Advertisement
Front Wizualny

Anna Odell. Reżyserka obecna – FRONT WIZUALNY [FELIETON]

Maciej Kędziora
„Zjazd absolwentów”, re¿. Anna Odell Fot. Nowe Horyzonty

Dla większości studentów/absolwentów wydziałów związanych ze sztuką zyskanie miana “Artysty/ki” jest uświetnieniem dotychczasowej twórczości. Dla Anny Odell, miano “artystki” stało się jednak stygmatem, synonimem “dziwaczki”, nieprzystosowanego do życia w społeczeństwie “odmieńca”. Miano, w oczach ludzi z jej otoczenia, dające im prawo do wyszydzania, bezpardonowego atakowania, a także do spychania jej na społeczny margines, gdzie wołanie o pomoc nie będzie słyszalne. Anna Odell wie jednak, że jedynym sposobem by wyrazić sprzeciw, jest zwrócenie kamery na siebie i zadanie pytania “Czy to tego się boicie?”.

To pytanie zresztą padnie w jej pełnometrażowym debiucie, głośnym Zjeździe absolwentów. Zada je jednemu z prześladujących ją w szkole mężczyzn, wpierw pokazując mu fragment powstającej produkcji, w której to zostaje brutalnie wyprowadzona z tytułowego spotkania po latach. On oburzony zarzuci jej, że wcale nigdy nie atakował jej werbalnie (a jeśli tak, to był młody i głupi), a w ogóle to mogła przyjść na faktyczne spotkanie i powiedzieć im to w twarz, a nie tworzyć film i oczerniać, jego zdaniem, niewinnych ludzi. Problem w tym, że zarówno “Anna Odell” jak i Anna Odell nie mogły przyjść na nostalgiczną imprezę – obie nie zostały na nią zaproszone.

Anna Odell

Reżyserka z chęcią odpowiedziałaby swojemu oprawcy o tym, że wyrzucenie wszystkich win w twarz było jej zamiarem. Jej otwierający monolog, nie był początkowo przeznaczony dla szerokiej publiczności, a właśnie dla starej klasy, odpowiedzialnej za poważne problemy natury psychologicznej jakie trapiły twórczynię. I to właśnie konfrontacja z demonami przeszłości miała być podstawą do opowieści o przemocy szkolnej z perspektywy dojrzałej osoby, szczególnie, że tamtego roku mieli obchodzić 20-lecie opuszczenia edukacyjnych murów. Tak też czekała i codziennie sprawdzała skrzynkę w poszukiwaniu sygnału o planowanym spotkaniu. Wreszcie, pewnego dnia, zdecydowała się zadzwonić do jednej z niewielu osób, z którymi się dogadywała i zapytać, czy są jakieś wstępne plany by powspominać stare czasy we wspólnym gronie. Usłyszała wtedy: “Ale przecież spotkanie już było….”.

Jesteśmy też na Facebooku, polub fanpage Filmawki

Nie należy jednak traktować Zjazdu absolwentów jako vendetty Odell wobec klasy. Nie tylko nie pasowałoby to do spokojnego charakteru reżyserki, ale również ją, innowatorkę artystyczną, zwyczajnie by nudziło – w końcu nie raz kino służyło jako terapeutyczne miejsce przepracowywania własnych traum. Dla niej głośny i bolesny pierwszy akt będzie jedynie wstępem do konfrontacji z prawdziwym człowiekiem. Konfrontacji, która od początku była jej celem.

Film w rękach Odell stał się kartą przetargową – dopiero widmo zobaczenia własnego alter ego na ekranie przekonało część z byłych uczniów do rozmowy. O tym dialogu też będzie opowiadała wyciszona druga część debiutu, przepełniona odmowami, rozłączonymi połączeniami, pustymi kanapami i pasywno-agresywnymi atakami. Złożona jest ona z fabularyzowanych wizji lokalnych spotkań, które reżyserka odbywała ze swoimi dawnymi “koleżankami i kolegami z ławki”. Dochodzimy tu do momentu, gdy aktor kontestuje grę aktora z pierwszego aktu, mówiąc, że to nieetyczne by grał on “jego”, sam będąc kolejną inkarnacją wyobrażenia autorki na temat swoich oprawców. Jakby Odell chciała zapytać – a czy etycznym było prześladowanie mnie w szkole?

