Seksistowskie uniwersum Rafała Paczesia
Wiele można powiedzieć o Rafale Paczesiu, ale na pewno jest jednym z niewielu współczesnych, rodzimych komików rozpoznawalnych poza gronem najwierniejszych fanów stand-upu. Poza swoją główną artystyczną działalnością, zajmuje się autorskim programem “Czarna Wołga” na YouTube, w którym opowiada o samochodach, a niedawno napisał powieść, w której także opowiada o samochodach. I o tym, że kobiety są głupie i wredne.
Zanim przejdziemy do właściwej części tego tekstu, w której będę mógł wylać na czytelników swoją frustrację związana z lekturą tej książki, warto przytoczyć kilka suchych faktów na temat “Grubych wiórów”. Jest to opowieść o dwóch mężczyznach, młodym Oskarze oraz bardziej doświadczonym życiowo Wiktorze. Oskar jest biednym przedstawicielem handlowym i pije dużo alkoholu; Wiktor z kolei jest bogatym przedstawicielem handlowym, ma Mustanga oraz paskudną żonę, która nie dość, że utrudnia mu kontakt z synem, to jeszcze go szantażuje przy pomocy wrzucanych w sieć nagich zdjęć Wiktora oraz filmów pornograficznych z jego udziałem. Aha, i pije dużo alkoholu.
Losy naszych bohaterów bardzo szybko się przecinają. Przeżywają razem różne przygody, wszystko jest super, juhu, męska przyjaźń, uczą się od siebie nawzajem i tak dalej. I jest cudownie, a po skończeniu można odłożyć książkę na bok i z uśmiechem na twarzy iść spać.
Tylko że to nie jest książka o męskiej przyjaźni. To znaczy, po części jest, ale niestety, ten motyw znika gdzieś w oddali, a na pierwszym planie pokazują się takie rzeczy, jak wydarzenia wzięte z najgłębszych odmętów sennej wyobraźni. No i seksizm. Zacznijmy od tych pierwszych.
Czytając powieść Paczesia, czułem się zupełnie tak, jakbym czytał opowiadania, które napisałem, mając lat trzynaście czy czternaście. I nie chodzi tu zupełnie o styl pisania, bo tego nie będę się czepiał, a raczej o skrajnie przekrzywione wyobrażenie rzeczywistości. Mam wrażenie, że Rafał Pacześ wymyślił sobie własne uniwersum, a bohaterów stworzył na podstawie kreatora tworzenia postaci w Simsach, gdzie na końcu mamy pięć cech do wyboru.
W uniwersum Rafała Paczesia najlepiej być jednym z dwójki głównych bohaterów. Kiedy jesteś Wiktorem albo Oskarem, to każda napotkana kobieta, niezależnie od wieku, statusu społecznego, wykonywanego zawodu oraz liczby nóg, chce uprawiać z tobą seks. Kiedy jesteś Wiktorem albo Oskarem, to przynajmniej dwa razy dziennie bierzesz udział w bójce, a prawie każdą z nich wygrywasz – jesteś w stanie obronić kelnerkę chińskiej knajpy przed namolnymi dresami jednym ciosem karate, potrafisz wpieprzyć sąsiadowi, który wyżywa się na rodzinie, słowem – jak Kimono pisał “King Bruce Lee Karate Mistrz”, to to o tobie było.
Kiedy jesteś Wiktorem albo Oskarem, to przynajmniej pięćdziesiąt razy dziennie doświadczasz deus ex machiny, która rozwiązuje wszystkie twoje problemy, co jest szczególnie irytujące, biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z wytworem, który sam autor dumnie na okładce podpisał jako “powieść”.
Kobiety w uniwersum Rafała Paczesia to równie ciekawe zjawisko. Poza tym, że wszystkie chcą uprawiać seks z Oskarem lub Wiktorem, to każda z nich albo zdradza męża, albo zajmuje się prostytucją, albo autor odbiera jej jakiekolwiek zdolności intelektualne. Ponadto, nie istnieje w tym uniwersum ani jedna bohaterka, która posiada więcej niż jedną cechę charakteru. Ale w przypadku męskich postaci jest tylko trochę lepiej, ponieważ niektórzy z nich dorobili się aż dwóch. Słowem – postacie są papierowe aż do bólu, co nie komponuje się dobrze z przygodami rodem z wattpadowego opowiadania.
Jeśli nie macie jeszcze dość rozprawiania o seksizmie, to pozwolę sobie jeszcze wylać trochę żalu na ten temat. Książka Rafała Paczesia jest według mnie, zwyczajnie rzecz ujmując, nie tyle szkodliwa społecznie, co po prostu okrutnie niesmaczna. Powiela dosłownie wszystkie stereotypy o kobietach, o których słyszeliśmy przez wiele dziesiątek lat w przysłowiach, skeczach kabaretowych oraz stand-upach samego autora. Bohaterowie często bez głębszego kontekstu poruszają tematykę spraw damsko-męskich i dochodzą do wielu różnych wniosków. Dowiadujemy się, że te, hehe, kobitki, to chcą mężczyzn tylko na dzieciaka naciągnąć. Że zależy im tylko na pieniądzach oraz drogich markach. Że żeby pójść z kobietą do łóżka, musisz mieć drogi samochód. Że miejsce kobiety jest w kuchni.
Na miłość boską, w którym roku my żyjemy? Obecne czasy pozwalają na jazdę samochodem bez siedzenia na fotelu kierowcy, na poznawanie ludzi z różnych zakątków świata i zaznajamianie się z obcymi kulturami, a także na odsłuchanie wszystkich utworów, jakie kiedykolwiek powstały, bez wychodzenia z domu. My się delektujemy tym cudownym rozwojem technologii oraz mentalności ludzi, a tutaj z buta wjeżdża Rafał Pacześ, wydaje książkę i znowu trzeba tłumaczyć ludziom, choć chyba bardziej autorowi, że prawa kobiet to podstawowe prawa o które należy walczyć, a świat się diametralnie zmienił od ostatnich 100 lat.
Mamy 2020 rok. Jest jakieś sto lat za późno na przeczytanie “Grubych wiórów”.
Premiera książki praktycznie pokryła się z wydarzeniami, które mają miejsce na ulicach całej Polski. Walczymy nie tylko o podstawowe prawa kobiet, ale także o to, by nie były postrzegane jako maszyny do seksu i rodzenia dzieci. Obecność na rynku wydawniczym takich powieści jak “Grube wióry” nie jest w związku z tym, lekko mówiąc, nazbyt miła.
Urodzony w 2001 roku stand-uper, autor dwóch powieści młodzieżowych, fan zespołu Kult oraz stały użytkownik Tindera.