KomiksKultura

“Tom Strong”, czyli pulpowa rozrywka od mistrza komiksu [RECENZJA]

Paweł Kicman

Alan Moore w zeszłorocznym wywiadzie dla Deadline ubolewał nad tym jak zmienił się komiks. Z taniego medium dla klasy pracującej, zmieniło się w hobby dla klasy średniej. Zamiast prostej rozrywki dla mas (i dzieci), „powieści graficzne” odcisnęły piętno na rynku. Ironia tej wypowiedzi objawia się niejako w wydanym niedawno przez Egmont komiksie „Tom Strong”, napisanym przez Moore’a. Pomyślany jako tania, pulpowa rozrywka, wydana pierwotnie w niezależnym wydawnictwie, jest teraz sprzedawany na licencji wielkiej korporacji (DC), z okładkową ceną 100 złotych. Z punktu widzenia konsumenta ważne jest jednak – czy warto po ten tytuł sięgnąć?

Tom Strong to ucieleśnienie bohatera. Prawy, dzielny, silny. Produkt połączenia nauki i magii. Prawie się nie starzeje i od stulecia broni świat przed złem. Ręką w rękę z żoną Dhaluą i córką Teslą, inteligentnym gorylem Królem Salomonem oraz robotem Pneumanem, chroni mieszkańców Millenium City przed czyhającą zewsząd zagładą. Na przestrzeni kolejnych epizodów heros i jego rodziną będą musieli zmierzyć się z Aztechską cywilizacją, stworem z zarania dziejów, podstępnymi nauczycielami oraz – oczywiście – nazistami. Jeśli ten opis nie zdradza pulpowych korzeni serii, to nie wiem, jak jeszcze mógłbym je podkreślić. Prosta akcja, równie prosty humor i większe niż życie sytuacje to cechy rozpoznawcze „Tom Stronga”. W prostocie i przesadzie kryje się jednak inteligentny pastisz i typowa dla Moore’a masa odwołań do popkultury.

tom stron recenza
Fot. materiały prasowe

Brytyjski scenarzysta zgrabnie łączy gatunki, przechodząc płynnie od westernu z kosmitami, przez podróże w odległą przeszłość, po mariaż science-fiction i mitologii. Swoisty miszmasz działa jednak o tyle dobrze, że jego ramy są bardzo elastyczne, a co za tym idzie  – bardzo pojemne. Każda kolejna przygoda zaskakuje pomysłowością, ale zostaje na tyle czytelna, że bez problemu da się w niej odnaleźć. Mamy tutaj do czynienia z parafrazą znanych tropów i gatunków, dzięki czemu od razu znamy podstawowe zasady, które twórcy później naginają, żeby opowiedzieć własne historie.

Przeczytaj również:  „Furia", czyli arturiańska legenda, której nie znaliście [RECENZJA]

Pulpowość tego komiksu jednak może niektórych rozczarować. Brakuje tutaj znanych z innych tytułów Moore’a wielkich wolt fabularnych czy zapierających dech w piersiach, nowatorskich pomysłów. Jeśli więc oczekujecie pozycji, która dla pulpy zrobi to, co Strażnicy dla superbohaterszczyzny, możecie się rozczarować. Swego rodzaju naiwność i przewidywalność „Tom Stronga”, zależnie od punktu widzenia, mogą być jego największą słabością, albo największą zaletą. Dla mnie osobiście brak patosu, ciężaru politycznego komentarza czy widma klęski na każdej stronie, stanowił miłą odmianę. W przeciwieństwie do głównonurtowych komiksów superbohaterskim, „Tom Strong” niczego nie udaje. Nikt nie mydli nam tutaj oczu za pomocą tanich sztuczek. Moore jest szczery – przygody rodziny Strong mają być lekkie i bez nadęcia. Mają rozgrywać się w emocjonujący sposób i kończyć dobrze. Bohaterowie i bohaterski nie są przesadnie skomplikowani, ale nie są też dwuwymiarowymi, pełnymi stereotypów kalkami gatunkowymi.

tom strong recenzja
Fot. materiały prasowe

Pomysły Moore’a ożywiają piękne rysunki Chrisa Sprouse’a. Współtwórca „Toma Stronga” staje na głowie, żeby każdy kadr zapełnić widowiskową akcją, prześciga się z samym sobą w uwadze o detale i dokonuje niemożliwego, pieczołowicie oddając niezwykle bogate opisy ze scenariusza Moore’a. Jednocześnie dba o kompozycję, dzięki czemu całość płynie w równym tempie i pozwala zatopić się w lekturze bez obawy o oczopląs. Koloryści i gościnni rysownicy również spisują się na medal, zachowując ducha pulpy, jednocześnie wzbogacając świat w spójny sposób. Twardookładowe wydanie Egmontu to typowa już jakość. Świetna jakość druku, odpowiedni papier i bardzo dobry stosunek jakości (oraz ilości stron) do ceny.

Przeczytaj również:  „Furia", czyli arturiańska legenda, której nie znaliście [RECENZJA]

Komu więc polecę przygody Toma Stronga? Na pewno fanom lekkiej, niezobowiązującej rozrywki, którzy mają dość ogranych, nadętych pomysłów znanych z topowych linii wydawniczych DC czy Marvela. Jednocześnie wielbiciele Moore’a mogą poczuć się zawiedzeni, szczególnie jeśli liczą na przełomowy, napakowany metakontekstem album. Ja bawiłem się naprawdę nieźle, chociaż jeśli chodzi o typowo rozrywkowe tytułu Samotnika z Northampton, Top 10 wciąż pozostaje moim faworytem.

Ocena

8 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.