Anna Odell

Nie sposób rozdzielić postać “Anne Odell” od Anny Odell. Owa granica zostaje w jej twórczości artystycznej całkowicie zatarta, nie tylko ze względu na opowiadanie bardzo personalnych historii, ale również przez autotematyzm w jakim kręci ona swoje dzieła. Każda z jej produkcji – zarówno debiut jak i nowohoryzontowe X&Y – opowiada o procesie tworzenie dzieła w reżyserii Anny Odell, granej przez nią samą. W każdym znajdziemy odniesienia do jej wcześniejszej twórczości, portrety prawdziwych osób z jej otoczenia, a także realistyczne inscenizacje komplikacji na jakie natrafiała w procesie produkcyjnym. Stąd też brak scenariusza – bo choć brzmi to jak wyświechtany frazes, to jej filmy tworzy życie.

Można zastanawiać się czy tak samo potoczyłaby się jej artystyczna twórczość, gdyby nie wydarzenia roku 2009. Wtedy to, pewnego wieczora, Anna Odell w podartych ubraniach, próbowała skoczyć z Liljeholmsbron, jednego z mostów w Sztokholmie. Samobójcza próba została brutalnie spacyfikowana przez miejscową policję, a ówczesna studentka przewieziona do szpitala psychiatrycznego. Dopiero następnego dnia wyznała, że cały incydent był dokumentowany, jako część jej projektu zaliczeniowego. Projektu, w którym chciała ukazać toksyczność opieki psychiatrycznej w Szwecji. Opieki nie potrafiącej jej pomóc w roku 1995 – kiedy to faktycznie, jako bardzo młoda osoba, przeżywała poważne załamanie nerwowe na skutek sytuacji szkolnej, znanej z jej fabularnego debiutu. Nie spodziewała się jednak, że jej projekt stanie się jej pierwszą głośną i determinującą późniejszą działalność manifestacją twórczą.

To wtedy przylepiono jej łatkę chorej “Artystki”, działającej w imię urojonej sztuki. Dla szwedzkich mediów stała się wrogiem numer jeden, a jej projekt Okänd, kvinna 2009-349701, stał się obiektem drwin i krytyki. Nikt jednak nie zwracał uwagi na to co Odell zarejestrowała ukrytą kamerą – brutalność policji, bezpardonowo naruszającej jej prywatną przestrzeń. Policji, która w momencie uznania ją za osobę “niepoczytalną”, pozbawiła ją jakichkolwiek praw człowieka.

Anna Odell

Tych praw pozbawią jej również oprawcy w pierwszym akcie “Zjazdu..”. Kiedy bowiem zacznie za głośno wyrzucać im grzechy przyszłości (a przez to “rujnować zabawę”), wezmą oni sprawy w swoje ręce i siłą wyprowadzą ją z restauracji. Podobnie jak w czasie swojego performence’u, będzie się próbować wyślizgnąć i podobnie jak w przypadku interwencji policji zakończy się to jedynie dodatkowymi siniakami oraz wzmożoną siłą pacyfikacyjną.  Na końcu, jako samozwańczy stróże prawa zapakują ją niczym funkcjonariusze do służbowego auta – tu do wcześniej zamówionej taksówki, tam radiowozu.

W jednej z recenzji zarzucono Odell twórczy narcyzm. I choć faktycznie – oś fabularna jest u niej zawsze “odellocentryczna” – kluczowa jest nie ona, a reakcje ludzi z nią obcujących. To oni będą napędzać fabułę (która jest zawsze bardzo introspektywna), a także odpowiadać na pytania stawiane przez reżyser – zarówno te wypowiedziane, jak i te zawieszone w przestrzeni, w każdym kadrze.

Trudno wpisać jej działalność artystyczną w jakikolwiek nurt czy trend. Kino Anny Odell jest bowiem dokładnie nim – opowieściami Anny Odell o Annie Odell, z Anną Odell w roli głównej. Jedynym skojarzeniem jakie można mieć w chwili obcowania z jej dziełami, jest twórczość Mariny Abramović, ikony sztuki performatywnej. Obydwie stają w centrum swoich instalacji, jednocześnie próbując stworzyć holistyczny obraz podejmowanego problemu, czy też skłonić wytrąconego ze strefy komfortu odbiorcę do refleksji nad sobą.

Anna Odell

Anna Odell w swojej sztuce nie tyle przekracza ustalone granice, co je całkowicie zaciera. Rekonstruuje rzeczywistość, przetwarza swoje emocje, reinterpretuje własne życie. Jednak w przeciwieństwie do większości innowatorów sztuk wizualnych nie zapomina przy tym o widzu, zwracając się wprost do niego. Jak gdyby chciała zadać pytanie – “Czy tego się boicie?”.

+ pozostałe teksty

Krytyk filmowy zajmujący się popularyzacją rodzimej kinematografii oraz jej historią. Studiuje na Szkole Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego UŚ, publikuje w "Ekranach" i "Kinie". Prowadzi podcasty Filmawki, a także swoją stronę "Zapiski na bilecie.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.