RecenzjeSeriale

“Luke Cage” – Recenzja 2. sezonu

Maciej Kędziora
Kadr z drugiego sezonu serialu "Luke Cage"

Współpraca Netflixa z Marvelem trwa w najlepsze, ale podobnie jak w większości długich relacji zdarzają się chwile gorsze (“Iron Fist i “The Defenders“), po to, by za chwilę miały nadejść te lepsze. I o ile rok 2017 był bardzo złym okresem w tym związku, o tyle w 2018 dostaliśmy już pierwszy promyk nadziei w postaci niezłego drugiego sezonu Jessici Jones. A jak sprawdził się powrót do Harlemu i kuloodpornego bohatera? Jest dobrze, ale mogło być lepiej.

Uwaga!! Spoilery z pierwszego sezonu Luke Cage’a oraz The Defenders


Kadr z drugiego sezonu serialu “Luke Cage”

Gdy pierwszy raz zostajemy wrzuceni do Harlemu, Luke (Mike Colter) – podobnie jak większość superbohaterów w sequelach – ma wszystko o czym może zamarzyć. Jest uwielbiany przez swoich ludzi, ma koło siebie kochającą Claire (Rosario Dawson), a jedyne, co grozi jego rodzinie, to niebezpieczeństwo ze strony znanych już wrogów – duetu panującej królowej Harlemu Mariah Dillard (Alfre Woodward) i jej partnera, mistrza gangsterskiego planowania Shadesa (Theo Rossi). Wszystko jednak skomplikuje się, gdy na horyzoncie pojawią się narkotyki oraz człowiek, przesiąknięty żądzą zemsty – pochodzący z Jamajki Bushmaster (Mustafa Shakir).

Oprócz wielkiej walki o Harlem toczącej się na trzy fronty – Luke’a i stronę dobrych ludzi Harlemu, Mariah i popleczników rodziny Stokes, oraz Bushmastera i ludzi, próbujących odzyskać utracone dziedzictwo – każda z postaci musi stoczyć swoją własną pomniejszą walkę. I to właśnie te mniejsze wątki będą powiewem świeżości w dość schematycznej fabule. Szczególnie wybija się relacja Cage’a ze swoim ojcem (Reg. E. Cathey), w której obaj mają do siebie wyrzuty o niezrozumienie i brak szacunku. Demony przeszłości i wyrzuty sumienia to jeden z największych przeciwników Bohatera Harlemu, przez które wydaje się, że może ulec po raz pierwszy.

Kadr z drugiego sezonu serialu “Luke Cage”

Bardzo ciekawą historię dostaje w tym sezonie również najlepsza detektyw Nowego Jorku – Misty Knight (Simone Missick), próbująca wrócić do normalnej pracy w NYPD po utracie ręki. I z pozoru prosta historia o przełamywaniu własnych słabości dostaje dużo czasu ekranowego, który pozwala nam się jeszcze bardziej z Misty zżyć. Choć bardzo dużym minusem jest za duża ilość nieśmiesznych żartów z braku kończyny, które są wciskane na siłę, by wypełnić kolejne minuty odcinków.

Przeczytaj również:  Klasyka z Filmawką – „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”, czyli prawdziwa szkoła uczuć

Jeśli jednak mówimy o najlepiej napisanej postaci, nie sposób nie wspomnieć o Bushmasterze, który z miejsca staje się jednym z najlepszych antagonistów w historii produkcji Marvela. Wraz z kolejnymi odcinkami nie tylko coraz bardziej poznajemy powody jego działań, ale również mamy bardzo mocne argumenty, by opowiedzieć się po jego stronie. Po stronie człowieka, któremu rodzina Stokes odebrała wszystko, co kochał, którego jedynym celem nie jest zniszczenie Harlemu, ale zniszczenie Mariah oraz spowodowanie jej cierpienia. Można powiedzieć, że Bushmaster to taka telewizyjna wersja Erika Klimongera z “Czarnej Pantery”, z tym że w postaci Shakira jest jeszcze miejsce na łagodność i dobro.

