Seriale

“Osmosis”, czyli naukowa metoda na miłość [RECENZJA]

Joanna Kowalska
Osmosis

Jak bardzo technologia potrafi pomóc miłości? Gdzie przebiega granica między duchowymi odczuciami a czystą biologią? Na tego typu pytania odpowiedzi szuka francuskojęzyczna produkcja NetflixaOsmosis. To fantastycznonaukowa opowieść przedstawiająca świat, w którym idealną drugą połówkę wybiera… algorytm. Taka wizja przyszłości nie wydaje się być wyjątkowo odległa. W czasach Tindera, wirtualnej rzeczywistości i prężnie rozwijającej się medycyny, z pewnością ktoś kiedyś spróbuje zarobić na ludzkich emocjach. Z pozoru perfekcyjna miłość może okazać się koszmarem. Osmosis jednak w niczym nie przypomina snu, z którego widz chciałby się jak najszybciej obudzić.

Zobacz również: “Pose”, czyli tańcz, baw się, kochaj [RECENZJA]

Technologia jest swego rodzaju zagadką. Otacza ludzi na każdym kroku, wszyscy z niej korzystają. Jednakże nie biorąc udziału w jej tworzeniu, nigdy do końca nie wiadomo, czym tak naprawdę jest. Tego typu ogólną niewiedzę wykorzystuje Osmosis. Nie sposób nie zauważyć, że z punktu widzenia naukowego serial jest mocno naciągany. Przypomina bardziej niewyraźną wizję tego, co może się wydarzyć, a nie poparte logicznymi argumentami, faktyczne obawy dotyczące rozwoju technologicznego. Dlatego też francuskojęzycznej produkcji nie wypada porównywać do jednego z odcinków słynnego Black Mirror. Podobieństwo jest tak czy inaczej łudzące. Osmosis bliżej jednak do Ex Machiny lub nawet Człowieka-demolki. W drugim przypadku nawiązanie znaleźć można w sposobie przedstawienia stosunku seksualnego, uprawianego przy pomocy okularów VR.

Osmosis

Nie tylko miłość, ale także w dużej mierze erotyka wiedzie prym przez cały czas trwania serialu. Tytułowe Osmosis to sztuczna inteligencja, która dobiera dwa organizmy w taki sposób, aby doszło między nimi do „osmozy”. Kilkunastu śmiałków bierze udział w fazie beta testów – do ich mózgów (po zażyciu kapsułki) trafiają nanoboty, wizualizujące następnie tzw. bratnią duszę. To właśnie ich losy stanowią uzupełnienie głównego wątku, którym jest relacja między rodzeństwem, a zarazem twórcami Osmosis. Serial wyraźnie koncentruje się na kilku postaciach, nie przeskakuje z tematu na temat. Tym samym nie rozprasza uwagi widza i dokładnie pokazuje swoje początkowe założenie. Scenariusz nie wyróżnia się jedynie bardzo zwartą i konkretną formą, ale również naturalnymi dialogami. Przy tak „zgrabnie” napisanych kwestiach bohaterów, niepotrzebne były ostentacyjne ekspozycje, co stanowczo przemawia na plus.

Zobacz również: Rozmawiamy z Remigiuszem Kadelskim o 10. edycji LGBT Film Festival [WYWIAD]

Trochę scen erotycznych tu, niewiele więcej tam. Mają one jednak większe znaczenie. Nie są wyłącznie po to, aby pokazać  przyciągającą wzrok nagość. Owszem, zachwycają widza, ale w zupełnie inny sposób. Pełnią w Osmosis rolę artystycznych „uzupełniaczy” fabuły. W ich wizualizacji można się wręcz zatracić. Poszczególne kadry przypominają malarskie akty, fragmenty baletu lub sceny rodem z romansów. Ich sensualność oczarowuje i wzrusza, chociaż serial nie stroni także od ostrzejszych, mocno fizycznych ujęć. Francuskojęzyczna produkcja to niezaprzeczalny raj dla zmysłów. Z pewnością przekonałaby do siebie sceptyków, gdyby oceniali ją głównie w kategoriach artystycznych.

Osmosis wyraźnie stawia na emocjonalność. Można pokusić się o stwierdzenie, że element sci-fi stanowi otoczkę dla tego, co tak naprawdę liczy się najbardziej – dla uczuć. Serial pokazuje, jak niebezpieczne jest myślenie o miłości w sposób wyłącznie chemiczno-biologiczny. Dla „zwykłych” ludzi jest to coś duchowego, nienamacalnego, a przede wszystkim niekontrolowanego. W momencie, kiedy te dwa światy zaczynają się ze sobą stykać, nie wiadomo, czy lepiej jest zaufać technologii, czy własnej intuicji.

Osmosis

Za emocjonalnym wydźwiękiem produkcji przemawia również fakt, że przedstawiona w nim nowoczesna technologia nie ma destruktywnego wpływu na ludzi. Co więcej, pomaga im odnaleźć szczęście i sama jest zdolna do miłości. Twórcy produkcji opowiadają się za ideą, według której największą przeszkodą na drodze ku spełnieniu jesteśmy my sami. Wykorzystujemy naukową wiedzę w zły sposób, oddajemy jej się bez reszty, zapominając o egzystencjalnych wartościach. Mierzymy wszystkich jedną miarą i chorzy na „kompleks Boga”, staramy się dać każdemu to, czego według nas szuka w życiu.

Zobacz również: After – pejczów i knebli brak, romans to nadal “rak” [RECENZJA]

W takiej perspektywie zakończenie Osmosis jest jednak bardzo niezadowalające, a przede wszystkim pretensjonalne. Ostateczny wydźwięk przypominał „przesłodzone” ostatnie sceny komedii romantycznych z lat 90. Nie zmienia to jednak faktu, że produkcja zdecydowanie broni się sama. Jakością w najmniejszym stopniu nie odstaje od amerykańskich seriali z gatunku sci-fi. Osmosis to bardzo dobra wróżba dla europejskiego rynku opowieści odcinkowych. Jest to również miejsce, w którym artyzm łączy się z technologią, tworząc idealną „osmozę”.


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.