KomiksKultura

The Goon t.5 – wielki finał [RECENZJA]

Michał Skrzyński
zbir 5 recenzja
Okładka tomu 5

The Goon Erica Powella, to seria, która od zawsze stąpała cieniutką, niekoniecznie czerwoną, linią. Po jednej stronie była zabawna gra konwencja po drugiej tanie dośmiesznione udawactwo. Na jednej mańce kontrolowane i przemyślane pójście po bandzie, a na drugiej leniwe kloaczne żarty. Przez dwa pierwsze tomy autor wiedział, gdzie stąpać, by pozostał po dobrej stronie i Zbir razem z całą ferajną dostarczał pierwszorzędnej rozrywki. W trzecim coś się zdecydowanie popsuło, a bliźniaczo podobne historyjki bywały na siłę dośmieszniane niezdrowymi ilościami płynów ustrojowych i ten spadek formy zniechęcił mnie na tyle, że ostatecznie odpuściłem tom czwarty. Jednak piąty, ostatni (przynajmniej na razie, ponieważ Powell do Zbira jakiś czas temu wrócił), jest idealną okazją, by zatrzeć złe wrażenie prawda?

Jeśli nie do końca rozumiecie, czym jest The Goon to należą się Wam wyjaśnienia, ponieważ pomimo wahań poziomu to seria nad wyraz interesującą. Wydawana obecnie przez Dark Horse, a prawie w całości stworzona przez jednego gościa – Erica Powella, prawie, ponieważ nie zawsze sam kolorował swoje rysunki. I to jest naprawdę sporo osiągnięcie, ponieważ te 5 grubych tomów zbiorczych, to tysiące jeśli nie dziesiątki tysięcy roboczogodzin spędzonych na pisaniu, szkicowaniu, wypełnianiu i rysowaniu.

The Goon opowiada o Zbirze i jego sidekicku Frankim. Ten przedziwny duet chroni pewną część miasta przed (innymi) gangsterami, wilkołakami, czarnoksiężnikami, a przede wszystkim przed zombie. Ta rola obrońców oczywiście kłóci się z wizerunkiem naszych bohaterów, a przy okazji z charakterem Frankiego, któremu w przeciwieństwie do Zbira, jadaczka się nie zamyka i wydobywają się z niej naprawdę straszliwe rzeczy. Seria jako taka, to w gruncie rzeczy cykl mniej lub bardziej połączonych ze sobą historyjek, w których dzielni protektorzy mierzą się z różnymi horrorowo-noirowo-pulpowymi przeciwnikami. Klimat jest lekki i absurdalny (z małym wyjątkiem na chyba najlepszą część serii zwaną “Sagę Chinatown”), a historie lepsze przeplatają się z tymi słabszymi. No, a jak wypada tom piąty?

Przeczytaj również:  „Furia", czyli arturiańska legenda, której nie znaliście [RECENZJA]
goon 5 recenzja
Powell zdecydowanie przechodzi w tym tomie sam siebie / zródło – The goon

Jest no cóż — niespecjalnie zaskakująco. W tomie oprócz dwóch dużych historii (o których dalej) jest jedna trzyzeszytowa fabuła, pozbawiona jednak większych konsekwencji w świecie przedstawionych i sporo drobnicy (autorstwa przeróżnych autorów), która jak zwykle w Goonie bywa, niespecjalnie mnie zainteresowała. Ot historyjki, w których pojawiają się różne zabawne wariacje na temat klasycznych pulpowych, i nie tylko, potworów. Dla koneserów pewnie rzecz miła dla mnie, gościa, któremu te fillery w Goonie nigdy się specjalnie nie podobały, raczej obojętna. Tradycyjnie te dodatkowe historie często tworzone są przez kogoś innego niż sam Powella, a tym razem lista współautorów jest chyba najdłuższa. Nie zrozumcie mnie źle, to nie są rzeczy jakieś specjalnie słabe, czy nijakie. Po prostu nie są specjalnie angażujące, a ich natłok i chęć skończenia tego grubego tomu na dwa razy, może tylko tę obojętność podkręca. Dodam przy okazji, że raczej nie jestem fanem krótkich form, jako takich więc całkiem możliwe, że Wasz odbiór będzie inny.

Zupełnie inaczej odbieram te dwie dłuższe serie spinające się w całość. Sposobność do zemsty i Witajcie w ciężkich czasach to takie best of najlepszych zbirowych elementów. Jest knujący w mroku potężny przeciwnik, jest czas i miejsce na rozbudowanie relacji między postaciami. Powell wyraźnie lepiej czuje się w dłuższych formatach i w tych momentach, gdzie ma możliwość rozciągnąć historię na trochę więcej stron.

the goon recenzja 5
Nie ma taryfy ulgowej / zródło – The goon

Ta zajmująca 200 kartek historia o największym wyzwaniu w dotychczasowych przygodach Zbira pełna jest chwytających za serducho momentów, ciekawych pobocznych historii i pierwszorzędnej rozwałki. Wszystko to Zbirowi funduję świeżo zawiązana koalicja znanych w serii “kapłanów zombie”, którzy stawia sobie ze cel nie tyle pokonanie Zbira, a raczej przejęcie władzy nad miastem. Miastem, które jak się okazuje, ma pewne specjalne właściwości i to z ich powodu już do tej pory nie było w nim kolorowo.

Przeczytaj również:  „Furia", czyli arturiańska legenda, której nie znaliście [RECENZJA]

Ta dylogia to również szczyt rysunkowych umiejętności autora. Tutaj Poweel to wyrobiony artysta świetnie realizującym swój plan i zamysł, korzystając przy tym z lat praktyki zdobytej podczas pracy nad poprzednimi zeszytami. Warto zauważyć, że tła dalej są smutne i puste, ale to jedyne, do czego można się przyczepić.

Patrząc z perspektywy całej serii nietrudno zauważyć, ze tom piąty jest jej idealną reprezentacją. Nie jest najlepszy, ale nie jest też najgorszy. Ma sporo dłuższych historii i kilka krótszych. Nie zostaje mi nic innego niż polecić tom piąty tym, którzy mają tomy poprzednie i zastanawiają się, czy warto dokupić ten na ten moment ostatni tom. To dużo dobrej zabawy, sporo bluzgów, litry płynów ustrojowych i kilka ckliwych momentów, a to wszystko w świetnie wydawanym grubaśnymi tomie. NonStopComics żegna się z jedna ze swoich flagowych serii, ale nikt tym pożegnaniem nie powinien czuć się rozczarowany.

Ocena

7 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.