Kadr z drugiego sezonu serialu “Luke Cage”

Największą poprawą względem pierwszego sezonu jest aktorstwo – bo o ile w pierwszym jedynymi rolami wartymi uwagi były te Mahershaly Aliego oraz Simone Missick (nadal świetna), o tyle tutaj jest ich zdecydowanie więcej. O ile Colter jest nadal nijaki (choć można to uzasadniać scenariuszem i sposobem budowania postaci Cage’a), o tyle wielki progres zalicza Theo Rossi i jego Shades, który nie jest już tylko zero-jedynkową złą postacią, ale ma w sobie wreszcie pierwiastek człowieczeństwa, wynikający z jego “backstory” i opowieści o dzieciństwie.

Królewską formę prezentuje również Reg E. Cathey, dla którego będzie to niestety ostatnie rola na ekranie. Jego pastor jest postacią mądrą, nieprzeszarżowaną, a w każdym długim monologu potrafi wykorzystać wiele aktorskich niuansów, przez co wypada jeszcze lepiej niż w swojej kultowej roli w “House of Cards”. Shakir powoduje, że Bushmaster jest tak dobrym antagonistą. Jednak – podobnie jak w pierwszej serii – całkowicie nie potrafię znieść Alfre Woodward w roli Dillard, która próbuje grać w sposób ponad jej talentem. Próbuje być nową Violą Davis nie posiadając jej talentu, przez co zamiast złowrogo wypada po prostu komicznie.

Największą bolączką pierwszej serii była koszmarna druga połowa, a tym razem kolejność zostaje odwrócona i to przez pierwszą część trzeba przebrnąć z grymasem na twarzy. Scenarzyści Luke’a Cage’a nie potrafią pisać relacji miłosnych, a to wokół Clair i Luce’a kręci się pierwsze parę odcinków. Kiedy jednak pewne wydarzenia spowodują, że Cage zostanie sam, to rozpocznie się prawdziwa esencja drugiej części przygód bohatera Harlemu. Podobnie jak w przypadku 13 powodów produkcja Netflixa cierpi na za dużą liczbę odcinków, przez które dostajemy masę niepotrzebnych, nieśmiesznych wstawek, czy też za dużo scen akcji, które mimo stania na jak najwyższym poziomie, szybko się przejadają. Na przyszłość – zrobienie 8 epizodów w miejsce 13 to nie tragedia, a lepiej widza zostawić z niedosytem, niż przesłodzeniem.

Przeczytaj również:  „Omen: Początek” – diabelnie dobry debiut
Kadr z drugiego sezonu serialu “Luke Cage”

“Luke Cage” zmaga się również z typowymi dla swojego gatunku problemami schematyczności i przewidywalności, bo nie dość, że nie zostaniemy ani razu zaskoczeni to również przewijają się motywy już dobrze z produkcji Netlfix – Marvel nam znane. Miałem również poczucie nielogiczności decyzji naszych bohaterów oraz faktu, że sama fabuła była przeciągana na siłę.

Trzeba jednak oddać królowi, co królewskie i podkreślić, że w każdym kadrze widać miłość do Harlemu. Perfekcyjne zrozumienie tego miejsca, złożenie hołdu kulturze czarnoskórych, świetny soundtrack, w tym występy na żywo w Harlem’s Paradise i miłość do głównego bohatera oraz do ludzi, którzy to magiczne miejsce tworzą. Miłość niespotykana w innych produkcjach tego kalibru.

Zobacz również: “Swatamy swoich szefów” – Wreszcie dobry film Netflixa? – Recenzja

Netflix na pewno będzie do postaci Cage’a wracał, a ja zapewne wraz z nimi. Bo o ile gdzieś w głębi serca wiem, że to już było, że nie widzę nic odkrywczego, to kocham ten świat, w którym wrogów zabija się w rytm Tupaca i Marleya, w którym ze ścian spogląda Notorious B.I.G. oraz Ali, a główni bohaterowie w wolnych chwilach oglądają “This is Us”. Tak więc nie spodziewajcie się niczego nowego, ale jeśli kupujecie to, co Cage oferuje, to włączajcie Harlem’s Hero App i rozsiadajcie się w fotelach, bo czeka was naprawdę fajna podróż. Szkoda, że dopiero od 7. odcinka.


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.