza w przekonaniu, że Baker, mimo pozornie bardzo rozrywkowej formuły, jest jednym z najbardziej humanistycznych obecnie pracujących filmowców.
Najnowszy pomysł amerykańskiego reżysera to obsceniczna, współczesna bajka, w której żyją striptizerki i brutale. Jak większość poprzednich filmów, w swej istocie opowiada o granicach amerykańskiego snu. O niewidzialnych ścianach, które stoją na drodze fantazjom o równości i wspaniałych życiowych szansach. To opowieść o bogactwie i władzy oraz o ograniczeniach, które w życiu ciężko przezwyciężyć. Ale chodzi także o coś znacznie bardziej rozdzierającego serce – mamy możliwość poczuć, co to znaczy przywyknąć do tego, że ktoś na nas patrzy w bardzo określony sposób, szufladkując jako człowieka gorszej kategorii. Film konfrontuje widza zarówno z rozczarowaniem i pustką, jakie zostają po straconych złudzeniach.
Centralną postacią tej współczesnej baśni jest Anora – lub Ani, jak woli, żeby ją nazywano – 23-letnia striptizerka, która mieszka w Brighton Beach, jednej z najbardziej wysuniętych na południe dzielnic Brooklynu, zamieszkanej głównie przez ludzi pochodzenia rosyjskiego i inne społeczności z Europy Wschodniej. Druga najistotniejsza postać to Ivan – lub Wania, jak używa naprzemiennie – 21-letni syn moskiewskiego miliardera, który podczas swojego pobytu w Nowym Jorku mieszka w imponującej rezydencji ojca.
Anora pracuje siedem dni w tygodniu w klubie ze striptizem na Manhattanie, gdzie jako jedyna mówi po rosyjsku. Tymczasem Ivan najwyraźniej nie przepracował ani jednego dnia w swoim życiu. Rozpieszczony bachor, postać godna zarówno litości, jak i pogardy. To chłopak, któremu zawsze udawało się kupić szczęście, kiedy tylko go zapragnął, podczas gdy Ani jest zawziętą wojowniczką, której nigdy nie dano luksusu. Zastanawia się, jak on smakuje i ile może ją kosztować.
Niewątpliwie atrakcyjna dziewczyna w swojej pracy szwęda się po otwartej przestrzeni klubu, wypatrując mężczyzn, potencjalnych klientów na prywatne pokazy, odbywające się w osobnych pomieszczeniach. Dzięki swojej znajomości języka, zostaje skierowana do klienta pochodzenia rosyjskiego – młodego i bogatego Ivana, który odwiedza Amerykę z nadzieją na udaną zabawę. Tak właśnie ich drogi przecinają się po raz pierwszy. W pokoju prywatnym, do którego chłopak daje się szybko zaciągnąć, poznają się bliżej – przede wszystkim fizycznie, ale Anora już zdała sobie sprawę z tego, że nowa znajomość to szansa, obok której nie może przejść obojętnie.
Niebawem spotykają się ponownie, już w domu chłopaka. Kiedy Ani pyta go, skąd ma tak niesamowity dom, ten wymijająco tłumaczy się zbyt słabą znajomością angielskiego na wytłumaczenie tego i żartuje z bycia ważnym dilerem. W końcu wyjawia, że jego ojciec jest bardzo wpływowym i bogatym człowiekiem w Moskwie. „Wygoogluj go” – mówi Wania i patrzy na reakcję dziewczyny z zupełnie odmiennej sfery społecznej.
Młodzieniec hojnie płaci za spotkania, przy tym sprawiając wrażenie kogoś, kto jest przyzwyczajony do dawania ludziom pieniędzy, do takiego stopnia, że prawie w ogóle nie myśli o tych związkach jako o transakcjach. Znajomość nabiera dynamicznego rozwoju. Od inicjatywy o zostaniu prywatną dziewczyną do towarzystwa, przechodzi do znacznie bardziej wiążącej propozycji.
Ivan, zagrany perfekcyjnie przez Marka Eydelshteyna, ma swój specyficzny urok, w stylu Timothée Chalameta. Szybko można jednak zauważyć, że w przeciwieństwie do głównego bohatera Diuny, nie jest w stanie być niczyim księciem. Poza młodym chłopakiem, dobre słowa można powiedzieć praktycznie o każdym z obsady, która została bardzo trafnie dobrana, ale to Mikey Madison, niczym Joaquin Phoenix w Jokerze, fascynowała przez cały film. Z niezwykłą naturalnością i intuicją prowadzi swoją rolę. Granie Anory wymagało zarówno subtelnego pokazania głębi emocjonalnej, jak i świadomej, bezpośredniej, często bezczelnej seksualności – wszystko to młoda aktorka przelała wiarygodnie na swoją postać. W każdym momencie Madison hipnotyzuje. To olśniewający występ i był niezbędny dla balansowania na linie absurdu, po której stąpa scenariusz Bakera.
Choć tegoroczna nominacja do nagrody Gotham za najlepszy występ pierwszoplanowy jest jej pierwszym, tak oficjalnym wyróżnieniem, to Mikey Madison z pewnością nie brakuje doświadczenia ani znaczących osiągnięć w branży. Już grając córkę Pameli Adlon przez pięć sezonów Lepszego życia pokazała czym jest aktorstwo. Również pośród bogatej w znane nazwiska obsady Pewnego razu w… Hollywood nie odstawała umiejętnościami. Niewątpliwa ikona kina, Quentin Tarantino, nie bez powodu dał jej szansę. Mogliśmy ją także obserwować w nowej odsłonie serii Krzyk z 2022 roku. Myślę jednak, że występ w omawianym filmie będzie przełomowy dla jej kariery i oznacza ostateczne przebicie się do tytułu pełnowymiarowej gwiazdy filmowej.
„Jesteś jak Kopciuszek!” mówi przyjaciel Anory na początku filmu. „Tak, Kopciuszek!” – potwierdza nasza bohaterka. Dzieło Bakera zaczyna się w podobny sposób, jak wiele baśni – uciskana młoda kobieta, lekceważona w życiu codziennym, spotyka przystojnego księcia i zostaje porwana do krainy szczęśliwości.
Anora podzielona jest na trzy akty, z których każdy działa w ramach własnego gatunku. Pierwszy segment to romans, który można porównać do Pretty Woman, z tym że w odmłodzonej, bardziej wyrazistej wersji. Obserwujemy zestawienie dwóch światów – miejscowej dziewczyny i księcia z daleka. Akt drugi to komedia charakterów i szaleństwa, pełna zabawy podróż po Nowym Jorku. Trafnym zdaje się mówienie o kinie drogi, jak i o narastającym napięciu, charakterystycznym dla thrillerów. I ostatni akt, którego opisywaniem się nie zajmę, jedynie zdradzę, że zawiera w sobie odmienny, bardziej wrażliwy ton.
Każda z części ma swój własny rytm i nastrój. Jednak najbardziej imponujące jest to, jak zwinnie film porusza się wśród wszystkich tych form opowiadania, nie tracąc przy tym równowagi. Z początku intrygujący, następnie, przez najdłuższy, środkowy segment – niezwykle zabawny, aż w niezapomnianej, końcowej scenie filmu, rzeczywistość dogania cukierkową zabawę.
Nie zdradzając zbyt wiele z drugiego aktu, odniosę się jedynie do napięcia między postaciami i po raz kolejny, umiejętności Bakera w budowaniu relacji. Każda scena zawiera jakiegoś rodzaju podskórne napięcie. Choć równie często reżyser sięga po sceny bezpośrednie, to także same spojrzenia Ani i towarzyszy jej dalszej podróży, wzmacniają niewypowiedziane uczucie. Wrażenie, że mimo bycia po przeciwnych stronach konfliktu, postacie są jednocześnie sobie bardziej bliskie niż bogaczom, którzy pociągają za ich sznurki. Klasowość i hierarchia społeczna zawsze były ważnym punktem w światach przedstawionych przez Bakera.
Mocna konfrontacja klas społecznych ma miejsce w ostatnim akcie. Najostrzejszy komentarz na temat relacji klasowych wybrzmiewa doniośle – dla miliarderów myśl, że ich wola może zostać zachwiana przez zwykłą striptizerkę, stanowi niedopuszczalne zakłócenie porządku społecznego. Temat klasowości w kinie jest dobrze znany i regularnie odświeżany w różnych odsłonach. W końcu to coś zawsze aktualnego, jak patriarchat czy ucisk systemowy. Te tematy filmowcom się nie znudzą, ale dopóki są podawane z taką świeżością, widzowie również nie powinni czuć przesytu.
Mimo rozrywkowej, wręcz krzyczącej oprawy, w filmie jest też ukryty głęboki smutek, który czasami wychodzi na powierzchnię, szczególnie w genialnej i niepokojącej sekwencji końcowej. W kontraście do reszty opowieści, film wieńczy scena równie spokojna, co niespodziewana i metaforyczna. Sprawiła, że publiczność, która rechotała ze śmiechu, jednocześnie czekając na kolejne atrakcje w tym parku rozrywki, jaki zaproponował Baker podczas dwóch godzin, w końcu siedziała w ciszy.
Z rzemieślniczego punktu widzenia – Anora jest bezbłędna. Nic zaskakującego, bo nakręcona przez utalentowanego operatora Drew Danielsa (Red Rocket, Euforia, Fale) i zmontowana przez samego Bakera. Płynnie porusza się przez szereg scenerii, tworząc różnorodny, ale spójny język wizualny. Każda sekwencja jest wyrazista. Od chaotycznej imprezy w teledyskowym stylu, po melancholie z opadającymi płatkami śniegu. Przedstawianie postaci w historii jest równie trudną sztuką, co operowanie kamerą. W filmie tak naprawdę nie dowiadujemy się zbyt wiele o nikim z tej współczesnej baśni – nie bezpośrednio. Zamiast najprostszych rozwiązań, sposób Bakera polega na drobnych akcentach, tak aby stopniowo nadać pełny wymiar swoim postaciom. Między innymi to oddziela utalentowanych twórców, lub takich którzy opanowali dobrze rzemiosło filmowe, od tych, którzy prowadzą nieustanną, bezpośrednią ekspozycję w dialogach.
Pod względem umiejętności wprowadzenia dynamiki i świeżości do kina, Baker jest często zestawiany z braćmi Safdie (Nieoszlifowane diamenty, Good Time). Sam nie wiem, dla kogo to większy komplement. Wszyscy wymienieni panowie to filmowcy tworzący kino, w którym żywioł i energia buzują z ekranu. Kino oderwane od klasycznego czy zachowawczego stylu. Często bezczelne, na granicy prostactwa i co najważniejsze, z własną tożsamością.
Sean Baker, mimo że już znany szerszej publiczności i dotąd płodny artysta, to nadal wielka nadzieja współczesnego kina. Natomiast Anora to, tak zwany, pełny pakiet. Jest szalenie zabawna, oryginalna, emocjonalnie angażująca, a przy tym prowokująca do myślenia.
korekta: Daniel Łojko
Tęsknię za współpracą Schradera ze Scorsese i wyczekuję nowych dzieł Andersona (o którego Andersona chodzi, należy się domyślić po pierwszej części zdania). Jestem po psychologii, może dlatego w kinie najbardziej interesuje mnie człowiek i doceniam twórców, którzy potrafią się do niego zbliżyć.